czwartek, 26 czerwca 2014

MISTRZ PATELNI, TORTOWNICY, CZY CZEGO TAM JESZCZE, PART TWO


Part one opisałam TUTAJ.
Była to part na zimno, z lodówką w tle.
Potem długo, długo, długo nic.
Aż do wczoraj.
Wczoraj postanowiłam coś upiec...

Dlaczego akurat wczoraj?
Po 1.5 roku od ostatniej porażki?
Bo rok z grubym okładem to wystarczająco dużo czasu,
żeby się po tej porażce psychicznie pozbierać do kupy.
W tym czasie nie próżnowałam, o nie.
Przerzuciłam się jedynie z cukiernictwa na sztukę obiadową.
I śmiało mogę powiedzieć, że umiem usmażyć mielone.
I ugotować rosół.
Prób było wiele, pewne niedociągnięcia da się na talerzu wyczuć,
ale całe życie przede mną.
Wyczuwa głównie Lolek.
Głównie w kotletach.
Bo pani Ewelinka z przedszkola robi lepsze.
Gdzie mi tam do pani Ewelinki.
I jej mielonych.
Nóg pani Ewelinki nie godnam całować.
Lolek natomiast mało po rękach jej nie całuje.
Zaraz po konsumpcji przedszkolnych kotlecików.
Moje wcina Duży.
Rosół wsuwają obydwoje.
A ja z kolei mam ochotę całować wylizane talerze.
Z tego szczęścia, że zjedli.
I wciąż żyją.

Czas więc na deser.
Na ciasto.
Co to za dom bez ciasta.
Domowego, no raczej.
Co to za dzieciństwo bez szarlotki i sernika.
Ręką macierzy uczynionego.
Smaki dzieciństwa, te sprawy.
Trzeba dziecku wbić w pamięć, by na starość wzdychało z rozrzewnieniem
wspominając mamine wypieki.

Mamine oczy wypatrzyły więc w internecie przepis.
Prosty, łatwy i przyjemny.
W sam raz na mamine możliwości i brak talentu.
Nie może się nie udać.
Maminy optymizm sięgnął zenitu przeistaczając się w euforię.
Dam radę! Upiekę! Wszystkim oko zbieleje, a język kołkiem z rozkoszy stanie.

Weszłam do kuchni pilnując bardzo, by moja energia nie rozsadziła pomieszczenia.
Bo gdzie będę piec?
Gdzie będę mieszać, łączyć składniki, łyżką radośnie wymachiwać,
słowem gdzie będę kulinarną magię uprawiać?
Tylko spokojnie.
Zaczynamy!

Jajka? Są.
Olej? Na miejscu.
Truskawki? Odszypułkować, się robi!
Proszek do pieczenia? Eee... Chwila wahania... Jest!
Wiedziałam, że dobrze ukryłam.
Dwa lata temu.
Ja to mam pamięć!
Wróć! Odszypułkować i umyć!
Zrobione!
Pokroić? Nie napisali.
A miało być prosto.
Potem się pomartwię.
Najpierw wymieszam.
Napisali, że energicznie.
Cukier wanilinowy z jajami.
Po co energicznie?
Siły witalne mam niespożyte, kuchnia mnie nagle kręci, ale czy nie mogę się podelektować
tym mieszaniem?
Mogę.
Mąka.
Sru!
Może jednak energiczniej, bo coś mi masa zaczyna cement przypominać.
Szybciej już nie mogę!
Cement, beton.
Aaa... Olej.
Proszę bardzo.
I mieszamy. Energicznie!
Cement.
Jeszcze mleko! Uf.
Bardzo proszę.
Cement.
Co oni tam jeszcze...
Aha, wlać do formy.
Jak wlać coś, co się nie chce odkleić od łyżki?
I w ogóle od miski?
Poszaleli w tych internetach.
Stop!
Cukier!!!
O mały włos...
Cukier... Cukier...
Trzask jednymi drzwiczkami, trzask drugimi.
Był tutaj. Zawsze tu stał słoik.
I stoi. Pusty.
Wa mać.
Kochanie, idź do tatusia, bo mamusia musi sama ze sobą porozmawiać,
a takie rozmowy są tylko dla dorosłych.
Wa mać, wa mać, wa maaaać!!!
Może w cukiernicy?!
Jest. Na dnie.
Jestem na dnie.
Cement zastyga, nie czas na przebieżki do sklepu.
Do sąsiada nie ma co lecieć.
Trzeci tydzień spodnie na balkonie suszy, deszcz nie deszcz, na parapecie
okna pusty kieliszek po winie po randce sprzed tygodni dwóch,
typ kawalera, w domu mało przebywa, cukru nie ma na bank.
Sprawdzę jeszcze raz w szafkach.
Trzask, trzask.
Coś widzę...
Tam, w rogu, za zieloną herbatą.
To ja mam zieloną herbatę???
Gdzie ja ten słoik już widziałam?
Gdzie ja...
Zaraz, zaraz.
Wiem!
W poprzednim mieszkaniu! Pamiętam nawet na której półce stał!
Moja pamięć sięga nawet dalej - został po poprzednich właścicielach.
Ale czy cukier puder psuje się po trzech latach?
Wątpię.
Nie mam świeżego kryształu, będzie puder antyk.
Ale ile???
A tak na oko.
Mamine, no raczej.
Bo cement zastyga.
I energicznie! I w rytm piosenki!
Przybyli ułani! Pod okieeenkooo!!!
Dosypuję.
I jeszcze jeden i jeszcze raaaaz!
Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie bardzo, bardzo dobrze.

