czwartek, 26 czerwca 2014

MISTRZ PATELNI, TORTOWNICY, CZY CZEGO TAM JESZCZE, PART TWO


Part one opisałam TUTAJ.
Była to part na zimno, z lodówką w tle.
Potem długo, długo, długo nic.
Aż do wczoraj.
Wczoraj postanowiłam coś upiec...

Dlaczego akurat wczoraj?
Po 1.5 roku od ostatniej porażki?
Bo rok z grubym okładem to wystarczająco dużo czasu,
żeby się po tej porażce psychicznie pozbierać do kupy.
W tym czasie nie próżnowałam, o nie.
Przerzuciłam się jedynie z cukiernictwa na sztukę obiadową.
I śmiało mogę powiedzieć, że umiem usmażyć mielone.
I ugotować rosół.
Prób było wiele, pewne niedociągnięcia da się na talerzu wyczuć,
ale całe życie przede mną.
Wyczuwa głównie Lolek.
Głównie w kotletach.
Bo pani Ewelinka z przedszkola robi lepsze.
Gdzie mi tam do pani Ewelinki.
I jej mielonych.
Nóg pani Ewelinki nie godnam całować.
Lolek natomiast mało po rękach jej nie całuje.
Zaraz po konsumpcji przedszkolnych kotlecików.
Moje wcina Duży.
Rosół wsuwają obydwoje.
A ja z kolei mam ochotę całować wylizane talerze.
Z tego szczęścia, że zjedli.
I wciąż żyją.

Czas więc na deser.
Na ciasto.
Co to za dom bez ciasta.
Domowego, no raczej.
Co to za dzieciństwo bez szarlotki i sernika.
Ręką macierzy uczynionego.
Smaki dzieciństwa, te sprawy.
Trzeba dziecku wbić w pamięć, by na starość wzdychało z rozrzewnieniem
wspominając mamine wypieki.

Mamine oczy wypatrzyły więc w internecie przepis.
Prosty, łatwy i przyjemny.
W sam raz na mamine możliwości i brak talentu.
Nie może się nie udać.
Maminy optymizm sięgnął zenitu przeistaczając się w euforię.
Dam radę! Upiekę! Wszystkim oko zbieleje, a język kołkiem z rozkoszy stanie.

Weszłam do kuchni pilnując bardzo, by moja energia nie rozsadziła pomieszczenia.
Bo gdzie będę piec?
Gdzie będę mieszać, łączyć składniki, łyżką radośnie wymachiwać,
słowem gdzie będę kulinarną magię uprawiać?
Tylko spokojnie.
Zaczynamy!

