poniedziałek, 8 września 2014

JAJA NA OKO



- Mamo, mam dziecko. Muszę się nauczyć. Ratuj.
- Nic trudnego. Mąka, jajko, mleko. Żeby miało konsystencję
gęstej śmietany. I już.
- Mamo... Proporcje! Ile tego, ile tamtego, muszę wiedzieć!
- Na oko. Żeby ci wyszła śmietana, gęsta.
- Śmietana?!
- Oj, no żeby takie gęste było, ale nie za bardzo. I nie za rzadkie.
Takie akurat. Sama zobaczysz.

Zobaczyłam.
Jak kolejne dziurawe placki lądują w koszu.
Przypalone, surowe, ażurowe, betonowe.
Dwie patelnie w zlewie, plecy mokre, włos rozwiany.
Prosty przepis, jak dla kogo.
Sama znajdę lepszy.
W internetach mi wszystko wyjaśnią.
Co do grama.
Dokładnie.
Dziecko mam.
Nakarmię.
Będzie jak u mamy, już ja się postaram.

Pieprz do ciasta?
I cytryna?
Skoro tak piszą...
I cukier wanilinowy.
Mam. Dodam.
Tyle i tyle.
Skrupulatnie.
Żeby otwarty dziób zatkać.
Żeby mlaskanie z rozkoszy usłyszeć.
Dam jeść.
Ja, mama.
Usmażę te cholerne naleśniki.
Idealne naleśniki.

I wyrzucę jeden po drugim.
Zedrę z teflonu drewnianą łopatką.
Do cna.
I zacznę od nowa.
I wyleję to ciasto pływające w oleju.
I nic nie będę musiała zeskrobywać.
Samo spłynie.
Wraz z moją nadzieją.
Do kosza, do kibla, ze stołu zetrę kantem dłoni, z podłogi szmatą, mopem poprawię.

- W piątek? Super! Czekamy! Lolek się ucieszy. Nie, jeszcze się nie nauczyłam...
Tak, trochę próbowałam. Raz czy dwa... Duży kupił, takie z serem. I z jabłkami.
Nie, sam zjadł... Oj mamo...Przynajmniej kołysanki dobrze mi wychodzą.

- No, już jesteś. Do kuchni? Tak od razu? Ale... No mam.
Czekaj, zdejmij płaszcz. Tam jest. Przesypana, tak, ten słoik.
Też mam, kawę zawsze piję z mlekiem. Patelnia w tamtej szafce.
Gdzie idę? Może się obudził. Masz rację, cisza. Dobra, przecież patrzę.

Stos kształtnych, piegowatych, elastycznych naleśników.
Pachnie.
Paszcza otwarta szeroko.
W niebieskich oczach szczęście.
Mlaskanie. Takie z rozkoszy. A jakże.
Jakie to proste...

- Będziesz jadł jajka?
Lolek będzie. Oj jak on będzie.
A ja będę tłumaczyć.
Że najpierw z lodówki. Umyć. Rozbić.
Nie, nie do tej, do tamtej zielonej. Roztrzepać, nie za szybko, nie za wolno.
Trochę soli, tak na oko. Pieprzu ciut, mielonego, zostaw ziarnisty.
Patelnia ta, nie tamta, koniecznie drewnianą...
Mieszać, nie za krótko, nie za długo, żeby się nie ścięło na amen.
Ogień taki średni, kurek nie do końca, bo przywrze.
Nie za słaby, bo gluty wyjdą.
No tak na oko.

Hej! Stop!

- Będziesz smażyć z tatą?
Jasne, że będzie, oj jak on będzie.

Ja poczekam.
W pokoju obok.
Taboret niby stabilny, ale płytki takie twarde.
I nóżka się może, o Boże...
Poczekam, zęby zacisnę, poczekam.
Patelnia gorąca, a rączki niewprawne, mało zabawne.
Posiedzę.
I pryska.
Nie krzyknę, zatkam dłonią pyska. Poczekam.
Duży obok, Lolek na placu boju nie jest sam.
Radę dam.
Ja tu, oni tam.

- Usmażyłem! Zobacz mamo jakie piękne!

Jaki ty Lolku piękny jesteś z tą radością na twarzy.
Jaki Lolku szczęśliwy jesteś.
I cały.
Dumny z talerzem w dłoni.
Z buzią pełną zadowolenia. I jajecznicy.
Radosny, że się udało, że tobie się udało.
Moje szczęście, że się nic nie stało.

- W kuchni smażyłem!
- A może w łazience?
- Nie. Smaży się w kuchni!
- Na kuchence czy na pralce?
- Na kuchence mamo! W pralce się przecież pra!

No ba!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz