środa, 10 września 2014

INACZEJ SPĘDZAMY CZAS. ŻEBY POTEM SPĘDZAĆ GO TAK SAMO.



- Gdzie moja Kasia? Gdzie? O! Jest!
Lolek jest szczęśliwy widząc na placu zabaw koleżankę z grupy.
- Niestety Lolku musimy już jechać.
Tata Kasi tłumi radość Lolka.
- Wie pani, zapisaliśmy na angielski, u sióstr, dobre opinie, trzeba dbać o rozwój małej.
Dbajcie więc, to wasze dziecko.
- A pani Lolka nie zapisze?

- A my na basen! Udało się wcisnąć do grupy rówieśników.
Mówię pani, basen działa cuda. Chodzicie?
Mama Karoliny gładko wchodzi w słowo ojcu Kasi.

- Niedaleko jest świetna stadnina, Jaś uwielbia.
Myślę, że Lolek by się nie bał.
Tym razem babcia. Intencje ma dobre. Jak wszyscy.
W tym placozabawowym piekiełku.

- Moja chodzi na takie zajęcia artystyczne.
Trochę muzyki, trochę plastyki. Balet.
Proszę pani, ja już widzę jak się dziecko zmieniło. Na plus!
Nawet go nie znam, nikt go nie zna, widocznie mieszkają tu od niedawna.
Ale i on czuje obowiązek wtrącenia swoich trzech groszy.
- Ma pani jak zapisać? Podam namiary.
No dobra, czterech, czterech groszy.

Mam namiary.
Znam miejsca.
Odwiedzam regularnie.
Rozmawiam.
Zapisuję na nowe, rezygnuję z niektórych.
Jeżdżę.
Prowadzę, obiecuję, że będzie fajnie.
Trzymam rękę na pulsie, jestem czujna, wypełniam papiery,
składam podpisy, wpisuję odpowiedzi w tabelach ankietowych.
Czytam regulaminy, przyglądam się pieczątkom,
sprawdzam czy znów nie rąbnęłam się przy dacie.
Jestem bliska wyrecytowania peselu Lolka w nocy o północy
nawet po gwałtownej pobudce.

Nie chodzi na angielski.
Nie widział konia z bliska.
Baletowe progi za wysokie na jego nogi.
Zamiast basenu jezioro. I to nie dalej niż do pasa. I to nie częściej
niż kilka razy latem.

Bo niedługo skończy cztery lata.
I ma mnóstwo czasu na dzieciństwo.
Co tydzień.
W niedzielę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz