niedziela, 31 marca 2013

CZY MOŻNA ZŁAPAĆ KSIĘŻYC?


Popatrz, dziś jest pełnia.
Duży intensywnie wpatruje się w białą tarczę księżyca.
Kilka dni temu.
Przez okno.
Każde życzenie się spełnia.
Odpowiadam odruchowo.

Nie mówimy już nic.
Ale oboje myślimy o tym samym.
Życzymy sobie.
W myślach.
Intensywnie.
Łapiemy księżyc.
Chwytamy się tej pełni.
Kurczowo.
Jak brzytwy.

OOPS, ŚWIĘTA


Ostatnio prawie nie rozstaję się z telefonem.
Wydzwaniam.
Pytam.
Potwierdzam terminy.
Przesuwam daty.
Usiłuję przyspieszyć.
Cokolwiek.
Wbrew przepisom.
Wbrew ludzkiej niechęci.
Wbrew wszystkiemu i wszystkim.

Dzwonię w piątek.
Tłumaczę, że zależy mi na dokumentach.
I kopiach.
Poświadczonych podpisem lekarza.
Bo orzeczenie.
I subkonto.
Bo muszę mieć.
Nie mogę czekać.
I nie chcę czekać.
I proszę.
I błagam.
I znów proszę.
Najgrzeczniej jak tylko umiem.

- Terapeutki, proszę pani, mają miesiąc na wysłanie 
diagnozy opisowej.
- Wiem. Oczywiście. Nie chciałabym nalegać, ale...
Nalegam.
- Postaramy się jak najszybciej.
- Dziękuję. Zależy mi też na kserokopiach.
Dwóch. Z podpisem.
- Oczywiście. Zanotuję. Ale teraz mamy taki młyn.
Proszę zatelefonować we wtorek i mi przypomnieć, dobrze?

We wtorek?
Dlaczego mam czekać do wtorku?
Jestem matką walczącą.
O każdy dzień.
W poniedziałek zadzwonię, o!
Taka będę hej do przodu!

- W poniedziałek, proszę pani, są Święta.
- Oops...

sobota, 30 marca 2013

ŚWIĘTA


W grudniu postawię Ci córeczko najpiękniejszą choinkę.
Z błyszczącymi bombkami.
Które już bardziej błyszczeć się nie będą mogły.
Powieszę Ci złoty łańcuch.
Najdłuższy.
Najbardziej złoty jaki tylko znajdę.
Zawieszę ślicznego aniołka.
Albo kilka.
Całe stado aniołków Ci zawieszę.
Nie zapomnę o lampkach.
Tak bardzo lubisz lampki.
Kolorowe.
I orzechy w sreberkach.
Bo lubisz wszystko, co się błyszczy.
Sroko moja.

I wszyscy będą podziwiać Twoją choinkę.
Babcia.
Druga babcia.
Wujek.
Ciocia.
I drugi wujek.
I jeszcze jedna ciocia.
I wszyscy będą się cieszyć.
Że Ty się cieszysz.
Bo taka piękna choinka.
Taka błyszcząca.

W grudniu.

Kiedy już się przyzwyczaję.
Kiedy będę umiała się cieszyć.

Ale teraz, Kochanie.
Kochanie.
Kochanie pozwól, że będziemy się cieszyć tylko we trójkę.
Mama, tata i Ty.
Nie Świętami.
Swoją obecnością się będziemy cieszyć.
Tylko swoją.
Nie wpuścimy nikogo.
Nikogo, kto nie umiałby się cieszyć.
Kto nie wiedziałby co powiedzieć.
I jak.
Kto nie wiedziałby jak  się zachować.
Kto ocierałby łzy.
Ukradkiem.
Nie wpuścimy.
Będziemy się cieszyć sami.
Sobą.
I nie będziemy patrzeć na inne dzieci.
Które wołają mamo!
Które niecierpliwie rozwijają czekoladowego zajączka.
Ze sreberka.
Które się nie kręcą.
I nie patrzą w bok.
Które patrzą w oczy.
I wołają mamo!

W grudniu.
W grudniu wpuścimy.
Bo już będziemy oswojeni.
Spokojni.
Przyzwyczajeni.
Bo oni się oswoją.
Przyzwyczają.
I będziesz się mogła córeczko kręcić,
ile będziesz chciała.
I będziesz mogła patrzeć w bok.
I prezenty jeden obok drugiego równo układać.
I nikt się nie będzie dziwił.
I nikt nie będzie ukradkiem oczu wycierał.
I wszyscy będą szczęśliwi.



Ps.

Żeby nie było.
Gwoli ścisłości.
Nie robię z siebie cierpiętnicy.
Cierpiętnica to ktoś, kto udaje, że cierpi.
Ja nie udaję.
Cierpię.
I takie moje zbójeckie prawo.




piątek, 29 marca 2013

DOROSŁY NIEMOWLAK


Od kiedy pamiętam, Lolek potrafił czasem spojrzeć na nas,
że krew w żyłach stygła.
Poważnie. Bardzo serio.
Na wskroś.
Aż dreszcze i gęsia skórka.

Od kiedy pamiętam, Duży zawsze powtarzał w takich wypadkach:
Hej, dorosły człowieku! Wyłaź z mojego dziecka!

Teraz już wiemy, że w Lolku nie siedzi żaden dorosły.
W Lolku siedzi Lolek.
Autystyczny Lolek.
I za cholerę nie chce wyjść.

TO NIE JEST TAK


To nie jest tak, że teraz nagle musimy cały nasz świat
podporządkować Lolkowi.
Nasz świat zawsze się kręcił wokół Lolka.
Od pierwszego dnia, gdy pojawił się na świecie.

To nie jest tak, że nagle postawiliśmy Lolka na piedestale.
I zbudowaliśmy mu pomnik.
Za życia.
Lolek zawsze był na piedestale.
Na pierwszym miejscu.
Najważniejszy.

To nie jest tak, że kochamy pomimo wszystko.
Zawsze kochaliśmy.
Za coś.
Za brudne, pyzate policzki.
Za każdy paluszek z osobna.
Za loki w wiecznym nieładzie.
Za zapach.
Najpiękniejszy zapach świata.
Za zaśliniony uśmiech.
Za błękit oczu.
Za nieporadne spojrzenie.
Za wyciągniętą rączkę.
Za różową piętę.
Za pierwszego zęba.
I kolejnego.
Za palec, którym pokazuje pępek na okrągłym jak balonik
brzuszku.
Gdy się poprosi.
Tak się stara trafić tym palcem w pępuszek,
że aż nam brak tchu.
Z miłości.
Za inny palec w nosie.
Bo nikt tak cudownie nie dłubie w nosie jak Lolek.
I znów brak nam tchu.
Z tej miłości.
I za to, że Lolkowi brak tchu,
gdy biegnie do stołu na widok jedzenia.
I za to, że zanim chwyci jabłko w rękę,
to zje je oczami.
I się zaślini.
Z miłości do jedzenia.
I czasem popatrzy na nas.
Z ufnością.
Z radością.
Z miłością.
I wtedy przestajemy oddychać.
Żeby tę chwilę zatrzymać.
Żeby tę miłość zatrzymać.

I zaczynamy oddychać.
I łapiemy powietrze.
Bo nie trzeba łapać miłości.
Nie trzeba jej zatrzymywać na siłę.
Bo ona jest.
Po prostu jest.
Trwa.
Tak jak trwała.
A my kochamy za coś, a nie pomimo wszystko.
Za to, że Lolek jest.
Tak po prostu.

czwartek, 28 marca 2013

MODNA MATKA


Regres.
Teraz wiem co to znaczy.
Co to znaczy w kontekście autyzmu.
To głuche tąpnięcie.
Stop.
Cofnięcie.
Brak postępów w rozwoju.

Rok temu tego nie wiedziałam.
Ale tąpnęło.
Zatrzymało się.
Zaczęło się powoli wycofywać.
Lolek się zaczął wycofywać.
Przestał robić postępy.
Jakiekolwiek.

Pediatra.
Zahamowanie rozwoju widać gołym okiem.
Ale autyzm?
Czy pani się przypadkiem nie doszukuje czegoś, czego nie ma?
Teraz taka moda na autyzm panuje,
proszę nie ulegać.
W oczach pediatry drwina.

Psycholog.
Zahamowanie. Gołym okiem widzę.
Nie widzę natomiast cech autystycznych.
Znam się. Proszę mi wierzyć.
Wszechobecny boom na autyzm, ludzie kochani.
W głosie psychologa przekąs.

Terapeutka SI.
Problemy z dotykiem. Owszem.
Ale ja bym tego nie wiązała z autyzmem.
Pracuję z takimi dziećmi.
Mam doświadczenie.
Teraz matki każdą bzdurę pod autyzm podciągają.
W kącikach ust terapeutki lekki ironiczny uśmiech.

W nosie mam ironię, drwinę i przekąs.
Jestem matką. Wiem, że coś jest nie tak.
Flaki sobie wypruwamy.
Od rana do wieczora nauka przez zabawę.
Mur.
Lolek nie współpracuje.
Dalej flaki. I nauka.
Przez zabawę.
Zajęcia SI.
Praca w domu.
W kółko.

Mija miesiąc.
Lolek rusza.
Z kopyta.
Udaje mi się od niepamiętnych czasów przespać noc.
Spokojnie.
Bo Lolek ruszył.
Nasza radość nie ma granic.
Nie ma większego szczęścia niż nasze szczęście.

Pedagog specjalny z ośrodka dla dzieci z autyzmem.
Dostaliśmy maila. Że państwo rezygnują z diagnozy.
Proszę nie rezygnować.
Proszę przyjechać.
Szczęście potrafi oślepić.
Szczęście bagatelizuje drobne trudności.
Ale Lolek robi z dnia na dzień ogromne postępy!
Widać gołym okiem!
Znam się. Jestem matką.
Pedagog nie jest ślepa.
Obejrzała wnikliwie filmy z Lolkiem w roli głównej,
które wysłałam kilka miesięcy wcześniej.
Zachęca. Nie chce straszyć.
Być może już wszystko w porządku.
Ale namawia.
Bo ona już wie to, czego ja się dowiem za 3 miesiące.
Kiedy się zwolni termin.
Zgadzam się.
Pojadę dla świętego spokoju.
Żeby usłyszeć rzęsiste brawa.
Że Lolek taki zdolny.
Taki zdrowy.
Bo takie postępy.

Braw nie było.
Tej ciszy po diagnozie, po tym jednym zdaniu,
nie zapomnę do końca życia.
Nigdy tego nie zapomnę.
Tego jak bardzo starałam się trzymać.
Tego jak bardzo się dzielnie trzymałam.
Tego jak rozpłakałam się dopiero w samochodzie.
Bo taka dzielna jestem.

Więc.

Czy zakładam, że będzie dobrze?
Tak.
Czy zakładam, że nie ma innej opcji?
Nie.

Bo wolę być przygotowana na wszystko.
Bo już raz się cieszyłam.
Jak ja się, cholera, cieszyłam.
Jak nigdy w życiu.
I pękło mi serce.
I posklejałam jak umiałam.

I drugi raz mogę nie posklejać.
A co to za matka bez serca?


OPOWIEM CI BAJKĘ JAK KOT PALIŁ FAJKĘ


Nie palę przy Lolku.
Palę na balkonie.
Ja palę, Lolek zza szyby ciekawie spogląda.
Na dym.
Lubi patrzeć na dym.
Jak się unosi.
Wiruje.
Wzlatuje wysoko, coraz wyżej.
Lolek się wtedy uśmiecha.
I patrzy na dym.
I czasem spojrzy na mnie.
I ja też się wtedy uśmiecham.

I nigdy bym nie przypuszczała,
że uśmiechać się będę jeszcze szerzej.
Nie, nie na balkonie.
Nie zza szyby.
W domu.
W pokoju Lolka.
Przy małym, drewnianym stoliczku.
Przy którym rysujemy.
Razem.
Różne bzdety.
W zeszycie.
Czasem po stoliczku.
Jak to matka z dwuletnią córką.
I uśmiecham się szeroko na widok kredki.
W ustach Lolka.
W dwóch paluszkach Lolka.
I uśmiecham się jeszcze szerzej
na widok Lolka usiłującego zaciągnąć się kredką.
I wiem, że Lolek powinien używać przedmiotów 
zgodnie z przeznaczeniem.
I wiem, że kredka nie służy do palenia.
Ale wiem, że paląc kredkę, Lolek udaje.
UDAJE.
NAŚLADUJE.
POWTARZA.
A tego większość dzieci autystycznych nie robi.

A moja pali.
W wieku 2 lat.
I jakkolwiek to brzmi, jestem szczęśliwa.
Nieprzytomnie.