Teraz piekarnik.
Rozgrzać - napisali.
No i prawidłowo napisali.
Się robi!
Tylko jakaś ta skala mało zrozumiała.
Nie mogli narysować na pokrętle takich małych kreseczek?
Jak na zegarku?
Nie mogli.
Oszczędzali na farbie.
Kropka przy 150 stopniach.
Następna przy 200.
A ma być 180.
Wypośrodkuję sobie, choć wolałabym się precyzyjnie trzymać instrukcji.
Jakby co, to zwalę na pokrętło.
Od razu mi lepiej.
Nagrzewa się.
Czuję.
Czuję woń ziemniaczanych księżyców nafaszerowanych chemiczną przyprawą.
Takich z taniej sieciówki.
Co to się kupuje w ostatniej chwili, bo pomysłu na obiad brak.
A rodzina głodna.
I ja kupiłam.
Pół roku wcześniej.
I czuję.
Do tej pory.
A przecież blachę szorowałam, co za trwałe cholerstwo.
Trudno.
Cement, szkoda czasu na łzy.

O czym ja...
Forma idiotko!
Gdzie...
Tam gdzie zawsze!
W końcu jak położyłaś rok temu na tej dolnej półce, to nóg nie dostała
i chałupy zwiedzać nie poszła.
No pewnie, że jest! Kochana moja!
Przybyli ułani! Hej!

Kotku, gdzie tatuś?
Muszę znów ze sobą porozmawiać, proszę idź poszukaj.
I drzwi zamknij.
Waaaaa maaać!!!
Dno nie pasuje!
Mać, mać, mać, mać, wa!
Spokój, tylko spokój.
Jeszcze raz.
Mać!
Jak się, do ciężkiej cholery, mogło samo leżąc na półce popsuć!
Coś tu nie gra!
O, z drugiej strony pasuje???
Dziwy nad dziwami...
Ułani hej!!!

Wlać, wlać.
Wlać to ja sobie mogę setę w gardło.
Dla uspokojenia psychicznego.
Dobra, ta łyżka niech tkwi na środku miski z cementem na sztorc,
łyżek ci u mnie dostatek, wezmę drugą.
I energicznie!
I jeszcze jeden!
A może by tak... Może...
Może by tak, choroba jasna, czymś tę formę wyłożyć?!
Idiotko?!
Może, może.
Jak idiotko masz papier do pieczenia, to sobie wyłóż.
Wiedziałam.
Że nie mam.
Zaraz.
Mam śniadaniowy.
Brawo!
Posmarować margaryną, posmarować margaryną, la la la ułani sto dwa!
Wróć!
Olejem.
Nie czas na szoping w celu nabycia margaryny.
Idzie dobrze, dobrze idzie, łyk wody, pot z czoła, jakoś idzie.
Bułunią tartunią wysypać?
Po co kretyneczko, do olejeczku się nie przyklei.
Masz rację idioteczko.
Co oni tam jeszcze napisali?
Chyba nic istotnego.
Zajrzyj jeszcze raz!
O! Truskawki! Powkładać truskawki!
Całe? Krojone?
Chcą mnie do grobu wpędzić jak nic.
Raz kozie śmierć, pójdę po bandzie, całe!
I jeszcze jedna i jeszcze raz!

Stój głupia!
Nie tylko smaki dzieciństwa się liczą!
Dziecko zawołaj!
Zróbcie coś razem!
Niech pamięta do śmierci i z łzą w oku wspomina!

- Dziecko!
- Jestem zajęta!
Ja ci dam zajęta!
- Mam dla ciebie zadanie!
Kuszę wrzaskiem natężeniem zbliżonym do dźwięku trąb w liczbie stu.
Galop.
Wiedziałam czym skusić.
Posadzę przy stole, formę z ciastem postawię.
Obok miska z truskawkami.
Będzie układać owoce z językiem na brodzie,
a ja będę foty strzelać.
Tylko z wyczuciem, żeby burdelu przypadkiem w kadrze nie umieścić,
bo burdel na fejsie niezręcznie wygląda.
Ma być słodka dziewczynka z warkoczykami, truskawki i ciasto.
Nic więcej na litość boską.
Wtedy będzie można spędzić bezsenną noc przy kompie
w oczekiwaniu na lajki.
I na słowa zachwytu jaka ona śliczna.
I po kim.

