poniedziałek, 29 września 2014

BOMBARDOWANIE W SIECI



Zaczęło się tuż po teście.
Dwie kreski.
Planowane, ale szok.
Nie chciałam mieć dzieci.
Nie wzruszały mnie krzywe nóżki, odwłok w postaci pieluchy,
gołe dziąsła, trzy włosy na krzyż, małe paluszki, ryk.
Dziękuję, postoję.

Stałam więc i patrzyłam - dwie kreski.
Zaczęło się.

Zwolnienie - zło, ciąża nie choroba.
Ale jakaś poroniła, bo nie mogła się rozstać z pracą.
Spacery, wiesz, będzie łatwiej urodzić.
E tam, aerobic dla ciężarnych, urodzić będzie jeszcze prościej.
Śpij ile wlezie, potem nie będzie takiej szansy.
Nie śpij! Bądź aktywna! A nie rozlazła...
Tylko poród naturalny! Mistyczne przeżycie.
Cesarskie, bo inaczej tego bólu nie ogarniesz, mamy XXI wiek.
Znieczulenie, po co się męczyć, no coś ty, bez, musisz być świadoma,
to najważniejszy dzień, lepiej żebyś nie była na haju.
Wybór mleka modyfikowanego, stop, tylko pierś,
nieprawda, że nie masz, ty się nie starasz, myślisz tylko o sobie, hańba!
Pieluchy eko, pranie w łupinach orzechów,
pampersy z promocji i proszek dla niemowląt.
Wybieraj, od tego zależy przyszłość dziecka.
Karm wszystkim od pierwszego zęba, albo i wcześniej.
Uważaj, ekspozycja na gluten, w gazecie tabelka.
Jakie krowie, malucha zabijesz, w reklamie mówili, że do drugiego roku życia
tylko mm. Codziennie dwie szklanki.
Dałaś miód? Miód??? No to alergia jak w banku!
Lepiej miód niż cukier.
Mojej nic nie było.
Boże, skojarzone! Gdzie ty masz mózg! Podstawowe!
Albo nie, wszystko jedno, tylko rozciągnij w czasie.
I na pneumokoki zaszczep. I rota jeszcze.
Meningokoki też.
Nie szczep wcale, co z ciebie za matka.
Wiadomo, młoda. Co się dziwić, późno urodziłaś.
Aaa... No jasne, pierwsze dziecko.
Co z tego, że trzecie, świat idzie do przodu, a ty się zatrzymałaś.
On ci musi pomagać. Zostaw, tak ciężko pracuje.
Trzy lata w domu, ta więź zaprocentuje.
Jak nie oddasz do żłobka i nie wrócisz do pracy, to pozamiatane.
Nie proś o pomoc, dasz radę, chyba nie chcesz, żeby w miasto poszło,
że jesteś leniwa?
Dzwoń po babkę i ciotkę, ty też musisz mieć chwilę dla siebie.
Jezu, byłaś w knajpie? Piekło, piekło cię pochłonie.
Nie śpisz z małym, zimny wychów.
Bierzesz do łóżka? Zwariowałaś? Z czasem będzie coraz trudniej wygonić.
Sterylnie. Zabawki raz na tydzień, podłogi codziennie, odkurzacz rano i wieczorem.
Musi się uodpornić, zostaw tę szmatę. Brudne dziecko to szczęśliwe...
Od tego różu to już mdli.
Na czarno?! Boga w sercu nie masz.
Długie? No tak, marzenie matki, małej niewygodnie.
Do fryzjera? Taką małą? No cóż, ambicje matki, strach małej.
Rajstopki, twoje dziecko też ma godność.
A załóż jej rajstopy, przecież dżinsy krępują ruchy, bo ty wszystko dla ludzi,
gdzie w tym wszystkim maluch?
Nie mogę patrzeć na gówniary z pomalowanymi paznokciami.
Pedofil czyha.
Pomalujcie razem. Razem. Wszystkie zabawy angażujące matkę i dziecko są cool.
Malowanie paznokci też.
Uszy przebij jak mała, potem będzie panika.
Nie rób tego, niech dorośnie, sama zdecyduje.
Do piaskownicy najgorsze ciuchy.
O losie jedyny, ale dziecko wystroiła - w szmaty, co za wstyd.
Włącz się do zabawy, pobiegaj, zrób babkę z piasku, pokaż, że ci zależy.
A weź się wyluzuj, usiądź na ławce, nie lataj jak kwoka, ucz samodzielności.
Angielski już w trzecim miesiącu. Niech się osłucha. Inaczej zamkniesz drogę do Oxfordu.
Jesteś głupia. Musi mieć czas na dzieciństwo. Chore ambicje.
Nie podnoś głosu, to też przemoc.
Daj sobie prawo do złości, nie chowaj pod kloszem, bo potem będzie problem.
Ma rok i jeszcze w pieluszce? Jakie te matki teraz wygodne.
Nic na siłę, samo dorośnie do komunikowania potrzeb,
już nie bądź taka hej do przodu.
Musisz kupić psa, bo to dobre dla rozwoju.
Taa... Kup, zarazki, kłaki, pasożyty, nie myślisz o konsekwencjach.
Bez czapki - będzie miało zapalenie płuc.
W czapce - przegrzejesz.
Zabawki za drogie. Rozpuszczasz.
Tak mało zabawek? Ale nowe buty musisz mieć? A kysz.
Danio, chyba straciłaś rozum.
Nie dajesz? Wykluczasz, pomyśl, wszystkie jedzą, a twoje się ślini.
Nie pracujesz? Kura. Zakopana w zupach i kupach.
Pełen etat? Jeszcze ci dziecko wypomni.
Drugie, koniecznie drugie egoistko.
Trójka, chyba ich poniosło. Pewnie zasiłki, zapomogi, a kto za to płaci?