O DUPIE I CO Z TEGO WYNIKA


Przychodzi chłop do lekarza.
Chłop ma problem.
Problemem są baby.
Chłop bowiem psem na baby jest.
I bardzo mu to życie utrudnia.
Nie myśli o niczym innym jak o babach.
I ich anatomii.
Lekarz też chłop.
Podchodzi do tematu konkretnie.
I profesjonalnie.
Sprawdzić musi, czy chłop ma takie trudne życie.
Przez baby.
- Pokażę panu kilka obrazków.
A pan mi powie z czym się panu kojarzą.
Chłop się zgadza.
Po pomoc przyszedł.
Do psychiatry.
Lekarz chłop pokazuje pierwszy obrazek.
Drzewo.
- Co pan widzi?
- Dupę.
Pokazuje stół.
- Dupa.
Widelec.
- O! Dupa!
Lekarz brnie dalej, albowiem dokładnym lekarzem jest.
Wertuje kartki, starannie obrazki wybiera.
Pałac Kultury.
- Jaka duża dupa!
Lekarz przestaje brnąć, ponieważ orientuje się, 
że już zabrnął.
W ślepy zaułek.
I wyprowadza go to z równowagi.
Bo nawet psychiatrę można wyprowadzić z równowagi.
- Panu się wszystko z dupą kojarzy!
Chłop nie pozostaje dłużny, bo widzi, że z pomocy nici.
- Bo pan mi w kółko dupę pokazuje!

Mnie też się wszystko z dupą kojarzy.
Z czarną dupą.

Mam nadzieję, że to przejściowe.

środa, 27 marca 2013

WRÓŻKA PRAWDĘ CI POWIE


Byłam, a jakże.
U wróżki.
Dawno, dawno temu.
A było to za siedmioma rzekami i siedmioma górami.
Wróżka nie miała szklanej kuli.
Pod nogami nie błąkał się czarny kot.
Nad głową nie skrzeczał złowieszczo kruk.
Czarny.
A jakże.

Korpulentna blondynka modnie przyodziana.
Wprawne ruchy palców zakończonych wypielęgnowanymi
paznokciami tasowały karty.
Trzy czy cztery talie.
Nie liczyłam.
Nie odróżniałam obrazków.

Dwie córki. Spod znaku wodnika.
Zgadza się. Jedna córka.
Wodnik, a jakże.
Drugiej nie będzie.

Główne zajęcie - transport, komunikacja.
Szerokie pojęcie.
Można powiedzieć, że też się zgadza.
Pracuję nad komunikacją.
Mojej córki.
Z moim światem.
Transportem zajmuję się codziennie.
Trasa: lekarz - dom - lekarz.

Pieniądze...
Będzie pani zarabiać więcej od męża.
Super! Czyli będę bogata, bo za biedaka się nie wydam.
No przecież.

Dużego zamierzają zwolnić.
Na karku mamy kredyt na mieszkanie.
W mieszkaniu na kredyt dziecko z autyzmem.
Jak uporamy się z biurokracją i nieprzychylnym czynnikiem ludzkim,
to przychylny czynnik w postaci ludzkiego lekarza
orzeknie niepełnosprawność.
Naszej córki.
Gdzieżby inaczej.
Jak będziemy cierpliwi, to się doczekamy zasiłku,
dodatku czy innej renty.
Na okoliczność choroby dziecka.
W sumie niecałe 7 stów.

Więc będę dostawać te 7 stów.
I pławić się w luksusach.
I błogosławić wróżkę.
Że miała rację.
Mówiąc, że kasy będę miała więcej od mojego chłopa.

I jak tu nie wierzyć we wróżki?

PO PROSTU GENIUSZ


Dzieci autystyczne nie naśladują.
Ani poproszone, ani z własnej inicjatywy.
Moje dziecko szybko się uczy.
Naśladuje, to co pokażę.
Naśladuje to, co samo zaobserwuje.

Dzieci autystyczne nie pokazują palcem.
Ciągną za rękę dorosłego, gdy czegoś chcą.
Moje dziecko wyciąga palec.
Bo tego nauczyłam.
Pół roku uczyłam.
Ale nauczyłam.
Moje dziecko powinno patrzeć na mnie,
gdy pokazuje palcem.
Nie patrzy.
Jak trzeba będę uczyć następne pół roku.
Albo dwa lata.
Jest już baza. Wyciągnięty palec.

Dzieci autystyczne nie uśmiechają się na widok znajomych osób.
Jest im wszystko jedno.
Mojemu dziecku nie jest wszystko jedno.
Piszczy z radości.
Gdy widzi mnie.
Albo Dużego.
I uśmiecha się od ucha do ucha.
I jest to najpiękniejszy uśmiech pod słońcem.

I być może to wszystko jest wyuczone.
Bo już dużo pracy włożyliśmy w rozwój naszego dziecka.
Od czasu pojawienia się pierwszych symptomów.
Od roku.
Bo nasze dziecko jest wyuczalne.
Jak to określiła masa specjalistów.

Ja wolę myśleć, że moje dziecko jest po prostu zdolne.
ZDOLNE.
ZDOLNE.
ZDOLNE.

I żaden kurewski nfz nie przekona mnie, że jest inaczej.

BYŁA SOBIE MAŁA DZIEWCZYNKA


Nie lubiła się brudzić.
Piach napawał ją wstrętem.
Od lalek wolała samochody.
Uwielbiała twarożek.
Przez rok uwielbiała.
I tylko to jadła.
Lubiła się bawić sama.
Samochodami.
Nie lubiła się przytulać.
Ślady pocałunków ścierała gorliwie
małymi rączkami z bladej buzi.
Bo nie znosiła pocałunków.
Tak jak siedzenia na kolanach.
Chodziła własnymi ścieżkami.
Ku utrapieniu matki.
Waliła głową w podłogę, gdy coś szło nie po jej myśli.
Była uparta.
I to bardzo.
Miała ulubionego misia.
Który z biegiem lat przestał misia przypominać.
Ale wciąż był ulubiony.
Ukochany.
Mimo że materiał poprzecierany.
Mimo że futerko wyliniałe.
Mała dziewczynka nie zasnęła bez misia.
Mała dziewczynka nie zasnęła,
dopóki mama dokładnie nie wygładziła prześcieradła.
Dopóki mama nie zapewniła po raz setny,
że już nie ma żadnego okruszka.
Że już nie będzie drapać.
Bo nie ma co drapać.
Bo żadnego okruszka na prześcieradle nigdy nie było.
Mimo tego mała dziewczynka czuła, że drapie.
I kłuje.
Mała dziewczynka nie bała się obcych.
Mała dziewczynka gotowa była pójść z każdym z nich
na koniec świata.
Aż dziw, że nie stała jej się krzywda.
Aż dziw, że dorosła. Bez szwanku.

Czy wyszła z autystycznego świata?
Nie.

Nigdy tam nie była.

Mała dziewczynka mając 2.5 roku mówiła pełnymi zdaniami.
Mówiła.
Bardzo ładnie mówiła.
A mówiąc patrzyła prosto w oczy.

I dorosła.
I dalej ładnie mówi.
I patrzy w oczy swojej córce.
Która nie lubi piachu.
Która kocha twarożek.
Która nie cierpi mieć brudnych rąk.
Która jest bardzo uparta.
I bardzo chce chodzić własnymi ścieżkami.
A gdy nie może wali głową.
W podłogę.
Która ma ukochany kocyk.
Trochę już poprzecierany.
Która nie umie się bawić lalkami.
Uwielbia za to samochody.
I bardzo lubi się nimi bawić.
I bardzo lubi je równo ustawiać.
I nikt jej wtedy do szczęścia nie jest potrzebny.
Bo przecież ma samochody.
Nie boi się obcych.
Mogłaby z każdym z nich pójść na koniec świata.
Tylko nie powie mamie, że idzie.
Bo ma 2 lata z groszami.
I nie mówi.


Mówi więc duża dziewczynka.
Ciągle. Stale. Wciąż.
Ładnie mówi.
Bez zająknięcia.
I wkłada w to całe swoje serce.
Kocham cię moja mała córeczko.






wtorek, 26 marca 2013

TRUDNE SŁOWO?


A.

A jak A co to?

Moje dziecko nie zadaje tego pytania.
Dlatego, że nie mówi.
Dlatego, że nie jest zainteresowane nowościami.
Woli to, co zna.
Lubi to, co znajome.
Brak zainteresowania = brak postępów w rozwoju.

U.

U jak Ulica.

Moje dziecko, tak jak Twoje, potrafi wybiec na ulicę.
Tam gdzie samochody.
Tam, gdzie zagrożenie.
Ty zawołasz stój!
Ja muszę nauczyć, co to oznacza.
Muszę spędzić ileś tam godzin na zabawie w ganianego.
I co ileś tam minut muszę wołać stój!
W domu.
Podczas zabawy.
Żeby nauczyć.
Zaprogramować.
Swoje dziecko.
Żeby się potem zatrzymało.
Przed samochodem.

T.

T jak To.

Dla mojego dziecka To jest ważniejsze niż Ty.
Przedmiot się liczy bardziej niż człowiek.
A liczyć ma się człowiek.
Takie To Trudne.

Y.

Y jak Yeti.

Moje dziecko to nie Yeti.
Będę to udowadniać do końca życia.

Z.

Z jak Zapalić.

Moje dziecko, tak jak Twoje, umie zapalić lampkę.
Moje dziecko zapala i gasi na przemian przez godzinę.
Moje dziecko nie umie skończyć.

M.

M jak Mama.

Moje dziecko nigdy nie powiedziało do mnie Mamo.

To jest właśnie AUTYZM.

KTO PYTA NIE BŁĄDZI, CZYLI MASZ ZA SWOJE


W pytaniu ostatnio jesteśmy mistrzami.
Pytamy o to.
I o tamto.
I o siamto.
I, o zgrozo, oczekujemy odpowiedzi.
Odpowiedzi na temat.
O zgrozo.

Pytamy o rzeczy wielkiej wagi.
Pytamy też o rzeczy błahe.
Bo te wielkiej wagi składają się często z błahych.

Zamawiałem leki przez internet. Zaznaczałem odbiór osobisty.
Czy już są?
Duży stoi przy ladzie aptecznej.
Po drugiej stronie młoda dziewczyna.
Pani magister, znaczy się.
Ja się tym nie zajmuję. Od zamówień internetowych
jest ktoś inny.
Żal nie ciągnąć tematu.
Kto?
Młodej dziewczynie jednak żal.
Nie wiem. Skąd mogę wiedzieć?
Ja tu tylko sprzedaję!
Rzeczywiście. Błąd Dużego, że zapytał.
No skąd? No skąd dziewczyna pracująca w aptece
ma wiedzieć?
W aptece, w której zamówiliśmy leki?

Skoro jednak Duży już stoi przy ladzie,
a młoda dziewczyna patrzy na niego jak na kosmitę,
to decyduje się zadać pytanie kolejne.
Z kosmosu, a jakże.
Zamawiałem dicoflor 60. Chciałbym wiedzieć 
na przyszłość, czy jest jakiś tańszy zamiennik.
Młoda dziewczyna patrzy nieufnie.
Na Dużego.
Ostrożnie spogląda w ekran komputera.
Ma się ten sprzęt, który w pracy pomaga.
Ma się w końcu XXI wiek.
Nic mi się nie wyświetla.
Chyba nie ma.

Dużemu wyświetlają się za to pioruny w oczach.
Młoda tego nie widzi.
Gapi się jak sroka w gnat w ekran.
Może się jednak wyświetli.
Może ją oświeci.
Postanawia się wspomóc pytaniem.
A dla kogo to?
Duży tylko przez chwilę ma okrutną ochotę
zniżyć się do poziomu młodej i odpowiedzieć:
Ja tu tylko kupuję. Nie wiem kto będzie spożywał.
Więc się nie zniża.
Młoda zadaje pytanie pomocnicze.
No po co to panu?

Duży nie zamierza się z młodą dzielić swoją
urzekającą historią.
Bo ma wrażenie graniczące z pewnością,
że jego historia i tak młodej nie urzeknie.
Postanawia przejść od razu do meritum.
Krótko, zwięźle i na temat.

Ziemniaki mi słabo rosną.
Użyźniał będę.



poniedziałek, 25 marca 2013

WYPIĘTRZENIE GÓWNA


Staramy się o orzeczenie o niepełnosprawności.
Staramy się pierwszy raz.
A to ci niespodzianka.
Nie musimy wszystkiego wiedzieć.
Od tego są odpowiedni pracownicy.

Zadzwoniłam więc z pytaniem.
Prostym.
Na pozór.
Jakie dokumenty mam dostarczyć.
Czy diagnoza potwierdzona podpisem psychiatry wystarczy.
I psychologa.
I pedagoga specjalnego.
I neurologa.
I do tego formularz wypełniony przez pediatrę.
Gratis.