Jajka? Są.
Olej? Na miejscu.
Truskawki? Odszypułkować, się robi!
Proszek do pieczenia? Eee... Chwila wahania... Jest!
Wiedziałam, że dobrze ukryłam.
Dwa lata temu.
Ja to mam pamięć!
Wróć! Odszypułkować i umyć!
Zrobione!
Pokroić? Nie napisali.
A miało być prosto.
Potem się pomartwię.
Najpierw wymieszam.
Napisali, że energicznie.
Cukier wanilinowy z jajami.
Po co energicznie?
Siły witalne mam niespożyte, kuchnia mnie nagle kręci, ale czy nie mogę się podelektować
tym mieszaniem?
Mogę.
Mąka.
Sru!
Może jednak energiczniej, bo coś mi masa zaczyna cement przypominać.
Szybciej już nie mogę!
Cement, beton.
Aaa... Olej.
Proszę bardzo.
I mieszamy. Energicznie!
Cement.
Jeszcze mleko! Uf.
Bardzo proszę.
Cement.
Co oni tam jeszcze...
Aha, wlać do formy.
Jak wlać coś, co się nie chce odkleić od łyżki?
I w ogóle od miski?
Poszaleli w tych internetach.
Stop!
Cukier!!!
O mały włos...
Cukier... Cukier...
Trzask jednymi drzwiczkami, trzask drugimi.
Był tutaj. Zawsze tu stał słoik.
I stoi. Pusty.
Wa mać.
Kochanie, idź do tatusia, bo mamusia musi sama ze sobą porozmawiać,
a takie rozmowy są tylko dla dorosłych.
Wa mać, wa mać, wa maaaać!!!
Może w cukiernicy?!
Jest. Na dnie.
Jestem na dnie.
Cement zastyga, nie czas na przebieżki do sklepu.
Do sąsiada nie ma co lecieć.
Trzeci tydzień spodnie na balkonie suszy, deszcz nie deszcz, na parapecie
okna pusty kieliszek po winie po randce sprzed tygodni dwóch,
typ kawalera, w domu mało przebywa, cukru nie ma na bank.
Sprawdzę jeszcze raz w szafkach.
Trzask, trzask.
Coś widzę...
Tam, w rogu, za zieloną herbatą.
To ja mam zieloną herbatę???
Gdzie ja ten słoik już widziałam?
Gdzie ja...
Zaraz, zaraz.
Wiem!
W poprzednim mieszkaniu! Pamiętam nawet na której półce stał!
Moja pamięć sięga nawet dalej - został po poprzednich właścicielach.
Ale czy cukier puder psuje się po trzech latach?
Wątpię.
Nie mam świeżego kryształu, będzie puder antyk.
Ale ile???
A tak na oko.
Mamine, no raczej.
Bo cement zastyga.
I energicznie! I w rytm piosenki!
Przybyli ułani! Pod okieeenkooo!!!
Dosypuję.
I jeszcze jeden i jeszcze raaaaz!
Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie bardzo, bardzo dobrze.

Teraz piekarnik.
Rozgrzać - napisali.
No i prawidłowo napisali.
Się robi!
Tylko jakaś ta skala mało zrozumiała.
Nie mogli narysować na pokrętle takich małych kreseczek?
Jak na zegarku?
Nie mogli.
Oszczędzali na farbie.
Kropka przy 150 stopniach.
Następna przy 200.
A ma być 180.
Wypośrodkuję sobie, choć wolałabym się precyzyjnie trzymać instrukcji.
Jakby co, to zwalę na pokrętło.
Od razu mi lepiej.
Nagrzewa się.
Czuję.
Czuję woń ziemniaczanych księżyców nafaszerowanych chemiczną przyprawą.
Takich z taniej sieciówki.
Co to się kupuje w ostatniej chwili, bo pomysłu na obiad brak.
A rodzina głodna.
I ja kupiłam.
Pół roku wcześniej.
I czuję.
Do tej pory.
A przecież blachę szorowałam, co za trwałe cholerstwo.
Trudno.
Cement, szkoda czasu na łzy.

O czym ja...
Forma idiotko!
Gdzie...
Tam gdzie zawsze!
W końcu jak położyłaś rok temu na tej dolnej półce, to nóg nie dostała
i chałupy zwiedzać nie poszła.
No pewnie, że jest! Kochana moja!
Przybyli ułani! Hej!

Kotku, gdzie tatuś?
Muszę znów ze sobą porozmawiać, proszę idź poszukaj.
I drzwi zamknij.
Waaaaa maaać!!!
Dno nie pasuje!
Mać, mać, mać, mać, wa!
Spokój, tylko spokój.
Jeszcze raz.
Mać!
Jak się, do ciężkiej cholery, mogło samo leżąc na półce popsuć!
Coś tu nie gra!
O, z drugiej strony pasuje???
Dziwy nad dziwami...
Ułani hej!!!

Wlać, wlać.
Wlać to ja sobie mogę setę w gardło.
Dla uspokojenia psychicznego.
Dobra, ta łyżka niech tkwi na środku miski z cementem na sztorc,
łyżek ci u mnie dostatek, wezmę drugą.
I energicznie!
I jeszcze jeden!
A może by tak... Może...
Może by tak, choroba jasna, czymś tę formę wyłożyć?!
Idiotko?!
Może, może.
Jak idiotko masz papier do pieczenia, to sobie wyłóż.
Wiedziałam.
Że nie mam.
Zaraz.
Mam śniadaniowy.
Brawo!
Posmarować margaryną, posmarować margaryną, la la la ułani sto dwa!
Wróć!
Olejem.
Nie czas na szoping w celu nabycia margaryny.
Idzie dobrze, dobrze idzie, łyk wody, pot z czoła, jakoś idzie.
Bułunią tartunią wysypać?
Po co kretyneczko, do olejeczku się nie przyklei.
Masz rację idioteczko.
Co oni tam jeszcze napisali?
Chyba nic istotnego.
Zajrzyj jeszcze raz!
O! Truskawki! Powkładać truskawki!
Całe? Krojone?
Chcą mnie do grobu wpędzić jak nic.
Raz kozie śmierć, pójdę po bandzie, całe!
I jeszcze jedna i jeszcze raz!

Stój głupia!
Nie tylko smaki dzieciństwa się liczą!
Dziecko zawołaj!
Zróbcie coś razem!
Niech pamięta do śmierci i z łzą w oku wspomina!

- Dziecko!
- Jestem zajęta!
Ja ci dam zajęta!
- Mam dla ciebie zadanie!
Kuszę wrzaskiem natężeniem zbliżonym do dźwięku trąb w liczbie stu.
Galop.
Wiedziałam czym skusić.
Posadzę przy stole, formę z ciastem postawię.
Obok miska z truskawkami.
Będzie układać owoce z językiem na brodzie,
a ja będę foty strzelać.
Tylko z wyczuciem, żeby burdelu przypadkiem w kadrze nie umieścić,
bo burdel na fejsie niezręcznie wygląda.
Ma być słodka dziewczynka z warkoczykami, truskawki i ciasto.
Nic więcej na litość boską.
Wtedy będzie można spędzić bezsenną noc przy kompie
w oczekiwaniu na lajki.
I na słowa zachwytu jaka ona śliczna.
I po kim.

Ale to później.
Albo, kurna, wcale.
Bo nie mam stołu.
Siądź dziecko na podłodze, tak pozwalam.
Tak, te truskawki tu.
Twarzą do klienta.
Fotki strzelę jak będzie jadła.
Ciasto, ciasto, a cóż by innego.
A potem z wypiekami na twarzy całą noc, bo lajki.
Ale to potem.
- Pięknie córeczko!
- Można już jeść?
Och, kochana moja, nie może się doczekać, jak ja ją rozumiem.
- Jeszcze nie. Musi się upiec.
- Taak... Masz jeszcze dla mnie jakieś zadanie?
Rozglądam się po pobojowisku i myślę, że coś tam by się znalazło.
- Możesz gary umyć.
Nie może. Ma trzy lata. Koniec warkocza miga za progiem.
Przynajmniej próbowałam.
Teraz alarm.
Ustawię na 40 minut.
A potem rodzina z wdzięczności będzie mnie nosić na rękach.


- Juuuuuż!
Wyjęłam, nie wywaliłam na podłogę, papier z trudem odkleiłam (wa mać, mać wa!)
nie naruszając konstrukcji.
Truskawki sine i zniekształcone, przynajmniej nie opadły.
W zasadzie nie miały prawa opaść w tym gęstym cemencie, nie ma tego złego.
- Posypać cukrem pudreeeem?!
Chytrze sinicę ukryję.
- Nieeee!!!
Po co pytałam?!

- Duży chcesz ciasta?
- Niech wystygnie.
Od kiedy taki miłośnik wyrobów cukierniczych chce czekać, aż wystygnie???
Zdaje się, że od dzisiaj.