Płacą matki.
Nerwami.
O ile wystawiają się na strzały.
Zewsząd, znikąd, znienacka.
Szarpią się w tych internetach, udowadniają, klną, kulą ogon, stoją na straży własnego zdania,
narzucają swoją opinię, bronią do krwi ostatniej, zarzucają, strzelają focha,
wychowują.
Przynajmniej się starają wychować.
Inne matki i ich dzieci.

My jesteśmy opancerzeni.
Kule nam nie straszne.
Wychowujemy sami.
Według własnego widzimisię.

- Już wychodzimy. W przedszkolu czekają.
Pożegnaj się z mamą. No? Co się mówi?
- Przepraszam.

Idzie nam świetnie.

sobota, 27 września 2014

ZAWARTOŚĆ CUKRU W CUKRZE


Jak ja nie lubiłam tego określenia.
Nawet sobie nim ust nie plamiłam.
Słodka mogła być czekolada.
I cukierki.
Tudzież miód.
Gorzkie, słone, słodkie.
Żarcie.

Ale dziecko?

Dziecko jak dziecko.
Małe, duże, grzeczne, krnąbrne, ładne, brzydkie.
Zasmarkane, czyste, wyjące, śpiące.

Ale słodkie?


- Chcesz jajecznicę?
- Tak! Ale ja ugotujem!

Wyplątuje się z koca.
Szybko, szybko, jeszcze usmażą bez niego.
Podciąga spodnie od piżamy.
W kropki.
- Tu białe, a tu niebieskie, wiesz?
Mała dygresja, ale teraz szybko.
Nogawka przeszkadza.
Poprawić pulchnymi palcami.
Małą dłonią, jeszcze bez wystających kości i żył.
- Mam skarpety.
I wymach nogą.
Żeby udowodnić, że ma.
- Mogę do kuchni?
Bo tam zimne płytki.
Bez skarpet nie da rady.
- Tato! Jeszcze jaaaa!!!
Galop.
Włosy rozwiane.
- Jeszcze stołeeek!!!
Bo te kuchenki takie wysokie.
- Będę mieszać!
A najlepiej się miesza stojąc na stołku.
Pulchną dłonią jeszcze bez widocznych żył.
Z językiem na brodzie.
Z włosami w oczach.
Więc szybko, szybko pulchną ręką.
Odgarnąć. Pomieszać. Schować język.
Wystawić. Zlizać ślinę.
Znów zamieszać.
- Posolim! Musim posolić! Jeszcze sól, tatoooo!
Nie szkodzi. Tata zje.
Nie, kuchenki już nie trzeba.
Bo się nie soli.
Tylko jajka.
Już!
Wzrok roziskrzony, buzia otwarta, kołtun na głowie, nogawka,
tym razem druga, nie daje iść.
Poprawić pulchną dłonią, odgarnąć włosy, jeszcze raz odgarnąć.
- Usmażylim!


