czwartek, 11 maja 2017

WCIĄŻ WALCZĘ

Z dedykacją dla L.

A jak już walczę, to do krwi ostatniej.
Ale nie, nie rzucam się w wir bitwy spontanicznie.

Najpierw skrupulatnie planuję. Myślę, nie śpię, zapisuję w kalendarzu, nie śpię, nastawiam budzik, śpię, budzę się i cztery razy sprawdzam, czy nastawiłam, śpię, wstaję i sprawdzam kalendarz, kładę się, zasypiam, jednak nie, sprawdzam budzik, chcę zasnąć, nie mogę, a niech to, sprawdzam, prawie śpię, żywcem mnie nie wezmą.

Budzę się o piątej, powieka mi lata, kalendarz, budzik, może źle nastawiłam, wróć, nieaktualne, przecież już nie śpię, do boju.

Brać dziecko, nie brać dziecka, brać, nie brać, sprawa życia i śmierci, biorę.

Siódma pięćdziesiąt osiem, tłum w blokach startowych, trzymaj się mnie dziecino, ja ci zginąć nie dam.

Pani po sześćdziesiątce jest pierwsza. Przy kostiumach kąpielowych dla dzieci. Włos rozwiany, szaleństwo w oczach. Pan przed trzydziestką drugi. Oczy rozbiegane, szaleństwo we fryzurze.  Nerwowo próbuje wybrać numer telefonu na swoim smartfonie, szeroko rozpostarte łokcie pani po sześćdziesiątce wcale temu nie sprzyjają. 
Nam sprzyja los, bo Lolek swobodnie lawiruje pod łokciami obojga.
- Mamo! Tutaj!
Mama z rozwianym włosem, oczami i ciałem,  kocimi ruchami wbija się między konkurencję, dopada kosza ze skarbami i , daję słowo, nikt, ale to nikt, przez następny kwadrans, jej od tego kosza nie oderwie.
- Dziecko kochane, trzymaj się matki. Inaczej będziesz paradować latem po plaży w dresach.
Dziecko karnie zastyga w bezruchu, matka nadrabia w ruchach za dwoje.

110/116 za małe, gdzie jest 122/128? No gdzie? Jak dobrze pójdzie, to przegrzebię tę kosmiczną ilość, w postaci dwunastu kompletów rzuconych na żer mieszkańców dużego osiedla, w dziesięć minut. Jeśli jednak uaktywni się pani po sześćdziesiątce, a pan przed trzydziestką nauczy się obsługiwać smartfona, którego ma pewnie z dwa lata, to w trzynaście.

Łapię jeden na 110/116. Pani po sześćdziesiątce napiera, pan przed trzydziestką dogadał się telefonicznie z żoną, wie czego szukać, też nie odpuszcza. Biorę drugi, większy. Dołącza dwudziestolatka z niemowlakiem na rękach. Wyszarpuję spod kosza trzeci. Prawie przez kraty. Rozmiar się nie liczy, atmosfera jest zbyt gorąca. Ktoś między trzydziestką, a czterdziestką, nie mam czasu na weryfikowanie płci, próbuje mi zwinąć dwie pierwsze zdobycze, nie daję się,  trzy czwarte mnie okupuje kosz, jedna czwarta mnie wystaje i hamuje dojście. 

No ale jakie hamuje, dociera do mnie jak przez mgłę, przyszłam tu walczyć, a nie tkwić w stagnacji, jeszcze sukienki.
-  Kotku, zmieniamy lokalizację, za mną!

Spokój towarzyszył mi do końca. Nie popłakałam się ani przy kasie, ani w drodze do domu.
W którym rozpakowałam łupy. A dziecko łaskawie zgodziło się przymierzyć.

Letni kombinezon w sam raz, bingo.
Bluzka i legginsy ok, dali jeszcze kaszkiet, nie byłam świadoma, trudno.
Dwa stroje w porządku, mimo że w dwóch rozmiarach.
Pierwsza sukienka niby spoko. Gdyby jeszcze wycięcia pach kończyły się wyżej niż biodra.
Druga wspaniale, ale może za dwa, trzy lata zacznie sięgać małoletniej właścicielce powyżej kostek.
Trzeci kostium kąpielowy akurat.
Jak ulał.
Nic nie wystaje, nigdzie nie wisi, odkrywa co trzeba, kryje co musi.
U mamusi.