- Chodź kochanie, zobaczysz ciasto, już się upiekło.
Nie potrafię ukryć dumy i zadowolenia.
- Podoba ci się?
- Chcę bez truskawek!
Nic dziwnego.
- Czujesz jak ładnie pachnie?
- Nie.
Przestań pytać, idiotko, natychmiast przestań.
- Odkroję ci kawałeczek bez truskawek. Proszę.
Jeden kęs.
- Nie jestem głodna.
No tak, takie ciasto, moje ciasto, można zjeść tylko w przypadku klęski żywiołowej.


Wyobrażam sobie moje dziecko, moje stare dziecko,
z siwizną na skroniach i siatką zmarszczek.
Naprawdę to widzę.
Widzę zmrużone oczy, błogi uśmiech.
Słyszę przełknięcie.
I szept.

- Za moich czasów, za czasów mojego dzieciństwa,
pamiętam jak dziś, jakby to było wczoraj, choć minęło tyle lat.
Ten smak.
Ten zapach.
Parówek.
Z taniej sieciówki.








wtorek, 24 czerwca 2014

WYJŚCIE NA SPACER, NIC PROSTSZEGO.


Oczywiście.
Nic.

Ubrać.
Tak, w tę akurat bluzkę.
W tę!
Dobrze, niech ci będzie, zaraz poszukam drugiej.
Sama.
Tak pięknie poukładałam w komodzie, drugi raz takiego piękna
nie osiągnę.
Sama!
Dobra...
Wybierz sobie. Non stop pięknie być nie musi.
Poczekaj, pozbieram z dywanu.
Bluzki, bluzki, a co by innego.
W jednej idziesz!
Ta? Na pewno?
Na pewno???
Spodnie.
Nie, nie te różowe.
Wiem, że lubisz różowy, ale te są zbyt grube.
Są! Jest ciepło!
Tu mam lepsze. Z myszką Minnie.
Gdzie jest Daisy?
Matko, przecież lubisz Minnie!
Te z Daisy są w koszu.
Nie, nie w śmietniku, w koszu z brudną bielizną, nie płacz,
któregoś dnia się zbiorę i upiorę.
No proszę, choć, wytrę ci łzy,
dziś upiorę, jak wrócimy.
Dobrze, popatrz, już wrzucam do pralki.
Nie, nie są jeszcze czyste.
Pójdziesz w myszce.
Tfu! W spodniach z myszką.
Dziecko drogie, posłuchaj, Daisy jest w praniu!
W jakim praniu, w jakim praniu...
No w pralce!
Czyli Minnie może być?
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

Muszę cię uczesać.
Możesz usiąść na chwilę?
Tak, taka bluzka.
Bo sama sobie wybrałaś.
Nie, już cię nie będę przebierać.
Przecież w pralce!
Te skarpetki pasują!
Nie, teraz cię czeszę, potem poszukamy innych,
wiem, będą pasować bardziej.
W pralce.
Dzisiaj.
Jak wrócimy, to włączę.
Nie zostawię włączonej.
Pralki też się psują, wolałabym przy tym być.
Bo się psują. Czasem.
Usiądź, proszę cię najspokojniej jak mogę, prosto.
Dlaczego nie te spineczki?
Bez?
Będą ci włosy na oczy opadać.
Nieprawda, nie lubisz, matka ci to mówi, a matce należy wierzyć.
Ok, poszukamy innych.
Ale najpierw znajdziemy skarpety.
Te, co pasują do Minnie.
Wyjdź z łazienki, skarpety od zawsze są w szufladzie.
Bo są czyste.
Zgadnij.
Brawo, tak, w twoim pokoju.
Teraz już nie mam czasu na zakupy.
Ale dobrze, następnym razem kupimy z Daisy.
Następnym razem!
Nie wiem, za kilka dni!
W piątek, może być?!
Stój prosto, bo ci oko spinką wyjmę.
Hej, co to za podkówka, żartowałam.
Nic nie będę wyjmować.
Wiem, musisz mieć do patrzenia.
Buty.
Zostaw śniegowce.
Po placu zabaw wygodniej się śmiga w trampkach.
No... Biega. Chodzi.
Nie krzycz, wiem, że nie założyłam jeszcze swoich.
Bo cię ubierałam, czesałam i jeszcze po drodze tłumaczyłam kilka rzeczy.

Odłóż to opakowanie podpasek.
Nie, z tym nie pójdziesz.
Chodzisz z tym po domu od rana, ale na dwór nie weźmiesz.
Bo ci się do niczego nie przyda.
Córko najukochańsza, odłóż.
Obiecuję, że jak wrócimy, to podpaski będą na ciebie czekać.
Wszystkie w kupie i każda z osobna.
Będziesz.
Będziesz mogła z nimi spać.
Nie z takimi rzeczami sypiałaś.
Świetnie.
O nie, perfum też nie ma co ciągnąć na plac.
Bo to mój ostatni flakon.
Nie wazon, flakon.
Tak się mówi na tę szklaną butelkę.
Pamiętasz jak poprzednia stłukła się w łazience?.
Tak, ty ją stłukłaś.
Hej, chodź, wytrę ci łzy, to był wypadek.
I dlatego tych nie będziemy zabierać ze sobą.
Możesz odłożyć obok podpasek.
Naklejka DZIELNY PACJENT?
Jakby ci tu wytłumaczyć...
Chcesz się bawić z dziećmi?
To połóż ją na stole.
Tak, obok perfum i podpasek.
Wiem, że od pani doktor.
Dwa tygodnie temu.
Ale ja się rodzicom na placu tłumaczyć nie będę.
Że dwa tygodnie temu dostałaś.

Jesteś głodna?
Chcesz siku?
Na pewno?
Na bank?
Zatem wychodzimy.
Po drodze ci wytłumaczę, co znaczy zatem.

Widzę, że kwiatek.
I tu.
I na tym piętrze też.
Dzięki ci, matko naturo, że żaden nie usechł,
dzięki wam, sąsiedzi, że dbacie.
bo ilość kwiecia musi być stała.
Żeby wyjść w końcu z czystym sumieniem z tej cholernej klatki.

Widzę, że popękane.
Ale to nie jest powód do płaczu.
I wycieraczka przed drzwiami wyjściowymi krzywo.
Popatrz, wystarczy poprawić.
Po co zaraz krzyczeć?
Nie, z rozbitą płytką terakoty nic nie zrobię.
Kawałek się zgubił.
Nie wiem, gdzie jest.
Nie wiem.
Nie wiem.
Naprawdę nie wiem.

Wychodź, trzymam drzwi.
Nie patrz na tę popękaną.
Podnieś wysoko nogę i przejdź.
Ale wycieraczka już równo leży.
Wiem, że lubisz gdy leży równo.
Czy możemy, córko szanowna, przejść przez drzwi?
Dziękuję.
Dziękuję.
Dziękuję.

To nie twoje podpaski, tylko moje.
I zostały w domu.
Ptaszek, widzisz? Tam wysoko!
Na stole.
Obok perfum.
Nie, nie wracamy.
Po naklejkę też nie będę teraz biegła.

Nie wiem, czy będzie Krysia.
Nie wiem.
Zobaczymy.
Nie wiem.
Nie, nie wiem w którym bloku.
Jak będzie, to zapytasz.
Nie, ty zapytasz.
Ty.
Dobra, zapytam, gdzie mieszka.
Krzyś?
Poczekaj, ulica.
Mówię poczekaj!
Widzę, że nic nie jedzie, ale przechodzisz tylko trzymając mnie za rękę.
Bo jesteś za mała.
Dobrze, jesteś trochę duża, daj rękę!
Wyjechał do Bułgarii.
Całe osiedle nie musi słuchać, że też masz chęć na wyjazd.
Do Bułgarii.
Wiesz co? Na placu zabaw jest fajniej niż w Bułgarii.
Tak!
Tak, będę się smażyć w piekle.
Nie wiem, może pojedziemy.
Może.
Na rożnie będę się smażyć.
Nie wiem, gdzie mieszka Krysia.
I kiedy wróci Krzyś.

Po pierwsze to nie jest tylko twoja zjeżdżalnia.
Po drugie śmiało możesz się ślizgać, bo wcale nie jest gorąca.
Ja ci mówię, że nie jest.
Dobrze, sprawdzimy.
I co? Nie jest!
Za zimna?
I brudna?
Tylko trochę piasku.
I ślad buta.
Zaraz, zaraz, już szukam, gdzie ja te chusteczki...
Już możesz.
Wytarłam.
Już nie chcesz?
Za bardzo się grzebałam z wycieraniem.
A teraz chcesz?
Ale teraz ślizga się chłopiec.
Nie, nie na twojej zjeżdżalni.
To zjeżdżalnia dla wszystkich.
Musisz poczekać.
Krzyk ci w tym nie pomoże.
Proszę, droga wolna.
Nie chcesz?
Dlaczego?
Bo nie ma chłopca???
Choć, mała kobieto, do piaskownicy.
Dobrze, to na karuzelę.
Tak, zajęta.
Czekamy.
Nie, nie jest tylko twoja.
Czekamy.

Przecież pytałam w domu, czy nie jesteś głodna...
Tak, mam coś w torebce.
Chodź na ławkę.
Nie będziesz jadła na karuzeli!
I siku?
Albo na trawę, albo do domu.
Już nie?
Nie dawać wody, nie dawać wody, aż takiego upału nie ma,
nie dawać wody.
Bo torebka wypchana po brzegi, a ciuchów na zmianę brak.
Za to skarpetki do spodni pasują...

W chowanego?
Jasne.
Ale może z innymi dziećmi?
Tak, Krzyś w Bułgarii.
Krysi nie widzę.
Ale są inne maluchy.
Dobra, chcesz z matką, proszę bardzo, jeden, dwa, trzy...
Nie! Na parkingu się nie bawimy!
Tylko na placu!
Teraz w berka?
Może z innymi...
Na gwałt potrzebuję Krzysia i Krysi.
I w ganianego?
Supeeeerrrr...
Nie dawać wody, nie dawać wody, samemu napić się w ukryciu.
Już cię podnoszę, już cię zdejmuję, chwyć się tej liny,
najpierw jedną ręką, potem drugą, dźwigać cię do osiemnastki nie będę.
To idź się ślizgać.
Ten chłopiec zaraz zejdzie.
Musisz poczekać, nie ma wyjścia.
Jest? W ganianego?
Będę zakwasy leczyć tydzień, dobrze córeczko, już ganiam.
Pamiętać o schowaniu języka, pamiętać o schowaniu języka.

Gdzie jest ta ładna dziewczynka?
Jaka dziewczynka?
Z królikiem?
Gdzieś dzwoni, w którym to kościele...
Aaaa, miesiąc temu, na placu, pięciolatka z maskotką.
- Popatrz jaka ładna dziewczynka.
Tak, to moja wypowiedź.
Sprzed miesiąca.
Ciekawe ile czasu będę słuchać o Bułgarii...
I po jakim czasie będę miała szansę dowiedzieć się,
gdzie mieszka Krysia.
Bo spokoju nie zaznam.
Dopóki się w piekle nie znajdę za kłamstwa wierutne.
Dotyczące Bułgarii.

Nie, nie idziemy do klubu dla maluchów.
Widzę, że drzwi otwarte.
Ale to miejsce dla naprawdę małych dzieci, wolałabym,
żebyś pobiegała po dworze.
Tak, to stoliki i krzesła.
Bo rodzice mogą sobie posiedzieć, gdy dzieci się bawią w środku.
Zostaw!
To resztki!
Nie zjedli ciastka do końca, nie dopili soku.
Widocznie im się spieszyło.
Albo ta pani się zorientuje, że trzeba wyjść i posprzątać,
albo moje dziecko, napchane herbatnikami po kokardkę,
wymiecie za chwilę z talerzy to, co zostało.
Nad kokardką też się zmieści.
O! Jest Krysia!
O, Krysia dobiera się do szklanki.
Przecież jeszcze łyk soku na dnie.
Sama posprzątam.
Proszę. Bach na ladę.
Nie ma za co.
Gdzie jest moja córka?!

Skąd masz ten wafel?
- Była głodna, poczęstowałam, na zdrowie.
Dziecko wojny, brzuch się ledwo w spodnie mieści,
żebrać poszło...
Do innej matki.
- Pyśne...
Zaraz poleci po paluszki.
Już namierzyła.
Inna ławka, inna matka, inny prowiant.
Moje dziecko wciąż tak samo głodne.
Wciąż tak samo żebrzące.
Torba na ramieniu mi ciąży.
Bo żarciem wypchana.
A ciuchy na zmianę mogłam wziąć.

- Fofaneko!
Przełknij córko, przełknij.
Grdyka się przesuwa, język mlaszcze.
Już.
- Chowanego. Mamą.
Gdzieżby inaczej.
I jeszcze w ganianego na dobicie.
Z mamą.
Co tam Krysia.
Wiem, że chcesz do Bułgarii, ale może trochę ciszej.
Nie ma czego zazdrościć, proszę pani, nie, w tym roku nie jedziemy.
Nie, nie byliśmy, to nie są wspomnienia z wakacji.
Lolek obwieszcza, że chce do Bułgarii wszystkim,
którzy chcą słuchać i nie,
ja się zastanawiam, coby tu sprzedać,
żeby chociaż mieć na podróż w dwie strony.
Może nerkę?

Krysia już dawno poszła do domu.
Bo już jest późno.
Dziewiętnasta dwadzieścia pięć.
Bo jest już późno.
Tak, jest jasno, ale jest już późno.
Dziewiętnasta dwadzieścia sześć.
Nie trzymaj się tak kurczowo tej rurki.
Możemy jeszcze chwilę zostać.
Chwilę!
Czwarta godzina na placu mija.
Tak, mówiłam, że dziewiętnasta dwadzieścia sześć.
Nie czwarta.
Wróć! Mówiłam.
Ale nie sprecyzowałam.
Cztery godziny jesteśmy na dworze.
Puść rurkę.
Wszyscy już wiedzą, że kochasz swój plac zabaw.

Pora na plan ewakuacyjny.
Nasłuchuję.
- Basiu chodź. Mam w domu pyszne żelki!
Basia żelki ma w nosie.
Z pomysłu zatem nie skorzystam, zbyt słaba motywacja.
- Wojtusiu! Idziemy! W domu czeka babcia!
Babcia, owszem, w domu, ale w swoim.
Pięćdziesiąt kilometrów stąd.
- Amelko, już wystarczy, wracamy, czas na kąpiel.
Już wyciągam Lolka z placu obietnicą kąpieli.
- Nie wyrywaj się, nie chcesz iść, to cię zaniosę.
Nie zaniosę Lolka.
Nie dam rady po zabawie w chowanego, w ganianego i w berka.

Możesz puścić rurkę.
Nie, nigdzie cię nie zabieram.
Tak, będziemy tu nocować.
W domu?
Śpi się w domu?
Niemożliwe.
Chcesz wracać?
Nie będziesz spała pod ślizgawką???
Gdzie będziesz spała?
Powtórz, bo nie zrozumiałam.
Jeszcze raz - gdzie?

- W Bułgarii. Mamo.