Czy wystarczy?
Pani nie umie mi odpowiedzieć na to pytanie.
Pani się tym zajmuje na co dzień.
Ale nie wie.
Bo nie widzi dokumentów.
Bo wprawdzie autyzm uprawnia do otrzymania orzeczenia.
ALE.
ONA NIE WIDZI DOKUMENTÓW.

Pytam więc spokojnie, i tylko ja wiem, ile mnie to spokojnie
kosztuje, co pani chciałaby zobaczyć.
Bo przecież mówię, że diagnoza już jest.
Podpisana przez pierdylion specjalistów.
Czy to (kurwa mać) wystarczy???
Pani dalej nie wie, BO NIE WIDZI DOKUMENTÓW.
Pani podnosi głos i nie dopuszcza do głosu mnie.
I powtarza, a moje bębenki cierpią, bo coraz głośniej powtarza,
że dzieciom autystycznym się należy, ALE ONA NIE WIDZI
DOKUMENTÓW.
Bo ona nie jest lekarzem, ale CZYTA (brawo!) dokumentację medyczną.

Czy moje pytanie było z gatunku trudnych?
Dla pani, która się tym zajmuje na co dzień?
Czy mam jechać 100 km, żeby pani mogła ZOBACZYĆ?

Nie mogłam zapytać.
Ponieważ po pełnym wzburzenia Proszę ze mną nie dyskutować!
usłyszałam trzask odkładanej słuchawki.

Jak ja śmiałam owej pani zepsuć dzień?
Jak mogłam spieprzyć humor?
Dopytując się z uporem maniaka o jakieś pierdoły?
Dopytując się o to, co w tej chwili decyduje o przyszłości mojego dziecka?
Dopytując się upierdliwie, bo liczy się czas?

No jak???

JAKA TO JA DZIELNA JESTEM, KLĘKAJCIE NARODY


Czekamy na pierwsze zajęcia w ośrodku.
Lolek się nudzi, ja nerwowo macham nogą.
I rozglądam się ukradkiem.
Bo nowa jestem.
I szukam wzrokiem twarzy pełnych cierpienia.
Zmęczenia.
Złości na wszystkich i na wszystko.

I nie mogę się doszukać.
Na lewo uśmiech.
Na prawo śmiech.
Głośny.
Na wprost stoicki spokój.
Nie do uwierzenia.
Chyba przesadzam.
Histeryzuję.
Panikuję.
Szaty niepotrzebnie rozdzieram.

Tak.
Ale nie w ośrodku.
W ośrodku jestem spokojna.
Uśmiechnięta.
Ba! Śmieję się w głos.
I nogę ręką przytrzymuję,
żeby nie drgała.
I taka jestem szczęśliwa, że aż mi się chce wyć.

I czekam sobie spokojnie.
Cierpliwie.
Z uśmiechem.
Z dłonią na kolanie.
Aż wyjdę.
Z ośrodka.

I będę mogła sobie wyć ile będę chciała.
Z tego szczęścia.

LOLEK I CAŁUSKI


Gdy Lolek nauczył się nadstawiać paszczę do pocałunku,
cieszyłam się jak głupia.
Bo długo się uczył.
Bo ja długo go tego uczyłam.

Gdy pierwszy raz zbliżył swoją okrągłą buzię
do mojej twarzy, miałam łzy w oczach.
A nie jestem płaksą.
Wróć! Nie byłam płaksą.
Do tej pory.

Czasem udało się pocałować w zęba.
Czasem w czerwone usteczka.
Pycha.
Łzy.
Radość.
Bo tak długo czekałam.

Jak córka nadstawia się do pocałunku?
Nadstawia???
Zwyczajnie. Podchodzi, wysuwa do przodu brodę
i czeka na buziaka.
Patrzę na panią psycholog i sama już nie wiem,
czy określenie zwyczajnie jest dobrym określeniem.
Sama już nie wiem, co w zachowaniu mojej córki
jest zwyczajne, a co nie.

Od kilku dni Lolek wystawia policzek.
Do pocałunku.
Poproszony o całusa.
Już nie leci z paszczą, by mama pocałowała.
Muszę prosić.
Już nie nadstawia zaślinionych usteczek.
Chowa.
W czoło matka całuj.
Albo w policzek.
I tylko tam.

Jak reguła, to i wyjątek.
I od naszej reguły istnieje odstępstwo.
Lolek czasem chce pocałować w usta.
Moje usta.
Gdy stoi za drzwiami.
Przeszklonymi drzwiami.

Tak.
Moje dziecko umie całować w usta.
Swoimi ustami.
Pod warunkiem, że między nami jest szyba.

Jak ja nienawidzę tego słowa.
Szyba.

niedziela, 24 marca 2013

KIEDYŚ TO JA MIAŁAM MARZENIA!


Od kiedy pamiętam chciałam być chuda.
Jak patyk.
Jak trzcina na wietrze.
Chciałam być eteryczna.
Wiotka.
Drobna i delikatna.
Taka chciałam być.
Jak to baba.
Żeby mi się lepiej żyło.

Mam w przedpokoju szafę.
Z lustrem.
Przeglądam się w niej po 100 tys. razy na dzień.
Bezwiednie.
Oko samo leci.
Leci ku chudym nogom.
Matko, jak ja długo chciałam takie mieć.
Ku wystającym obojczykom.
Kiedyś za takie obojczyki dałabym się zabić.
Ku żebrom, które bez trudu dają się policzyć.
Przez skórę.
Bardzo, och jak bardzo chciałam kiedyś liczyć przez skórę.


Teraz mogę.
I nie liczę.
I się nie cieszę.
I nie żyje mi się lepiej.
I inne marzenia mam.
Tak bardzo inne.

I znowu schudłam.

Moja diabetolog będzie zachwycona.

sobota, 23 marca 2013

I CHCIAŁABYM BYĆ POSKŁADANA


A rozsypana jestem.
Totalnie.

A MOŻE TO POMYŁKA?


Może to żart?
Może to tylko objawy.
Takie sobie.
Przejdą.
Wykruszą się.
Z czasem.

Nie mam złudzeń.

Czy można być trochę w ciąży?
Czy można mieć objawy cholery nie mając cholery?

Raczej nie.
Na pewno nie.
Cholera jasna.

PIEKŁO W MOJEJ GŁOWIE


Górnolotnie.
Pompatycznie.
Zgodnie z prawdą.

Taka mała, rokuje, potencjał, można, chyba, 10 %.
10 % szans, że Lolek nauczy się funkcjonować w społeczeństwie.
Jako tako.
O ile nauczy się odróżniać emocje.
O ile nauczy się mapy ludzkiej twarzy.
Zmieniającej się jak kalejdoskop.
Smutna, wesoła, jeden ciul.
Dla mojego dziecka.

Rysuję.
Buzia wesoła.
Buzia smutna.
Odstawiam teatrzyk.
Cyrk.
Mur.
Lolek nie rozumie.
Nie rozumie uśmiechu, mimo że potrafi się uśmiechać.
Nie rozumie smutku, mimo że potrafi być smutny.
Rysuję więc buzię smutną.
Wesołą.
I wściekam się.
Że nie umiem narysować twarzy z lekkim grymasem znudzenia.
Z nutą nonszalancji.
Z niedbałym grymasem absurdalnego humoru.
Z ironią w oku.
Z błyskiem zainteresowania we wzroku.
Z delikatnym zmarszczeniem brwi w geście zdziwienia.
Z piorunami na obliczu.
Z zakłopotaniem w rozszerzonych płatkach nosa.

I rozpaczam.
Że moje dziecko tego nie rozumie.
Ponieważ nie wie.
Bo nie umie.
Że moje dziecko pójdzie.
Gdy ktoś zawoła No chodź!
I pójdzie.
Z uśmiechem.
Bo zrozumie, że trzeba iść.

Tylko nie zrozumie dłoni zaciśniętej w pięść.
Tylko.

GDY ZAPADA NOC BUDZĄ SIĘ DEMONY, CZYLI WENTYLEK CZ. II


Nie płaczę przy obcych.
Nie płaczę przy bliskich.
Oprócz Lolka.
Jestem twarda.
Na pozór.
I tak się czasem zastanawiam do kiedy twarda będę.
Na ile dam radę.
Kiedy pęknę.
Bo nie mam wentylka.
Nie mam chwili, by poczuć się bezpiecznie.
Żeby poczuć ulgę.

A jednak.
Mam.
Od wczoraj.

Kiedyś przeczytałam,że psychika człowieka obwarowana jest 
mechanizmami obronnymi.
Z których człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy.
Bo tyle zła na tym świecie.
Tyle nieszczęść.
Nie do udźwignięcia.
I człowiek nieświadomie się broni.
Bo inaczej pękłoby mu serce.
Niczym balonik z odpustu.

Ja też się bronię.
Bezwiednie.
Jestem człowiekiem.
Mam mechanizm.
Mimo że nie zdaję sobie sprawy.

I wczorajszej nocy trudno mi było
sobie uzmysłowić,
że Duży nie chce mi zrobić krzywdy.
Choć miałam wrażenie, że mi żebra połamie.
Choć usiłowałam się rozpaczliwie uwolnić z uścisku.
Bardzo silnego uścisku.
Mimo że wierzgałam jak cielę prowadzone na rzeź.
Mimo że wyłam ile sił w płucach.




Przez sen.

WENTYLEK


Lolek czasem się kręci wokół własnej osi.
Lolek czasem biega w kółko.
Potrafi tak długo.
Potrafi się przy tym cieszyć jak z niczego innego.
Lolek czasem patrzy nienaturalnie w bok.
Lolek czasem układa klocki w równym szeregu.
I samochodziki.
I książki.
I co mu tam w łapki wpadnie.
Lolek czasem wysuwa szuflady komody. Nie do końca.
Trochę.
Ale wszystkie.
I wszystkie wysunięte są dokładnie na tę samą długość.
I cieszy się wtedy.
I cmoka z zadowolenia.
To stymulacje.
Charakterystyczne dla dzieci z autyzmem.
Moje dziecko odzyskuje wtedy kontrolę.
W swoim świecie.
Nad moim światem.
I czuje się bezpieczne.
Przez chwilę.
I jest szczęśliwe.
Przez chwilę.

Czy ja mam zakazywać czy pielęgnować i pozwalać?
Nowa jestem w tym temacie.
Wolę zapytać specjalisty.
Proszę łamać schematy. Klocki w rzędzie zamieniać w pociąg.
Dołączyć do biegającej córki i pobawić się w ganianego.
Nadać tym czynnościom inne znaczenie.
Nasze.
Normalne.
Znaczenie.
Proszę jednak nie przesadzić.
Pozwolić córce czasem się pokręcić.
Poszeregować.
Popatrzeć kątem oka.
Bo to wentylek.
Gdy go zabraknie, może na to miejsce wejść agresja.
Bądź autoagresja.
Rzecz jasna, wolę unikać agresji.
Bądź autoagresji.
Nie będę przesadzać.
W żadną stronę.

Czy to wszystkie stymulacje?
Nie zaobserwowałam nic innego...
Tak.
Cieszę się, że nie zaobserwowałam nic innego.
Na pewno? 
Nie zabierze mi tym pytaniem radości.
Wiem, że na pewno.
Jestem przy Lolku cały czas.
Widzę.
Umiem patrzeć.
Może jakieś dziwne ruchy rąk przed oczami?
Czy mam odpowiedzieć twierdząco, by radość stała się i twoim udziałem?
Niedoczekanie.
Nie. Nigdy.
Uf.
Lolek jest jeszcze mały...
Wiem. Ma duży potencjał. Wczesna diagnoza. Nadzieja.
... a objawy nasilają się wraz z wiekiem.
Dziękuję. Tego mi było trzeba.





Od trzech dni Lolek zakreśla kółka w powietrzu.
Rączkami.
Dokładnie na wysokości wzroku.
Przecież z każdym dniem jest coraz starszy.

piątek, 22 marca 2013

HOP SIUP ZMIANA GRUP


Przynależność do grupy daje siłę.
Poczucie wspólnoty.
Porozumienie dusz i te sprawy.
A jak ma się wspólnego wroga, to już miłość po grób.
Wrogiem może być kolka.
Albo nieprzespane noce.
Albo zaparcie.
Matki łączą się wtedy w bólu.
Matki pocieszają się nawzajem.
W sobie tylko znanym języku.
Albo bez słów.
Spojrzenie pełne zrozumienia wystarczy.

I ja zostałam wtajemniczona.
Dwa lata temu.
Mogłam w końcu rozdawać na prawo i lewo
porozumiewawcze uśmiechy na spacerach.
Rozdawać innym matkom.
I mrugać.
Również porozumiewawczo.
Bo moja też tak ryczy jak nie pozwalam pogłaskać pieska.
Moja też dostaje histerii, gdy ciągnę za fraki i zakazuję galopowania
po ruchliwej ulicy.

I bęc.
Nagle jestem wykluczona.
Nie mam ochoty na uśmiechy.
Porozumienie zaczyna się zacierać.
I nie ma w tym niczyjej winy.
Tak po prostu jest.
Natura nie znosi próżni.
Nowa grupa czeka na mnie z otwartymi ramionami.
Społeczność matek takich jak ja.
Matek dzieci takich jak Lolek.
Ahoj przygodo!

Dzisiejsza przygoda trwała 90 minut.
Pierwsze zajęcia w ośrodku.
O to zapytam. I o to.
Bo świeżak ze mnie.
Na pewno pomogą.
Jedna baba drugiej babie...

Bab nie było.
Był ojciec i babcia.
Lolek za to był gwiazdą.
Najzdolniejszy.
Najmłodszy.
Najbardziej rozdarty.
I najbrudniejszy.

Nasze dzieci się nie brudzą.
Wiem. Przerabiałam to.
Długo.
Dlatego cieszę się, że Lolek jest brudny.
Jakkolwiek to brzmi.
Nasze dzieci tak nie zaczepiają innych dzieci jak Lolek.
Wiem. Już trochę o tym wiem.
I cieszę się z zaczepek.
Jak głupia.
I z gwiazdorstwa mojej córki.
I z pochwał, że taka zdolna.
Że na tle grupy wypadła świetnie.
Że...

Zaraz, zaraz, czy wspomniałam, że grupa liczyła 3 osoby?
Łącznie z Lolkiem?
Że oprócz niego było tylko 2 starszych chłopców?
Mocno zaburzonych chłopców?
A czy pisałam, że owi chłopcy zostaną objęci specjalnym
projektem?
Intensywnych i częstych zajęć?
Sześć dodatkowych godzin w tygodniu...
Marzenie.
A czy nie mówiłam, że w przypadku autyzmu
najważniejsza jest wczesna diagnoza?
I szybka interwencja?
Pisałam?
Niemożliwe.
A o tym?
Że Lolek nie może zostać włączony do projektu,
bo, UWAGA, UWAGA, jest za mały???
Bo nie skończył 4 lat, a to jest główny warunek?

Ja nie wiem, kto czeka, aż Lolek skończy 4 lata.
Aż Lolek się zatrzyma.
Bądź cofnie.
Bo bez intensywnej terapii nie ma szans na rozwój.
Ale wiem, że ten ktoś nie może być człowiekiem.

PUŁAPKI AUTYZMU


Jest ich wiele.
Nie znam wszystkich.
Nie znam większości.
Ostrzeżono nas co do jednej.
Pani neurolog była tak miła.

Proszę nie wpadać w pułapkę autyzmu.
Dzieci autystyczne mają swój świat.
Dobrze im tam.
Łatwiej się nimi nie zajmować, niż zajmować.
Proszę mieć to na uwadze.

Mam. 
Kiedy wstaję. Mam.
Kiedy piję kawę. Mam.
Kiedy patrzę w oczy Lolkowi,
który nie patrzy w moje oczy.
Kiedy nie mogę spać.
Kiedy jem na siłę, bo nie mogę jeść. Też mam. 
Mam. Mam. Mam to na uwadze, do ciężkiej cholery.
I chcę.
Chcę, chcę, chcę się zajmować.
Lolkiem, który tak rzadko patrzy w oczy.
Żeby zaczął spoglądać częściej.
Żeby mu było lepiej ze mną.
Niż w swoim świecie.

I nie mogę.
I nie mogę tak, jakbym chciała.
Bo jak nie stanę, dupa z tyłu.

Już w nas pieprznął meteoryt.
Pora na szóstkę w totka.

BO JA JESTEM, PROSZĘ PANI, NA ZAKRĘCIE


Z banku do mnie zadzwonili.
Miła pani zadzwoniła.
Mimo że nie mam u nich konta.
Nigdzie nie mam.
Bo i po co?
Na urlopie bezpłatnym jestem.
URLOPIE.
Wychowawczy się nazywa.

Ale zadzwoniła.
Akurat teraz.
Akurat z taką propozycją.

- Chciałabym pani przedstawić bardzo korzystną ofertę.
Czy interesuje panią przyszłość własnego dziecka?
Bardzo. Ale nie za bardzo mogłam podzielić się z miłą panią swoim stosunkiem
do przyszłości własnego dziecka,
albowiem pani trajkotała jak katarynka nie dopuszczając mnie do głosu.
- Proponujemy gromadzenie kapitału w naszym banku.
To prosta droga do dobrego startu. Dla dziecka.
Przerwa na okrzyk zachwytu.
Mój okrzyk.
I mój zachwyt.
Przecież każda matka marzy o dobrym starcie.
Dla własnego dziecka.
Wykorzystałam przerwę.
Niekoniecznie zgodnie z przeznaczeniem
i oczekiwaniami miłej pani.
- Nie gromadzę kapitału.
Mój skromny kapitał idzie na bieżąco.
Na bieżące potrzeby mojego dziecka.
AUTYSTYCZNEGO DZIECKA.
Bo autystyczne dziecko kosztuje.
Dużo kosztuje.
Wie pani, co to jest EYE Q?
Nie robię przerwy na odpowiedź.
Trajkoczę jak katarynka.
Nie dopuszczam jej do głosu.
- To jeden z suplementów. Jedyne 7 dych.
Wystarcza na 13 dni.
Jeden z. Podkreślam.
Tak, zamierzam gromadzić kapitał.
Na subkoncie.
Nie na koncie.
I nie u państwa.
Bardziej mi odpowiada nazwa Zdążyć z pomocą.
Bo ten kapitał będzie pochodził od ludzi, którzy chcą pomóc.
I zdążyć.
Bo moja córka nie ma czasu.
Bo ma autyzm.
A moja droga nie jest prostą drogą.
Bo ja jestem, proszę pani, na zakręcie.
Teraz przerwa. Na oklaski.
Zamiast braw cisza.
Koniec rozmowy.

Wiem.
Biję na oślep.
Biję w tych, w których nie powinnam.
Bo staram się pokonać ten zakręt na oślep.
Po omacku.
Bo krew mnie zalewa.
Bo łzy rękawem swetra wycieram.
Bo czas pędzi.
A ja stoję w miejscu.
Na tym zakręcie stoję.
A na zakrętach przecież nie wolno stawać.

czwartek, 21 marca 2013

SKUTKI NOWEGO PORZĄDKU


Chcą, mogę pokazywać Lolkowi poduszkę.
Gdy pora na sen.
Nie ma sprawy.
Jeśli to ma pomóc.

Lolek doskonale rozumie,
kiedy mówię, że idziemy spać.
Lolek miga się doskonale, 
by spać nie pójść.
Mimo że nosem się podpiera.
Mimo że buzia drze się w przeraźliwym ziewnięciu.
I powieki ciężkie jak ołów.
Nie. Bo nie!

Ale mogę pokazywać poduszkę.
Czemu nie.
Robię to od trzech dni.
Przed snem.

Dziś Lolek sam ją przyniósł.
Większą od niego, łatwo nie było.
Położyłam więc Lolka.
Przykryłam troskliwie.
Usypianie nie trwało dłużej niż 4 minuty.

I tak sobie myślę.
Że w życiu bym sama na to nie wpadła.
Że Lolek potrzebuje pośrednika.
W tym wypadku w postaci poduszki.
Mimo że bardzo dużo słów rozumie.
Że pokazanie poduszki bardzo mu ułatwiło życie.

I tak sobie myślę.
Że jeśli NFZ wciąż złośliwie będzie nucił
nie poganiaj mnie, bo tracę oddech.
nie poganiaj mnie, bo gubię rytm!
to Lolek będzie nosił tę poduszkę do śmierci.
Tylko komu on ją będzie przynosił, gdy mnie zabraknie?
Narodowemu Funduszowi Zdrowia?

KOLACJA BEZ ŚWIEC


Lolek uwielbia czary z mleka.
Nabiał, znaczy się, by żarł cały boży dzień.
Jogurty, kefiry, serki.
Mleczko. Mniam, mlask, mniam.
Nie wolno mu.
Bo kazeina.

Lolek kocha pszenne bułeczki.
Pachnące.
Miękkie.
Małe ząbki wbijają się w miąższ,
błękitne oczęta mrużą się same z rozkoszy.
Nie wolno mu.
Bo gluten.

Biszkopty.
Za biszkopty Lolek dałby się pokroić.
Nie wolno mu.
Bo cukier.

Błękitne oczy śledzą mnie cały dzień.
Małe ząbki szczerzą się wściekle, gdy otwieram lodówkę.
Tłuste paluszki bębnią niecierpliwie po blacie kuchennym.
Bo może serek.
A może choć trochę kefiru.
Że już o bułce nie wspomnę.

Muszę jeść.
Bo jestem diabetykiem.
Bo muszę o tych samych porach.
Bo nie jem mięsa, więc muszę kefir.
Bo węglowodany są dla mnie ważne.
Bo chleb na zakwasie.

Ale te oczy.
Te paluszki.

Chcę zjeść kolację, muszę się wykazać sprytem.
Kefir w kieszeń.
Kiedy oczy chabrowe przez chwilę nie patrzą.
Pajda chleba pod pachę.
Gdy paluszki usiłują złapać drobny pyłek wirujący w powietrzu.
I hej przed siebie.
Byle szybciej.
Byle uciec.
Byle zjeść.

Dziś się udało.
Wypiłam kefir.
W trzech dużych łykach.
Zagryzłam razowcem.
W trzech sporych kęsach.
Na stojąco.
W toalecie.
Smakowało wybornie.

PORZĄDEK MUSI BYĆ


Taka sobie zwykła kartka papieru.
Literka za literką.
Zdanie po zdaniu.
Program stymulacyjno - poznawczy.
Program naprawy Lolka.
Program, który mam realizować dzień po dniu.
Codziennie.
Z uporem maniaka.
Nie bacząc na protesty Lolka.
Który nie wie, że ma to mu pomóc.
Uporządkować świat.
Jego świat.
I nasz świat.

Punkt 4.

Wprowadzenie sygnałów zapowiadających aktywności.
Np. talerz zapowiada jedzenie, poduszka - spanie, 
buty - wychodzenie na dwór.

- Ale Lolek dużo rozumie. Rozumie, gdy mówię, 
że będziemy jeść. Gdy mówię, że idziemy na spacer.
Że czas spać. Po jakiego grzyba mam mu pokazywać poduszkę?
- Dlatego, że dzięki przedmiotom może pani zaplanować dzień.
- Yyyyy... Że co? Że jak?
- Po pewnym czasie będzie pani mogła położyć obok siebie
poduszkę, buty i talerz. I Lolek będzie wiedział, 
co się będzie działo w niedalekiej przyszłości.
Po kolei. Spanie, spacer, obiad.
A gdy położy pani poduszkę, buty, talerz, piłkę
i znów buty, talerz, piłkę, to cały dzień ma pani załatwiony.

Zajebiście.
Ogarnę stół.
Powycieram do czysta.
Na błysk.
Najpierw położę skierowanie do poradni neurologicznej.
Zaraz obok do alergologa.
Następnie do poradni genetycznej.
I metabolicznej.
Równiutko.
Do ośrodka dla osób z autyzmem dziecięcym.
Do neurologopedy.
Długi blat, dobry blat.
Do poradni psychologiczno - pedagogicznej.
Na oddział neurologiczny. W szpitalu.
Trzeba zrobić przecież eeg. Na okoliczność padaczki.
I rezonans.
A rezonans, jakby nie patrzeć, najfajniej się robi w szpitalu.
I wcisnę gdzieś, sama nie wiem jeszcze gdzie, druczek.
Taki sobie.
Do wypełnienia.
Bo orzeczenie o niepełnosprawności i te sprawy.

I gdy już cały blat, dobry blat, będzie pokryty papierami,
odzyskam kontrolę. Odzyskam poczucie bezpieczeństwa.
Będę miała załatwione.
Życie.

Tylko ja, cholera, nie mam autyzmu.
Więc czy aby na pewno?


środa, 20 marca 2013

LOLEK I KLOCKI


Czy można się cieszyć na widok klocka?
Można.
I to jak.
Czy można się cieszyć na widok dziecka, które się ciszy?
Nieprzytomnie.
Na widok dziecka, które wyjmuje klocek z pudła.
I pokazuje wszystkim.
Po kolei.
I mnie.
I Dużemu.
I pani psycholog.
I pani pedagog.
Bardzo specjalnej.