W czasach, gdy twierdziłam, że słodki może być tylko cukier,
nie zetknęłam się jeszcze z taką radością.
Z takim szczęściem.
Z taką euforią z powodu jajecznicy.
Własnoręcznie wymieszanej i posolonej jajecznicy.

- Słodziak.
Mówię i patrzę na Dużego.
- Słodziak.
Potwierdza Duży.

I wcale nas nie mdli.
Mimo że to całe siedemnaście kilo.
Czystego cukru.





poniedziałek, 15 września 2014

BO NAZAJUTRZ ZAWSZE BĘDZIE KOLEJNY DZIEŃ TYGODNIA



Nie zmienię tego, żebym nie wiem jak się starała.
Nie staram się więc.
Nie jestem w stanie zatrzymać chwili.
Nie mogę przyspieszyć.
Choć tak bardzo chciałam, żeby te cholerne wskazówki
zaczęły zachrzaniać jak wyścigówka.
Gdy siedziałam, leżałam, nie mogłam się ruszyć, chciałam wykonać ruch jakikolwiek,
chciałam uciec.
Z porodówki.

Taka duża.
Z tym plecakiem.
Idzie po schodach i nawet się nie obejrzy.
- Kocham cię, pa pa.
Spomiędzy drzwi a futryny, a echo po całej klatce.
Idzie do dzieci, taka duża.
Wychodzi z przedszkola rozczochrana jak nieboskie stworzenie,
jestem duża, wiesz, mogę na karuzelę, umiem zeskoczyć,
lepiej nie skacz.
O, w jednym momencie taka mała.
Z bardzo dużą podkówką.
Jednak zeskoczyła, mama boli, o tutaj, w co?
W karuzelę...
Ale w co mam pocałować?
W piętę.
Jakie mam majtki, o Jezu jakie, bo jak się schylę, będzie za późno.
Już, mówiłam, że nie będzie boleć wiecznie, nie skacz, tym razem kolano,
dobrze że w ogóle mam majtki.
Trzeba się w prawo i w lewo rozejrzeć, wiesz mamo?
Wiem, ulica, zamaszysty ruch głową, jedzie?
Nie wiem.
Spójrz jeszcze raz, przecież...
Jedzie, mamo, jedzie! Czerwony, o tam! Stop!
Jaka ona już duża.
Chcę tatę, nie idę, tu będę stała, tatę teraz.
Jestem mała, jestem zmęczona, podkówka, tatę teraz, tylko tata.
No tak, taka mała.
To bajka dla starszych dziewczyn, film, nie lubię, ty lubisz filmy i programy,
i jeszcze wiadomości, ja chcę bajkę dla małych dziewczynek, bo ja jestem mała.
Taka już duża.
Chcę mamę, mamo musisz położyć tutaj się, o tu musisz się.
Ja nie ziewam tylko śpiewam, jest jasno, mamo...
Taka duża.
Nawet przez sen.
Taka duża ta moja mała córeczka,
kiedy to zleciało, jak to leci i będzie lecieć z każdym dniem.
Jak to będzie.
I co będzie.

Wtorek będzie.
Jak zwykle po poniedziałku.
Tej wersji zamierzam się trzymać.
Aż do środy.





LEPIEJ ŻEBY NIE BYŁO GORZEJ



- Widziała pani? Dopiero urodziła, na spacer wyszła,
z całą świtą. Tamta ruda to jej matka, ten łysy to teść.
Wózek oczywiście pcha ojciec, więcej ich nie było i w dodatku 
taka wystrojona, a brzucha się jeszcze nie pozbyła. Widać!
Ja latałam sama z dwójką. I to z czwartego bez windy.
Idź do łazienki.
Stań przed lustrem.
Odgarnij włosy.
Uśmiechnij się.
Szyderczo, z przekąsem, dodaj nutę ironii.
I powiedz.
Jestem lepsza!
Kilka razy.
Już dobrze?
Nie sądzę.

- No pewnie, poszli na sylwestra, dziadkom podrzucili,
i na walentynki pojechali, do Paryża, wiem, mówili,
po co się zaraz tak chwalić, wstydu nie mają.
Ja trzy lata dzień w dzień, noc w noc, nikt mi nie pomagał, nikt!
Usiądź w fotelu.
Weź do ręki lusterko.
Tak, to połamane, ale przecież przejrzeć się można.
Zmarszcz czoło.
Zaciśnij zęby.
I gardło.
Wykrztuś powoli.
Jestem lepsza...
Wiele razy.
Lepiej?
Wątpię.

- Taka to ma dobrze. Bo ma kasę. Hop do prywatnego i po problemie.
Mojego do trzech publicznych nie przyjęli.
A ja muszę pracować. Nie to co ona.
Taka... Przy mężu. I paznokcie pomalowane ma codziennie na inny kolor.
A ja ziemniaki młode po nocach obieram.
Mnie tam zakupów nowym autem nikt pod wielki dom nie przywozi.
Taka to ma dobrze. Tak to i ja bym mogła. Być matką.

Idź do apteki.
Kup coś na pamięć.
Połknij na miejscu.
Przetrzyj oczy, rozluźnij mięśnie.
Przypomnij sobie.
Że już jesteś matką.
I możesz być lepsza, a nawet naj.
Dla swoich dzieci.
Bo jak sobie tego nie uświadomisz,
to nigdy tego od nich nie usłyszysz.
Bez względu na to czy masz drogie auto, czy pomoc w postaci łysego teścia.



środa, 10 września 2014

INACZEJ SPĘDZAMY CZAS. ŻEBY POTEM SPĘDZAĆ GO TAK SAMO.



- Gdzie moja Kasia? Gdzie? O! Jest!
Lolek jest szczęśliwy widząc na placu zabaw koleżankę z grupy.
- Niestety Lolku musimy już jechać.
Tata Kasi tłumi radość Lolka.
- Wie pani, zapisaliśmy na angielski, u sióstr, dobre opinie, trzeba dbać o rozwój małej.
Dbajcie więc, to wasze dziecko.
- A pani Lolka nie zapisze?

- A my na basen! Udało się wcisnąć do grupy rówieśników.
Mówię pani, basen działa cuda. Chodzicie?
Mama Karoliny gładko wchodzi w słowo ojcu Kasi.

- Niedaleko jest świetna stadnina, Jaś uwielbia.
Myślę, że Lolek by się nie bał.
Tym razem babcia. Intencje ma dobre. Jak wszyscy.
W tym placozabawowym piekiełku.

- Moja chodzi na takie zajęcia artystyczne.
Trochę muzyki, trochę plastyki. Balet.
Proszę pani, ja już widzę jak się dziecko zmieniło. Na plus!
Nawet go nie znam, nikt go nie zna, widocznie mieszkają tu od niedawna.
Ale i on czuje obowiązek wtrącenia swoich trzech groszy.
- Ma pani jak zapisać? Podam namiary.
No dobra, czterech, czterech groszy.

Mam namiary.
Znam miejsca.
Odwiedzam regularnie.
Rozmawiam.
Zapisuję na nowe, rezygnuję z niektórych.
Jeżdżę.
Prowadzę, obiecuję, że będzie fajnie.
Trzymam rękę na pulsie, jestem czujna, wypełniam papiery,
składam podpisy, wpisuję odpowiedzi w tabelach ankietowych.
Czytam regulaminy, przyglądam się pieczątkom,
sprawdzam czy znów nie rąbnęłam się przy dacie.
Jestem bliska wyrecytowania peselu Lolka w nocy o północy
nawet po gwałtownej pobudce.

Nie chodzi na angielski.
Nie widział konia z bliska.
Baletowe progi za wysokie na jego nogi.
Zamiast basenu jezioro. I to nie dalej niż do pasa. I to nie częściej
niż kilka razy latem.

Bo niedługo skończy cztery lata.
I ma mnóstwo czasu na dzieciństwo.
Co tydzień.
W niedzielę.

wtorek, 9 września 2014

OD PIĘCIU LAT MAM AUTYZM


1.

Popołudnie. Przedszkole. Szatnia.
- Narysowałem kolegów mamo!
- Rzeczywiście, trzymają się za ręce. Kto to?
- Krzyś. Z mojej grupy.
- A ten?
- Marek. Obok Piotruś. I jeszcze Adrian.
- Wszyscy z twojej grupy?
- Tak.
- Pięknie.

Wieczór. Dom. Kanapa.
- Pokaż mi jeszcze raz ten rysunek. Powiedz kogo narysowałeś?
- Chłopców.
- Z twojego przedszkola?
- Nie wiem.
- Mówiłeś, że z twojej grupy. Jak się nazywają?
- Nie wiem.
- Ten, o ten, jak ma na imię?
- Nie wiem. Nie pamiętam.

2.

Siedemnasta. Sklep. Dział z zabawkami.

- Chcę ten samochód. Kup mi mamo!
- Nie, wczoraj dostałeś nową zabawkę.
- Kup!
- Nie. Wczoraj kupiłam.
- Kup! Bo spalę ci dom albo cię uderzę!

3.

Środek dnia. Zajęcia grupowe. Przestronna sala. 

- Spójrz na tę dziewczynkę. Siedzi sama. Reszta dzieci z przeciwnej strony.
Kasi połamała kredkę. Wojtkowi zabrała samochód. Kopnęła Andrzeja.
Anetkę pociągnęła boleśnie za włosy.
Dlaczego dzieci nie chcą się z nią bawić?
- To ona nie chce się z nimi bawić.


Chłopiec.
Pięć lat.
Norma intelektualna.
Autyzm.
Wysokofunkcjonujący.

poniedziałek, 8 września 2014

JAJA NA OKO



- Mamo, mam dziecko. Muszę się nauczyć. Ratuj.
- Nic trudnego. Mąka, jajko, mleko. Żeby miało konsystencję
gęstej śmietany. I już.
- Mamo... Proporcje! Ile tego, ile tamtego, muszę wiedzieć!
- Na oko. Żeby ci wyszła śmietana, gęsta.
- Śmietana?!
- Oj, no żeby takie gęste było, ale nie za bardzo. I nie za rzadkie.
Takie akurat. Sama zobaczysz.

Zobaczyłam.
Jak kolejne dziurawe placki lądują w koszu.
Przypalone, surowe, ażurowe, betonowe.
Dwie patelnie w zlewie, plecy mokre, włos rozwiany.
Prosty przepis, jak dla kogo.
Sama znajdę lepszy.
W internetach mi wszystko wyjaśnią.
Co do grama.
Dokładnie.
Dziecko mam.
Nakarmię.
Będzie jak u mamy, już ja się postaram.

Pieprz do ciasta?
I cytryna?
Skoro tak piszą...
I cukier wanilinowy.
Mam. Dodam.
Tyle i tyle.
Skrupulatnie.
Żeby otwarty dziób zatkać.
Żeby mlaskanie z rozkoszy usłyszeć.
Dam jeść.
Ja, mama.
Usmażę te cholerne naleśniki.
Idealne naleśniki.

I wyrzucę jeden po drugim.
Zedrę z teflonu drewnianą łopatką.
Do cna.
I zacznę od nowa.
I wyleję to ciasto pływające w oleju.
I nic nie będę musiała zeskrobywać.
Samo spłynie.
Wraz z moją nadzieją.
Do kosza, do kibla, ze stołu zetrę kantem dłoni, z podłogi szmatą, mopem poprawię.

- W piątek? Super! Czekamy! Lolek się ucieszy. Nie, jeszcze się nie nauczyłam...
Tak, trochę próbowałam. Raz czy dwa... Duży kupił, takie z serem. I z jabłkami.
Nie, sam zjadł... Oj mamo...Przynajmniej kołysanki dobrze mi wychodzą.