Ale to później.
Albo, kurna, wcale.
Bo nie mam stołu.
Siądź dziecko na podłodze, tak pozwalam.
Tak, te truskawki tu.
Twarzą do klienta.
Fotki strzelę jak będzie jadła.
Ciasto, ciasto, a cóż by innego.
A potem z wypiekami na twarzy całą noc, bo lajki.
Ale to potem.
- Pięknie córeczko!
- Można już jeść?
Och, kochana moja, nie może się doczekać, jak ja ją rozumiem.
- Jeszcze nie. Musi się upiec.
- Taak... Masz jeszcze dla mnie jakieś zadanie?
Rozglądam się po pobojowisku i myślę, że coś tam by się znalazło.
- Możesz gary umyć.
Nie może. Ma trzy lata. Koniec warkocza miga za progiem.
Przynajmniej próbowałam.
Teraz alarm.
Ustawię na 40 minut.
A potem rodzina z wdzięczności będzie mnie nosić na rękach.


- Juuuuuż!
Wyjęłam, nie wywaliłam na podłogę, papier z trudem odkleiłam (wa mać, mać wa!)
nie naruszając konstrukcji.
Truskawki sine i zniekształcone, przynajmniej nie opadły.
W zasadzie nie miały prawa opaść w tym gęstym cemencie, nie ma tego złego.
- Posypać cukrem pudreeeem?!
Chytrze sinicę ukryję.
- Nieeee!!!
Po co pytałam?!

- Duży chcesz ciasta?
- Niech wystygnie.
Od kiedy taki miłośnik wyrobów cukierniczych chce czekać, aż wystygnie???
Zdaje się, że od dzisiaj.

- Chodź kochanie, zobaczysz ciasto, już się upiekło.
Nie potrafię ukryć dumy i zadowolenia.
- Podoba ci się?
- Chcę bez truskawek!
Nic dziwnego.
- Czujesz jak ładnie pachnie?
- Nie.
Przestań pytać, idiotko, natychmiast przestań.
- Odkroję ci kawałeczek bez truskawek. Proszę.
Jeden kęs.
- Nie jestem głodna.
No tak, takie ciasto, moje ciasto, można zjeść tylko w przypadku klęski żywiołowej.


Wyobrażam sobie moje dziecko, moje stare dziecko,
z siwizną na skroniach i siatką zmarszczek.
Naprawdę to widzę.
Widzę zmrużone oczy, błogi uśmiech.
Słyszę przełknięcie.
I szept.

- Za moich czasów, za czasów mojego dzieciństwa,
pamiętam jak dziś, jakby to było wczoraj, choć minęło tyle lat.
Ten smak.
Ten zapach.
Parówek.
Z taniej sieciówki.








8 komentarzy:

  1. Propnuję bardzo łatwe przepisy na bardzo pyszne ciasta:
    http://gotujac-z-toba.blogspot.dk/
    Obiecuję, nie będzie żadnego cementu.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, za dwa lata może skorzystam, rana jest jak na razie zbyt świeża;)
      ps. TEN przepis był z jakiejś strony z BARDZO ŁATWYMI przepisami :D

      ale zajrzę, cukier już mam i wiem jak złożyć formę do kupy :)

      Usuń
  2. Nie ma co czekać 2 lata :) Na ten sernik (pyyycha jest)! na samym dole strony potrzeba tylko naprawdę dużą formę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i żadnego miksera??? melduję, że forma jest! melduję, że średnica ma 24 cm. to dużo czy mało? :D tylko, że sernik jest z sera (wiem, jestem bardzo bystra). ser to nabiał (tu już szpanuję ilorazem inteligencji). a Lolek na nabial ma uczulenie :(

      Usuń
    2. Buu! No to bedzie ciezko bez nabialu, ale tlumaczy to dlaczego ciasto bylo jak cement...

      Usuń
    3. było "mleko" owsiane... dodałam zamiast zwykłego.
      a na blogu byłam, sernik oglądałam, slinę przełykam do tej pory :D
      jeśli przepis jest łatwy (jak dla mnie) to ja jestem chińska róża ;), ale może się skuszę na spaghetti. na początek :D

      Usuń
    4. Napisz jak Ci poszlo ze spaghetti ;) Myślę, że Lolkowi będzie smakować!

      Usuń
    5. będzie smakować na bank Dużemu :D z Lolkiem schody - nie je nic z sosem. kluski tylko w połączeniu z rosołem. ale spróbuję przekonać, zawsze musi być ten pierwszy raz :)

      Usuń