Nasze dzieci zazwyczaj nie pokazują.
Piątka Lolku.
Wybiłeś się z tłumu.
Czad.

Wśród naszych dzieci mało jest tak zdolnych maluchów.
Czad Lolku. Czad.
Nasze dużo starsze dzieci nie potrafią tak dużo jak Lolek.

Pierwsza obserwacja i suche: osoby z autyzmem.
Druga obserwacja i poufałe, zmiękczone: nasze dzieci.
Lolek się zawiera i w tym i w tamtym.
Albowiem to to samo.
Tylko inaczej podane.
Rzekłabym na tacy podane.

I cieszymy się z radości Lolka.
Na widok klocka.
I nigdy nie przypuszczałabym, że mogę się tak cieszyć.
Bo klocek.
Bo wszyscy muszą zobaczyć.
Klocek.
Bo dzieci z całościowymi zaburzeniami rozwoju rzadko dzielą się radością.
Że klocek.
A Lolek się podzielił.

Dobra dziewczynka.
W znaczeniu piesek, czy że zdolna?
W sytuacji takiej, a takiej proszę robić to i to.
Wskazówki są konkretne.
Doceniam.
Szybko się uczę.
Jak Lolek.
Ale ja tak właśnie robię.
Kogo oni chcą uczyć?
Mistrza?
Ma pani intuicję. Niektórzy rodzice tak mają. Brawo.
Puchnę z dumy i samozadowolenia.
Niestety wszystkie terminy mamy zajęte. 
Proszę się starać prywatnie.

Chwilę wcześniej stoję w korytarzu.
Wzrok skupiam na prawach pacjentów.
Z autyzmem.

Pacjent z autyzmem ma prawo do diagnozy.
Do opieki.
Do dostępu do specjalistów.
Bla, bla, bla.
Och, Mon Dieu, zapomnieli dopisać.
Dopisać: Masz prawo. Ale czy masz kasę?

Może pani założyć subkonto. Proszę sobie radzić.
My się na tym nie znamy.
Ja też nie.
Ale może się poznam.
Bo zdolna jestem.
Mam to po córce.
Która ma dwa lata.
I miesiąc.
Która pod względem rozwoju jest na poziomie
dziewięciomiesięcznego dziecka.
Bo ma autyzm.
Więc ma prawo.
Tylko nie ma kasy.

METEORYT


Podobno istnieje większe prawdopodobieństwo,
że pierdyknie cię w czoło meteoryt, niż że trafisz szóstkę w totka.

Jak się cieszę, że będzie dziewczynka!
Lepiej mieć dziewczynkę.
Babcia ma łzy wzruszenia w oczach.
Zawsze można sobie po babsku pogadać.
Prawdziwe szczęście.

Nie chcę gadać po babsku.
Chcę usłyszeć MAMA.
Tak bardzo chcę.
Tak dobrze wiem, że mogę nie usłyszeć.
Nigdy.
Nie mówiąc już o babskich pogaduszkach.

Jeden z najcięższych przejawów z zaburzeń ze spektrum autyzmu.
Autyzm dziecięcy. Lub (jak kto woli) autyzm głęboki.
Występuje u 5,6 na 10000 osób.
4 razy częściej dotyka chłopców niż dziewczynki.



Tak. Lepiej mieć dziewczynkę. Mamo.

Moją dziewczynkę uderzył meteoryt.
Dziecko szczęścia.
Po prostu.

wtorek, 19 marca 2013

PAN SŁONECZKO


Pan Słoneczko to najlepszy przyjaciel Lolka.
Do Pana Słoneczko Lolek uśmiecha się najszerzej.
Najbardziej rozbrajająco.
Najczulej.
Pan Słoneczko pierwszy podziwia nową zabawkę.
Lolek podnosi ją wysoko.
Żeby Pan Słoneczko zobaczył.
Lolek podnosi wysoko głowę.
Z dumą.
I uśmiecha się do Pana Słoneczko.
Bo Pan Słoneczko docenia.
Bo Pan Słoneczko widzi.
Patrzy.
I uśmiecha się do Lolka.
Stale, niezmiennie.
W dzień i w nocy.
Uśmiecha się z wysokości.
Uśmiecha się ze ściany.

Pan Słoneczko to obraz.
W szerokich, prostych, ciemnych, drewnianych ramach.
Obraz malowany na deskach.
Przedstawia słońce.
Słońce szczerzące zęby w uśmiechu.
Lolek lubi te zęby.
Ten uśmiech.
Te oczy.
Patrzy w te oczy.
I na ten uśmiech.
I nie ucieka wzrokiem.
I tańczy przed Panem Słoneczko.
A Pan Słoneczko się zachwyca.
Ze ściany.
Z wysokości.

Córka patrzy prosto w oczy? I czy długo patrzy?
Czy odwzajemnia uśmiech? I czy przy tym patrzy?
W oczy patrzy?
Czy pokazuje nową zabawkę?
Czy się nią chwali?
Czy przynosi książeczkę?
I pokazuje? 
Czy się popisuje?
Czy domaga się aprobaty?

I myślę co odpowiedzieć.
I wiem co odpowiedzieć.
I mówiąc tak nie mijam się z prawdą.

I biorę płachtę gazety.
I zdejmuję Pana Słoneczko z wysokości.
I złośliwe oczy mu zasłaniam.
Gazetą.
I zęby wyszczerzone w diabolicznym uśmiechu.
Zasłaniam.
Otulam starannie piekielne promienie.
Wygładzam załamania papieru kantem dłoni.
I dziwię się, że nie parzy.
I odkładam na wysokości.
Na szafę.
Wsuwam głęboko.
Żeby choć rąbek gazety nie wystawał.
I szczerzę zęby w diabolicznym uśmiechu.
I mrużę piekielnie złośliwe oczy.
I diabelnie jestem zadowolona.
Że zlikwidowałam konkurencję.



I patrzę na pusty gwóźdź.
I wchodzę na taboret.
I na wysokościach zawieszam ramę.
A w niej moje zdjęcie.

I czekam.
Aż Lolek zatańczy.
Dla mnie.

poniedziałek, 18 marca 2013

CZARNY HUMOR


Pod względem poczucia humoru dobraliśmy się z Dużym jak w korcu maku.
Ostatnio nasze poczucie humoru trochę kuleje.
Ale jest.
Czasem się nieśmiało wychyla.

Duży grzebie w necie.
- Słyszałaś, że autyzm obok cukrzycy, raka i AIDS uznany został 
za epidemię XXI w.?
- Co ty nie powiesz...
- Powiem więcej. Teraz brakuje nam tylko,
żeby mi raka wykryli.
- To zadzwoń jeszcze do babci. Niech zrobi test na HIV.
Będzie komplet.

Boki zrywać.

KARA ZA GRZECHY


Nie wierzę w Boga.
Nie, nie odrzuciłam wiary w tamtym tygodniu.
Nigdy nie wierzyłam.
Tak zostałam wychowana.

Nie modlę się, bo nie umiem.
Bo nie czuję potrzeby.

Gdzieś z tyłu głowy tłucze mi się jednak,
że grzesznicy za wyrządzone zło zostaną ukarani.
Że ząb za ząb, oko za oko.
I zastanawiam się.
Co tak złego zrobiłam.
I czy zrobiłam.
Bo nie przypominam sobie.
Czy było to tak złe, że wyparłam z pamięci.
Na amen.
I nie pamiętam.

I cokolwiek by to było, jeśli było...
To nie ma takich łez.
Takich gestów.
Takich słów.

Żeby Cię przeprosić.
Córeczko.

W ATMOSFERZE WZAJEMNEGO ZROZUMIENIA


Zaczęłam wędrówkę.
Po lekarzach.
I ich ślicznych sterylnych gabinetach.
Od pediatry zaczęłam.
Bo zaczyna się zawsze od początku.

Głos mi się załamał tylko raz.
Gdy weszłam.
I gdy położyłam przed nią zaświadczenie z diagnozą.
I gdy powiedziałam, że rozmowa będzie trudna.
Była trudna.
Dla mnie.

Po chwili dołączył Duży.
Udało mu się złapać Lolka.
Ona przywitała Dużego promiennym uśmiechem.
Promienny uśmiech nie zszedł jej z twarzy,
gdy zadała pytanie.
Stwierdzenie.
Cholera wie, co to było.
To jest dla państwa jeszcze bardzo świeże, jak widzę.
Dobrze widzisz.
Data na zaświadczeniu nie kłamie.
Piątka!
A dalej już nie do państwa, tylko do Dużego.
I dalej z promiennym uśmiechem.
Bo jak widzę, mama na razie załamana.
Mrugnij jeszcze porozumiewawczo. No mrugnij.
Będzie pasowało do uśmiechu.

Włączam się do rozmowy.
Mimo że jestem załamana.
Na razie.
Mimo że mówią o mnie, a nie do mnie.
A jak tu się nie załamać.
I bardzo chcę pokazać, że jestem twarda.
I bardzo chcę dodać kurwa mać na końcu mojej błyskotliwej wypowiedzi.
I nie dodaję. Po załamać stawiam kropkę.
Bo jestem dobrze wychowana.
Bo jestem miękka.
Dodaję kurwa w myślach.
Bo w myślach jestem twarda.
Na razie w myślach.
Bo od czegoś muszę zacząć.
A zaczyna się zawsze od początku.

niedziela, 17 marca 2013

BLUZKA W GROSZKI


Gdy byłam mała, chodziłam w czerwonej sukience.
Tylko czerwonej.
Wciąż tej samej.
Bardzo czystej.
Bo sama byłam bardzo czysta.
Przeszkadzały mi brudne ręce.
Mierziły zabawy w piachu.
Bo brudne ręce.
Które musiałam myć i po 100 razy na dzień.

Gdy byłam mała, nie zasnęłam dopóki mama
nie wygładziła prześcieradła.
Idealnie.
Dopóki nie zdmuchnęła najmniejszego okruszka.
Bo ranił moją skórę jak ostry kawałek granitu.

Gdy byłam mała, przez rok jadłam wyłącznie twarożek.
Na słodko.
I nic innego.
I przez rok nie dałam się przekonać do czegoś innego.


I nie boję się już piasku.
I nie jem twarożku. Na słodko.
I w końcu wyrosłam z czerwonej sukienki.
Zerwałam nić przywiązania.
Sukienka stała mi się obojętna.

Dziś noszę letnią czerwoną bluzkę.
W białe groszki.
Wciąż i wciąż.
Bo tak chce Lolek.
Bo Lolek tego wymaga.
Bo Lolek piszczy, wyje, płacze, a łzy kapią mu na brzuszek.
Gdy stoi przede mną z czerwoną bluzką w łapce.
Gdy stoi przede mną i chce, żebym założyła.
I ta radość, gdy założę.
Lolek cały jest radością.

A ja cała jestem nadzieją.
Że pewnego dnia będę mogła zdjąć bluzkę w groszki.
Bez strachu, że Lolek się rozpłacze.

sobota, 16 marca 2013

WIESZAK



Stoję w kącie.
Ciało mam z drewna.
Porządnego drewna.
Co to udźwignie sporo.
I wiosenną kurtkę.
I ciężkie futro.
Ale nie dźwigam ubrań.
Nie trzymam w szyku parasoli.
Nie pilnuję, by kapelusze nie straciły fasonu.

Tam gdzie miejsce na kapelusze siedzi Lolek.
Na mojej głowie.
Na mojej drewnianej obręczy.
Macha nogami.
Cieszy się.
Piszczy z radości.
Lubi się wspinać.
Lubi siedzieć wysoko.
Sam.
Nie muszę się specjalnie prężyć, żeby utrzymać równowagę.
Bo przecież jestem z drewna.
Wyprostowana jak struna.
Stoję.

Po prawej stronie dźwigam babcię.
Tę, której z nerwów nogi odjęło.
Nie szkodzi.
Dużo udźwignę.
Moje drewno z tych solidnych.
Udźwignie też drugą babcię.
Z drugiej strony.
Co to spać nie może.
Bo płacze.
Nie szkodzi.
Ja z porządnego drewna.
Można się oprzeć.
I udźwignę też tego, który wczoraj trzy razy płakał w samochodzie.
Aż musiał na pobocze zjechać.
I tego, który tabletki bez opamiętania łyka.
Bo bez tego nie da rady.
I tę, co wymiotowała.
Postawię do pionu.
Tam, gdzie powinny stać parasole.


Bo jestem wieszakiem.
Jestem z drewna.
Nie muszę spać.
Nie rzygam. Bo nie muszę jeść.
Nie mam nóg. Mimo to stoję.
Wyprostowana jak struna.
Nie zjeżdżam na pobocze.
Trwam w kącie.
Nie łykam prochów.
Bo jestem z drewna.
Można się na mnie powiesić.
Udźwignę.

Przecież wieszaki nie płaczą.

piątek, 15 marca 2013

CO MA JAJKO DO PRALKI


Nie. Nie to samo co piernik do wiatraka.

Ja z wielkim brzuchem.
Kumpel z bagażem doświadczeń w postaci czteroletniej córki.
Małej kobiety.
Wybrednej kobiety.
Kobiety, która wie, że rajstopy wybrane przez tatę to siara.
Obciach.
Żal.
W przeciwieństwie do taty.
Który śmie twierdzić, że to ostatni krzyk mody.
Dwa światy. Równoległe.
Jesteś przygotowana psychicznie?
Czy jesteś przygotowana psychicznie na dziecko?
Pytanie na świeżo.
Po godzinnym boju o kolor rajstop.
I wzorki.
Na rajstopach.
O siódmej rano.
Wyjdzie w praniu.
Bo na nic mądrzejszego mnie nie stać.
Nie wiem, że to przebłysk geniuszu.
Jeszcze nie wiem.

Ja z wielkim brzuchem.
I jeszcze większą nadzieją.
Duży jeszcze większy niż zwykle.
Bo się puszy. Jak paw. Duży paw.
Bo będzie miał dziecko.
Co się stanie, gdy nasze dziecko nie odziedziczy po nas poczucia humoru?
Albowiem pod tym względem się dobraliśmy.
Zarykujemy się do łez.
Z byle gówna.
Do ostrej czkawki.
Do potoku łez.
To będą niezłe jaja.
Odpowiadam szybko. Bo na nic mądrzejszego mnie nie stać.
I nie wiem, że to też przebłysk.
Jeszcze nie wiem.

Jaja wyszły w praniu.
Teraz.
Nie zarykujemy się.
Czkawkę ma tylko Lolek.
Ze śmiechu.
Gdy ja płaczę.
Płaczę i świta mi coś powoli.
O tych równoległych mi świta.


KIEDY RĘCE OPADAJĄ


Opadają dosłownie.
Moje ręce.
Ciągnę je po ziemi.
Lolek jest ciężki.
Lolek jest wściekły.
Lolek świdrującym piskiem daje znać, że jest mu źle.
Od godziny.
Od godziny wisi na moich rękach.
Nie daje się dotknąć nikomu innemu.
Od miesiąca. Albo dwóch.
Jestem zmęczona.
Duży jest przerażony.
My tego nie udźwigniemy.
Mówi, a ja nie wierzę w to, co słyszę.
Nie wierzę, ale odpowiadam.
Bo jestem dobrze wychowana.
Ma ochotę na konwersację, proszę bardzo.
Patrzę na Dużego, przenoszę spojrzenie na Lolka,
znów wracam wzrokiem do Dużego.
Przekrzykuję ochrypły pisk i równocześnie wycieram rękawem
lolkowy glut. Glut po pięty.
To co? Sprzedajemy dziecko?

czwartek, 14 marca 2013

WIERZYĆ CZY NIE


Wierzyć, nie wierzyć.
Wierzyć.
Że pierwszy sen w nowym miejscu się sprawdza.
Jak śnić?
Jak spać?
W nowym domu.
Z nowym ciężarem.
Śpię jednak.
Ciężko.
Jak kamień.

Budzę się szczęśliwa.
Mam nowy dom.
Mój.
Patrzę na nowe ściany.
I jestem jeszcze bardziej szczęśliwa.
Patrzę na zaróżowionego od snu Lolka.
I szczęście uchodzi.
Krok za krokiem.
Powoli.
I nie mogę dogonić.
I jestem wściekła, że nie pamiętam co mi się śniło.
Bo mogło się przecież spełnić.
I patrzę na różową piętę Lolka.
I szczęście wraca.
Powoli.
Krok po kroku.
Bo nie pamiętam co mi się śniło.
A przecież mogło się spełnić.

MYŚLENIE NIE BOLI


Ale wymyśliłaś!
Znajoma odwiedza mnie, matkę pogrążoną w otchłani rozpaczy,
by pocieszyć.
By utulić.
By nos chusteczką wytrzeć.
By sprawdzić czy nie kłamię.

Oczy rozbiegane, ciekawe, wścibskie.
Spojrzenie na mnie.
Rozpłacze się czy nie?
Spojrzenie na Lolka.
Zacznie szczekać czy zamieni się w słup soli?

Bo Lolek nie siedzi w kącie i nie gapi się tępym wzrokiem w ścianę.
Bo Lolek nie kiwa się na boki. A z kącika ust nie cieknie mu ślina.
Bo Lolek szczerzy świeże mleczaki w uroczym uśmiechu.
Bo Lolek wysypując klocki na środek dywanu rozrzut ma niezły.
Bo Lolek tak ładnie dobiera klocki kolorami.
Bo Lolek wywleka encyklopedię i pieczołowicie odwraca strony niewprawnymi paluszkami.
Bo spod koszulki Lolka nie prześwituje rybia łuska. Czy tam smocza.
Bo wśród loków trudno dopatrzeć się śladów diabelskich rogów.
Bo tęczówki lolkowych oczu mienią się błękitem, a nie krwawą czerwienią.
Bo Lolek porusza się zwinnie, a nie ciągnie z mozołem kończyny za sobą.
Czy tam kopyta.

No tak. Myślałam, myślałam i wymyśliłam.
Dwa dni myślałam.
W towarzystwie lekarzy myślałam.
W kupie raźniej, wiadomo.
I weselej.
Ubawiliśmy się wszyscy setnie.
Po pachy.

A WSZYSTKO TO SZKŁO


Kiedy moja córka patrzy na mnie mam szklanki w oczach.
Bo patrzy przeze mnie.
Bo patrzy nie na mnie.
Bo nie wiem na co patrzy.
Bo nie wiem co widzi.
Bo ma szklany wzrok.

A między nami szyba.

POPATRZ NA MNIE CÓRECZKO


Kontakt wzrokowy bardzo słaby.
Psycholog, a takie bzdury wygaduje.
Przecież Lolek patrzy. W oczy.
Nie proszę pani. 
Ma patrzeć gdy przynosi zabawkę.
Ma patrzeć, gdy chce by pani zmieniła mokrą pieluszkę.
Ma patrzeć, gdy chce by pani wyjęła jedzenie z lodówki.
Ma patrzeć na panią, a nie na lodówkę.
Proszę nie ulegać, gdy płacze. Gdy czegoś chce.
Proszę domagać się spojrzenia.
Proszę uczyć.
Trenować.
Tresować.

Lolek wyje pod lodówką.
Chce jeść.
Wie gdzie jest jedzenie.
Wie, że jak ryknie, to przybiegnę w podskokach i otworzę drzwi.
Drzwi lodówki.
Na które patrzy intensywnie.
Które chce przewiercić wzrokiem.
Skupia na nich całą uwagę.
Tej uwagi już dla mnie nie wystarcza.
Dla mamy.

Muszą państwo o siebie dbać.
Żeby się po kilku miesiącach nie wypalić.
Muszą państwo codziennie sobie przypominać po co to robią.
Po co pracują z Lolkiem.
Mimo że być może nie będzie postępu.
Muszą się państwo codziennie zbierać do kupy.
Bo rozsypać się tak łatwo.

Lolek wali głową w drzwi lodówki.
Nie patrzy na mnie.
A przecież stoję obok.
A przecież wie, że stoję obok.

... zebrać do kupy...
Tak. Racja.
Dokręcam powoli rękę.
Mocuję nogę.
Zginam kolano. Sprawdzam czy działa.
Doczepiam włosy.
Przyklepuję uszy.
Upycham w twarzy usta. Potem nos.
Mocno.
Żeby się nie rozsypały. Żeby się znów nie posypać.
Przecieram oczy.
Wycieram łzy.
Ruszam językiem.
Wszystko na miejscu.
Jestem gotowa.

Popatrz na mnie córeczko...



MARYSIA


Kochanie pojedziemy do dzieci. Będzie dużo zabawek.
Jest dużo zabawek. Są dzieci.
Inne dzieci.
Inni rodzice.
Też czekają.
Na diagnozę.
Na terapię.
Duże pomieszczenie.
Wygodna kanapa.
Misie, samochody, klocki.
Żeby dzieciom się milej czekało.

Patrzę na inne dzieci.
Ciche dzieci.
Bardzo zajęte dzieci.
Układaniem klocków.
Samochodzików.
Misiów.
W bardzo równych rzędach.
I marzę o markerze w krzykliwym kolorze,
którym mogłabym narysować linię.
Grubą krechę.
Między Lolkiem a innymi dziećmi.
Między Lolkiem, który układa misie.
Między innymi dziećmi, które układają lalki.
W bardzo równych rzędach.

Panuje cisza.
Cisza dzwoni.
Co jakiś czas przemyka terapeutka i rozdaje uśmiechy na prawo i lewo.
Przepraszające uśmiechy.
Bo zebranie.
Bo jeszcze trochę trzeba poczekać.
Inne dzieci nie marudzą.
Lolek nie marudzi.
Bo rzędy.
Bardzo równe rzędy.
Ciężka praca.
Moja skóra.
Cierpnąca skóra.

Mam na imię Marysia.
Dziewczynka patrzy na mnie. Spogląda ciekawie na Lolka.
A ona? Jak ona ma na imię?
Też się uśmiecham.
Szukam wzrokiem rodziców.
I ich drugiego dziecka.
Zaburzonego dziecka.
Lola.
Marysia jest wyraźnie uradowana.
Marysia nie układa.
Marysi rzędy nie interesują.
Marysia wyciąga na środek wózek dla lalek.
Umieszcza w nim pieska. Maskotkę.
Chodź Lola. Pojeździmy. 
Rusza galopem przed siebie. Z wózkiem.
A Lolek za nią.
No gdzie jest to drugie dziecko?
Brat? Siostra?

Jeszcze nie wiem, że Lolka nie interesuje Marysia.
Lolka interesuje to, że Marysia biegnie.
Że Marysia się rusza.
Lolek lubi biegać.
Lolek nie lubi stać.
Stojąca Marysia obchodziłaby Lolka tyle co zeszłoroczny śnieg.
Ale ja tego nie wiem.
Jeszcze.
I patrzę na obie dziewczynki z rozczuleniem.
I radość mi serce przepełnia.
Że Lolek tak się ładnie bawi.
Z Marysią.

Rodzice Marysi siedzą spokojnie.
Patrzą w okno.
Gdzie oni zostawili drugie dziecko?
Zaburzone dziecko?

Marysiu! Marysiu...
Cichy głos terapeutki roznosi się echem po dużym pomieszczeniu.
Inne dzieci są cicho.
Rodzice są cicho.
Głos terapeutki, mimo że cichy, brzmi jak strzał.

Marysia pochyla się nad pieskiem w wózku.
Marysia nie podnosi głowy na dźwięk swojego imienia.
Marysia ma osiem lat.
Marysia wie jak ma na imię.
Marysia nie wie, że ma się odwrócić.

Marysia nie ma rodzeństwa.

środa, 13 marca 2013

CZY DA SIĘ POKOCHAĆ ROBOTA WIELOCZYNNOŚCIOWEGO?


Czy Lolek się przytula?
Miła pani psycholog patrzy mi prosto w oczy.
Jasne.
Nie mam wątpliwości. Nie kulę się pod naporem jej spojrzenia.
Mówię szczerą prawdę.
Obejmuje rączkami za szyję?
No i po co drąży?
Nie. Kładzie głowę na moim ramieniu.
Pani nie patrzy w oczy. Nic nie mówi. Notuje.
Inicjuje zabawy?
Rzuca znad sterty notatek.
Oczywiście! Przynosi piłkę, książeczkę, klocki...
I znów najświętsza prawda.
I patrzy pani w twarz? Czy na ręce?
Ale drobiazgowa.
Na ręce.
Odpowiadam cicho. Bo wiem, że to nie jest odpowiedź na piątkę.
Czy chwali się nową zabawką? Przynosi? Pokazuje?
I dociekliwa. W końcu fachowiec.
Nie. Ucieka w kąt i rozkłada na czynniki pierwsze.
Pani notuje jeszcze skrzętniej.
Czy się kręci?
Kto, kto się kręci?
Czy biega w kółko?
Każde dziecko biega... W kółko...
No biega... I patrzy przy tym w bok...
Pani pisze i mruczy pod nosem stymulacja.

Usiłuję nalać sobie mleka do kawy.
Pani była tak miła i zaparzyła.
Bo rozmowa, tfu, wywiad trwa długo.
Bo pani chce wiedzieć wszystko.
Więc opowiadam o wszystkim.
I rozlewam mleko.
Bo trzęsą mi się ręce.
Pani mówi, że nic nie szkodzi, że ona powyciera.
Nie. Ja powycieram.
Będę miała pretekst żeby odwrócić twarz.
Wykrzywioną grymasem strachu.
Powycieram powoli. Uspokoję się na moment.