- No, już jesteś. Do kuchni? Tak od razu? Ale... No mam.
Czekaj, zdejmij płaszcz. Tam jest. Przesypana, tak, ten słoik.
Też mam, kawę zawsze piję z mlekiem. Patelnia w tamtej szafce.
Gdzie idę? Może się obudził. Masz rację, cisza. Dobra, przecież patrzę.

Stos kształtnych, piegowatych, elastycznych naleśników.
Pachnie.
Paszcza otwarta szeroko.
W niebieskich oczach szczęście.
Mlaskanie. Takie z rozkoszy. A jakże.
Jakie to proste...

- Będziesz jadł jajka?
Lolek będzie. Oj jak on będzie.
A ja będę tłumaczyć.
Że najpierw z lodówki. Umyć. Rozbić.
Nie, nie do tej, do tamtej zielonej. Roztrzepać, nie za szybko, nie za wolno.
Trochę soli, tak na oko. Pieprzu ciut, mielonego, zostaw ziarnisty.
Patelnia ta, nie tamta, koniecznie drewnianą...
Mieszać, nie za krótko, nie za długo, żeby się nie ścięło na amen.
Ogień taki średni, kurek nie do końca, bo przywrze.
Nie za słaby, bo gluty wyjdą.
No tak na oko.

Hej! Stop!

- Będziesz smażyć z tatą?
Jasne, że będzie, oj jak on będzie.

Ja poczekam.
W pokoju obok.
Taboret niby stabilny, ale płytki takie twarde.
I nóżka się może, o Boże...
Poczekam, zęby zacisnę, poczekam.
Patelnia gorąca, a rączki niewprawne, mało zabawne.
Posiedzę.
I pryska.
Nie krzyknę, zatkam dłonią pyska. Poczekam.
Duży obok, Lolek na placu boju nie jest sam.
Radę dam.
Ja tu, oni tam.

- Usmażyłem! Zobacz mamo jakie piękne!

Jaki ty Lolku piękny jesteś z tą radością na twarzy.
Jaki Lolku szczęśliwy jesteś.
I cały.
Dumny z talerzem w dłoni.
Z buzią pełną zadowolenia. I jajecznicy.
Radosny, że się udało, że tobie się udało.
Moje szczęście, że się nic nie stało.

- W kuchni smażyłem!
- A może w łazience?
- Nie. Smaży się w kuchni!
- Na kuchence czy na pralce?
- Na kuchence mamo! W pralce się przecież pra!

No ba!



wtorek, 2 września 2014

PRZEDSMAK


Lolek lubi chodzić do przedszkola.
Uwielbia bawić się z dziećmi.
Ma swoje miejsce w grupie.
Uległe, podporządkowane, podążające.
Lolkowi bowiem trzeba zorganizować czas.
I doskonale się w nim odnajduje.
W zabawie zainicjowanej przez inne dzieciaki.
Sam nie zacznie, nie wciągnie innych, nie będzie przewodził.
Pójdzie na gotowe.
Jak w dym.
Podekscytowany i radosny.
Szczęśliwy, że może dołączyć.

Do dzieci, tych swoich osobistych dzieci, które zna.
Z przedszkola i placu zabaw.
Do zawsze tych samych dzieci.
Ze swojej grupy.

Do tych dzieci, które ostatnio stanęły okoniem.
Jak jeden mąż.
- Nie możesz! Jesteś mały!

Jest mały.
Najmłodszy.
Z innego rocznika.
I co z tego, że sobie radzi.
Co z tego, że do tej pory bawili się doskonale.
Bez względu na różnice wiekowe.
Wynoszące czasem rok, a czasem tylko dwa miesiące.
Bawili się jako maluchy.
W drużynie średniaków wszystko się zmieniło.
Bo Lolek pozostał mały.
I dla średniaków zawsze taki będzie.
Inny.

- Ty nie! Jesteś mały! A my nie!

Małe dzieci mają to do siebie, że gdy jest im źle, smutno, przykro, to płaczą.
Więc mały Lolek rozpłakał się również.
Rozpaczliwie.
I trudno go było uspokoić.
Tak mu było z tym źle.
Że się różni.
Od innych dzieci.

Myślę, że to dopiero przygrywka.
Chociaż wcale nie chcę o tym myśleć.