Córka po prostu ma autyzm.
Po prostu...
Traktuje państwa jak narzędzia do zaspokajania potrzeb.
Manipuluje. Wymusza.
Dobrze, że odróżnia was od osób obcych.
Proszę się nie łudzić.
Jej płacz to włączenie guzika w pilocie.
Pstryk. Chcę jeść.
Pstryk. Chcę spać.
Ty, która jesteś w pokoju obok, zrób coś z tym.
Przecież płaczę.
Przecież włączyłam przycisk.
Nie, nie pofatyguję się i nie popatrzę ci prosto w oczy.
Nie dam choć najmniejszego znaku, że jest mi źle.
Znak dam w pokoju obok.
Włączę guzik.
I poczekam aż robot zacznie działać.

O TYM CO WKURWIA MNIE DO ŁEZ


Duży ma za wysoki cholesterol.
Musi pan przejść na dietę.
Musi się pan nauczyć zdrowo odżywiać.
Dużemu wydaje się to niemożliwe.
Do wczoraj.
Od wczoraj wszystko jest możliwe.
Od wczoraj życie na diecie to pikuś.

Ma pani cukrzycę typu 1.
Insulina i dieta. Do końca życia.
By życie trwało i trwało, musi się pani nauczyć z tym żyć.
Matko i córko jak ja będę żyć bez czekolady?
Od wczoraj mogę.
Od wczoraj życie bez czekolady jest możliwe.
Życie bez czekolady to pikuś.

Lolek.
Co ma Lolek?
Lolek ma 2 lata.
Szeroki uśmiech.
Lolek uśmiecha się szeroko nawet wtedy gdy mama płacze.
Gdy ojciec wyje.
Bo Lolek nie odróżnia emocji.
Bo od wczoraj wiem, że Lolek ma autyzm.

I ja się, kurwa, pytam droga redakcjo, jak żyć?
Jak, kurwa, żyć?!

sobota, 9 marca 2013

BO JA TO BYM CHCIAŁA BYĆ WYJECHANA


Czas spędzony z dzieckiem to piękny czas.
To chwile, które nie wrócą.
To urlop wychowawczy od czapy zwany urlopem.
Który ciągnie się bez końca.
W czterech ścianach.
W ograniczonej przestrzeni placu zabaw.
W gąszczu osiedlowych alejek.
Wciąż tych samych.

Wziąć urlop.
Od urlopu.
Wyjechać.
Samemu.
Bez dziecka. Bez faceta.
Na jakiś czas. Piękny czas.
Łapać chwile, które już nie wrócą.
Naładować baterie i wrócić z zapasem energii na następny rok.

Ale najpierw spakować małą walizeczkę.
Zmieścić w niej suknię balową.
Która po wyjęciu będzie idealnie wyprasowana.
Zmieścić lokówkę, prostownicę, suszarkę i inne dupsy do włosów.
Bo na urlopie trzeba ładnie wyglądać.
Bo po zejściu z pokładu statku pasażerskiego
trzeba mieć fryz idealny.
Zmieścić cztery kosmetyczki,
firmowe obuwie sportowe, trzy pary szpilek,
wygodny dres z logo znanego projektanta,
elegancką garsonkę, 10 kompletów koronkowej bielizny,
kombinezon narciarski wraz z nartami,
toczek, bryczesy, szpicrutę. I buty do konnej jazdy.
Bo trzeba być przygotowanym na wszelkie ewentualności.
Bo urlop z założenia ma tryskać atrakcjami wszelakimi.
Bo żeby wyjechać potrzebna jest mała walizeczka na kółeczkach.
Żeby to wszystko pomieściła.
Nie da się?
Bzdura!
Widziałam na filmach. Da się!

Opalać się na pokładzie statku.
Puszczać oko do obłędnie przystojnego kapitana.
Starać się nie wybić oka parasolką z drinka.
Prężyć umiarkowanie umięśnione ciało.
Ciało nad wyraz jędrne.
Ciało połyskujące oliwkową opalenizną.
Spokojnie czekać na cel podróży.
Bo czekają narty, szpicruta i suknia balowa.
Ośnieżone szczyty i palmy.
Rozkoszować się oczekiwaniem.
A w przerwach puszczać oko.

Albo nie.
Wrzucić do plecaka co popadnie.
Iść na żywioł.
Ruszyć w otwarte ramiona matki natury.
Wylegiwać się na zalanej słońcem polanie.
Na zielonym mchu, który już nie może być bardziej zielony.
Podziwiać przemykające sarny.
Wraz z młodymi.
Brudzić palce sokiem czarnych jagód.
Delektować się poziomkami prosto z krzaka.
Wąchać aksamitne kapelusze borowików.
Wciągać prosto do płuc rześkie leśne powietrze.
Pachnące igliwiem.
Odurzające sosnowym aromatem.

Albo nie. Nie jedziemy dziś do babci na obiad.
Pojedziemy do meblowego. Szafy nie mamy.
Muszę gdzieś garnitury trzymać.
Duży równocześnie myśli na głos, rzuca propozycję i nie wymaga odpowiedzi.
Nie zdaje sobie sprawy, że to telepatia.
Że marzyłam o wyjeździe.
I że nie był to wyjazd do babci.
Uśmiecham się pod nosem.
Miłość to magia.
Duży odgaduje moje pragnienia szóstym zmysłem.
Duży modyfikuje moje pragnienia. Żeby mi ułatwić.
Nie muszę się pakować. Ani w plecak,ani w walizeczkę.
Nie muszę dźwigać nart.
Nie będę narażona na ślepotę z powodu niewłaściwego użycia
parasolki w drinku.
Nie spadnę z konia i żeber nie połamię.
Nie będę w popłochu szukać wybielacza by sprać sok z jagód
z najlepszej bluzki. Bo i tak nie zejdzie.
Nie zatruję się grzybami.
Nie zarażę się chorobą weneryczną od obłędnego kapitana.
Nie będę się musiała wciskać w gorset sukni balowej.
Bo i tak się nie wcisnę.

Co myślisz o szafie sosnowej?
Duży tuż przed wyjściem wertuje szybko katalog.
To nie może być prawda.
On nie może być czarodziejem.
A jednak jest.
Za chwilę wyjdziemy.
Za chwilę pojedziemy.
Za moment wejdziemy do meblowego.
I będziemy się odurzać sosnowym aromatem do utraty tchu.
Dokładnie tak, jak chciałam.

piątek, 8 marca 2013

DZIEWCZYNKA RÓŻEM I SŁODYCZĄ KAPIĄCA


Będzie dziewczynka.
Na te słowa każda przyszła matka reaguje podobnie.
W głowie każdej przyszłej matki zaczyna się projekcja
filmu o podobnej fabule.
Złote loki. Warkoczyk. Kucyk.
Spineczki odbijające wesołe promienie słońca.
Gumeczki we wszystkich kolorach tęczy.
Idealnie równy przedziałek.
Rozkoszne szczebiotanie. Trel ptaszka.
Chabrowe oczęta spoglądające niewinnie spod firanek rzęs.
Uśmiech, który nie schodzi z różowych miniaturowych usteczek.
Sukieneczki, bluzeczki, kołnierzyki, falbanki.
Rajstopki w biedronki, serduszka i inne myszki.
Buciki z kokardkami, pomponami, perełkami.
Cud, miód i orzeszki.

Babcia Lolka również wyświetlała ten film kiedy urodziła córkę.
Czyli mnie.
Wciąż i wciąż. I wciąż od nowa.
I na filmie się skończyło.
Warkoczyk? A skąd!
Córka wiecznie rozczochrana, grzebieniem nie splamiona,
spineczkom mówiąca stanowcze NIE,
gumeczkom krzycząca WON!
Ścięta na pazia. Jak chłopiec.
Wzrok dziki, spojrzenie spode łba.
Z każdej strony może nastąpić atak. Gumeczek. I spineczek.
Trzeba być przygotowanym.
Głos głęboki, tubalny, w niczym szczebiotu nie przypominający.
Nie jestem chłopcem! Jestem dziewczynką!
Spojrzenie spode łba, a jakże, skierowane na miłą panią spotkaną
podczas spaceru,która śmiała pomylić płeć.
Która śmiała obdarzyć dziecko wątpliwym komplementem.
Jaki ładny chłopczyk!
Dziewczynka jak przystało na chłopca,
od najwcześniejszych lat rzuca mięsem.
W przedszkolu się nauczyła.
Rzuca piętrowo. Przy ludziach.
Matka się wstydzi. I to jak.
Zaczyna wyświetlać w swej głowie nowy film.
O chłopcu. Ogląda kadr po kadrze i wzdycha.
I marzy.
Córka nie chce jeść.
I nie je.
I wszystkie żebra przez ubranie można jej policzyć.
Przez ubranie, które wybiera sama bardzo starannie.
Na przekór modzie. Na przekór matce.
Czarny golf. Zielone ogrodniczki.
Skarpety w kratkę. Sandały.
Wersja na lato.
Matka załamuje ręce.
Matka na spacerach podąża za córką kilka metrów z tyłu.
I udaje, że to nie jej dziecko.
Czerwony skafander. Krzywo zapięty.
Bo sama. To nic, że długo. Że zaraz zamkną przedszkole.
SAMA!
Zrolowane podkolanówki.
Berecik nasunięty na czoło.
Bardzo nasunięty.
Kalosze.
Wersja na lato.
Matka płonie ze wstydu.
Matka film ze słodkim chłopcem w swojej głowie ogląda.
Gdy idzie kilka metrów za córką.

Matka podejmuje ostatnią próbę.
Kupuje sukienkę. Czerwoną.
Z zamkiem na plecach.
Do końca dni swoich będzie przeklinała zamek. Z tyłu. Na plecach.
Bo córka z tych, co wszystko po swojemu.
Co wszystko samodzielnie.
Łącznie z zapięciem suwaka. Niewprawnymi rączkami.
Na plecach.
Matka przestaje kupować sukienki.
Córka nie tęskni.

Mamo, będzie dziewczynka!
Babcia nie umie ukryć łez wzruszenia.
Teraz sobie odbije. Wszystkie krzywdy. Cały wstyd.
Teraz będzie czad.
Zaciera ręce.
Rusza na łowy.
Dobiera starannie, wybrzydza przy wieszakach,
patrzy pod światło.
Może zbyt mało różowe?
Może falbanek mogłoby być więcej?
Gumka z biedronką. Gumka z myszką.
Spódniczka. Sukieneczka. Groszki, róż, kokardka.
Balerinki. Lakierowane. Ósmy cud świata.
Nie może się doczekać.
Aż się przez środek miasta z wnuczką przejdzie.
Z wnuczką jak ta lala.
Z prawdziwą dziewczynką.

Prawdziwa dziewczynka kończy dwa lata.
Włos w nieładzie, spineczki porozrzucane po najdalszych kątach
chałupy. Gumeczki cholera wie gdzie.
Chodź, uczeszemy.
Nie daje za wygraną babcia.
Nie! Nie! Nie!
Lolek protestuje głośno. Bardzo głośno.
Ucieka.
Babcia goni prawdziwą dziewczynkę po mieszkaniu.
Prawdziwa dziewczynka jest wniebowzięta.
Lubi biegać.
Z rozwianym włosem.
Nie lubi się natomiast czesać.
Babcia z bólem serca rezygnuje.
Lolek nie.
Lolek spodnie ocieplane przynosi i każe się ubrać.
Nie, nie mówi. Bo nie umie.
Każe się ubrać za pomocą ryku.
I rozpaczliwego szarpania szat, które ma na sobie.
Kochanie, kaloryfery grzeją, będzie ci za gorąco.
Przekonuje babcia.
Lolek do swojej racji przekonuje wyciem nieustępującym syrenie alarmowej.
Babcia się poddaje.
Lolek siedzi w dwuwarstwowych spodniach na szelkach i zaczyna ściągać skarpety.
Bo mu nie pasują.
O nie, moja droga, nie zdejmuj. Nie jest na tyle ciepło,
żebyś mogła biegać na bosaka.
Lolek piskiem przekonuje babcię, że jest ciepło. O tyle o ile.
Babcia wzdycha i chowa skarpetki do szuflady.
Próbuje założyć inne.
Nie! Nie! Nie!
Ryk, glut, histeria.
Babcia wznosi oczy do nieba, mruczy coś w stylu
za jakie grzechy, i daje za wygraną.
A miała przecież dać czadu.
Z falbankami. Z kucykami. Z balerinkami.

Gdy wracam po kilku godzinach do domu,
Lolek świeci gołymi piętami,
na pupsztalu spodnie narciarskie,
na głowie słomkowy kapelusz.
Babcia siedzi w galowej bluzce i rajstopach. Bez spódnicy.
Muszę mieć dziwną minę, bo babcia spieszy z wyjaśnieniami.
Patrz, taka mała, ledwo dwa lata skończyła,
a już się wyczuciem w modzie wykazuje.
Patrzę na Lolka, spoglądam na babcię.
Zastanawiam się gdzie mam aparat,
trzeba to uwiecznić.
Ani mi się waż!
Babcia czyta w moich myślach.
W końcu znamy się tyle lat.
Zaczynam chichotać.
Uśmiech zamiera mi na twarzy, gdy mojej nogawki czepia się Lolek.
Szarpie jedną ręką.
W drugiej trzyma zwiewną, przezroczystą i bardzo seksowną koszulkę.
Bardzo nieprzyzwoitą.
Moją koszulkę, prezent od Dużego.
A we wzroku czai się złośliwe:
Twoja kolej na przebieranki!
Babcia nie chichocze.
Babcia otwiera powoli usta, babcia mówi.
Czad!
I zaczyna się krztusić.




czwartek, 7 marca 2013

TRZEBA DBAĆ O ZDROWIE DO GROBOWEJ DESKI


Dużemu skoczył cholesterol. Ten zły cholesterol.
Bardzo wysoko skoczył.
Mnie postanowiła dobić cukrzyca.
Z przytupem.

Przechodzimy na dietę.
Zarządza Duży.
Nooo...
Mój entuzjazm nie ma granic.
Zazdroszczę Dużemu.
Będzie się szczypał z żarciem dopóki cholesterol nie spadnie.
Ja się będę szczypać do usranej śmierci.

Przez pierwszy tydzień nie szczypiemy się wcale.
Bo od jutra.
Bo od poniedziałku.
Bo jeszcze kęs ciasta.
Jeszcze kawałek smażonej kiełbasy.
Jeszcze pięć ruskich z masełkiem.
Albo dwanaście.

Proszę kochanie. Kolacja.
Stonowanym głosem zapraszam do stołu.
Ja, idealna pani domu.
A co na kolację?
Co na kolację, co na kolację... A co może być na kolację,
żebym z wycieńczenia w kuchni nie padła?
Kanapki kochanie. Z wiejskim masłem.
Ach, jak to masło pachnie. Duży mnie po stopach będzie całował.
Dzięki kanapkom.
Oszalałaś?! Nie będę jadł masła! W lodówce jest margaryna!
Kupiłem, bo reklamują, cholesterol zbija!
Rzeczywiście oszalałam. Jak mogłam.
Kroję kolejne kromki, a Duży asystuje i zagląda podejrzliwie
przez moje ramię.
Margaryną smaruj!
Ręka mi drży. Ale smaruję. Według rozkazu.
Bo zależy mi na zdrowiu Dużego.
Bo ma dla kogo żyć.
Niech zdrowy żyje.
Smakowało?
Pytam, gdy ostatni okruch znika z talerza.
Yhmm...
Duży potwierdza. Przełyka.
Zjadłbym jeszcze coś...
Rozgląda się nerwowo. Nie dojadł biedaczek.
Patrz, byłbym zapomniał. Kupiłem coś dobrego!
Wykrzykuje znienacka i pędzi do kuchni.
Wraca.
Z dumą pokazuje dwie wuzetki. Z grubą warstwą kremu.
O tobie też pomyślałem!
Oczy wychodzą mi z orbit z pożądania.
Pożądam wuzetki. Pożądam dwóch wuzetek.
Usta mam pełne śliny.
Nozdrza drażni zapach ciasta.
Nie wolno mi.
Nie dziękuję. 
Odmawiam bliska łez.
Nie będę patrzeć jak je.
Wyjdę się przewietrzyć. 
Wychodzę więc i patrzę w rozgwieżdżone niebo.
I oddycham pełną piersią.
I zaciągam się papierosem.
I oddycham. Dymem.
I napawam się sukcesem.
Duży kończąc drugą wuzetkę też się napawa.
Bo się oparł. I masła nie zjadł.
I przez resztę wieczoru pęczniejemy z dumy.
Że tak się zdrowo prowadzimy.
Bo przecież mamy dla kogo żyć.

wtorek, 5 marca 2013

PRZYKŁAD IDZIE Z GÓRY


Małżeństwo.
Dwie córki. 12 i 14 lat.
Mieszkanie urządzone ze smakiem.
Samochód zdobyty ciężką pracą.
Ciężka praca wkładana dzień po dniu by dzieci wychować.
Na ludzi.
By się nie wstydzić przed sąsiadami.
By żniwo z dobrze zasianego ziarna na starość zbierać.

Ty chamko!
Ty fiucie!
Miłość siostrzana w rozkwicie.
Dziewczynki, na miłość boską! Tak nie wolno!
Nie można się w ten sposób do siebie zwracać!
Matka jest bliska zawału.
W domu nie używa się przekleństw.
Poza domem również.
Dlaczego? Ona jest chamką!
Oponuje młodsza.
A ona fiutem!
Odgryza się starsza.
Dość!
Matka wali pięścią w stół.
Nie tego was uczyłam! Macie się do siebie odnosić z szacunkiem!
Porządną polszczyzną!
Matka jest wzburzona. Matka tchu nie może złapać.
Ale pani od polskiego powiedziała, że wulgaryzmy to nieodłączna część języka.
Że ekspresja wypowiedzi, że dynamika...
Starsza stara się dyskutować.
Z matką.
Matka pędzi do szkoły.
Rozmawia z dyrektorem.
Na stos z panią od polskiego, świat się kończy, patologia w szkole.
Dyrektor nieugięty. Ach ta młodzież i jej bujna wyobraźnia.
Matka wybiera inną placówkę edukacyjną.
Przenosi córki. Tfu, młode damy.
Młode damy zaczynają pałać nienawiścią do matki.
Nie werbalizują złości w postaci soczystych przekleństw, o nie.
Wiedzą, że to droga do szkoły z internatem.
To jak mam dać upust złości?
Pyta młodsza.
Zawsze możesz powiedzieć ojej. Albo ale się zdenerwowałam.
Lub nie do wiary.
Matka cierpliwie tłumaczy, córki chichoczą pod nosem.
Matka groźnie marszczy czoło, córki w jednym momencie poważnieją.
Od tej chwili odnoszą się do siebie z szacunkiem.
Poprawną polszczyzną. Bo język taki bogaty w słowa. Piękne słowa.

Matka nie posiada się ze szczęścia.
Dobrze wychowane potomstwo.
Mieszkanie z meblościanką na wysoki połysk.
Duży fiat. Czerwony.
Mąż bez pociągu do alkoholu.
Żyć nie umierać.

Do czasu pewnego poniedziałkowego popołudnia.
Do czasu powrotu z pracy.
Powrotu ze szkoły.
Rodzinnego, wspólnego powrotu.
Matka szarpie się z torebką. Szuka kluczy.
Rodzina w ciszy i skupieniu czeka.
Matka w końcu radzi sobie z zamkiem.
Otwiera drzwi.

Ostry podmuch rozgrzanego powietrza uderza ją w twarz.
Mało tego. Podmuch uderza też w rodzinę.
Przedpokój wypełniony ciemnym, gęstym dymem.
Matka zastyga na progu.
Dym rzednie, rzednie mina matki.
W wychuchanym M-3 ani śladu meblościanki.
Ani śladu połysku.
Śladu niczego.
Ściany niegdyś białe, teraz oblepione matowym, czarnym pyłem.

Pierwsza reaguje starsza córka.
Ojejku...
Szepcze i nie rusza się z miejsca.
Młodsza rusza z odsieczą.
Ale się zdenerwowałam...
Mówi głośniej i robi ostrożny krok.

Matka odzyskuje siły.
Podchodzi do czarnej ściany.
Tam gdzie stał regał.
Ślini palec. Dotyka ostrożnie czarnej powierzchni.
Przyciska mocniej, przesuwa kciukiem.
Gruba warstwa pyłu wznosi się w powietrze.
Matka ślini jeszcze raz. I zaczyna energicznie pisać.
Po ścianie. Palcem.
Dupa. Kurwa. Fiut.
Mąż bezdźwięcznie porusza zbielałymi wargami.
W końcu odzyskuje głos.
Nie do wiary...
Odzywa się ochryple w momencie gdy matka rysuje misterny wykrzyknik.
Matka nie słyszy.
Matka skupia się na swoim dziele.
Matka odczytuje dzieło na głos.
I czuje ulgę.
Wyraźną ulgę.

ZA ZIELONY KAMYK KRÓLESTWO BYM ODDAŁA


Mój świat jeszcze nie kręci się wokół Lolka.
W moim świecie nie ma śladu Dużego.
Rytm dnia wyznaczają wykłady, zaliczenia, złośliwi profesorowie,
którzy nie doceniają mojego niewątpliwego geniuszu.
Współlokatorka również jest niedoceniana.
Kujemy w pocie czoła posiłkując się setną lurą.
Dumnie zwaną kawą.
Z najniższej półki.
Są chwile szczęśliwe, beztroskie, błogie.
Gdy nie kujemy.
Ona bez pamięci zakochana w koledze z roku.
Z wzajemnością.
Ja bez drugiej połowy, poszukująca wrażeń.
Wrażeń dostarczyć ma mi niespodziewany wyjazd
w odległy zakątek kraju.
Do Dużego Miasta.
Studiujemy w nie najmniejszym, ale Duże jest Większe.
Kusi przestrzenią i możliwościami.
Znajomi z Dużego kuszą imprezą, która drugi raz się nie wydarzy.
Wskakuj do pociągu, przyjeżdżaj! Chlebem i solą cię powitamy!
A potem to już tylko lepiej będzie!
Szybki przegląd kumpli. Bogatych kumpli.
Kumpli cieszących się przywilejem comiesięcznego przypływu gotówki
w postaci stypendium.
Pożyczka. Na bilet. Wystarczy. Resztą się będę martwić na miejscu.
W Dużym Mieście.
Współlokatorka zapewnia, że 2 dni beze mnie to koniec świata.
Że tęsknić okrutnie będzie.
Że serce jej pęknie.
Ale chce mojego szczęścia.
Jedź. Baw się dobrze!
Mam jej błogosławieństwo.
Współlokatorka błogosławi i pędzi do telefonu.
Wyjeżdża! Na 2 dni! O ósmej u mnie. Wino kup.
Co? To pożycz! Bez wina się nie pokazuj!
Już tęskni, kochana moja...
Pakuję się ochoczo. Mało mam do pakowania.
To tylko 2 dni. Aż 2 dni.
Impreza po świt. Bułka popita mlekiem na starówce.
Palmiarnia, kino, przestrzeń.
Kawa pod parasolem.
Bosko będzie.

Wsiąść do pociągu byle jakiego,
nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet.
Ściskając w ręku kamyk zielony
patrzeć jak wszystko zostaje w tyyyleee.....
Umilam współlokatorce czas oczekiwania na wolną chatę popisami wokalnymi.
Popisuję się bez końca. Jedną zwrotkę znam.
Piłuję do wyrzygania.
Współlokatorka znosi.
Wie, że zostanie wynagrodzona.
Ukochany wynagrodzi. A ja nie będę przeszkadzać.
Przez 2 dni.

Wszystko wzięłaś?
Pytanie kontrolne już w progu.
Ściskając w ręku kamyyyyyyyyyk...
Żegnam się z pieśnią na ustach i przesyłam całusa.
W ręku ściskam też bilet. Nabyłam przezornie wcześniej.
Jestem dumna z własnej przezorności.
Jeszcze kopniak na szczęście.
Ona kopie mnie. Ja ją.
Ja mam trudniej. Bo mam plecak.
Trzask zamykanych drzwi.
Za drzwiami oddech ulgi. Współlokatorki.

Idę na przystanek. Plecak uwiera.
Jest ciężki.
Co ja tam do cholery napchałam?
Nic to.
Kafejki, przestrzeń, palmiarnia, tramwaje pędzące stadami.
Ryk Dużego Miasta.
Jeszcze nie wyjechałam, a już tam jestem.

W autobusie sieję popłoch. Plecakiem.
Zawadza o wszystko i wszystkich.
Jest. Miejsce przy oknie.
Przyklejam nos do szyby i patrzę zachłannie.
Za oknem bowiem już widzę Duże Miasto.
Już mi dobrze.
A potem będzie tylko lepiej.

Proszę pani! Proszę pani! Końcowy!
Kierowca wyrywa mnie brutalnie z krainy marzeń.
Ja brutalnie popycham kierowcę za pomocą
plecaka, aż ląduje na siedzeniu sporo oddalonym od mojego siedzenia.
Przy oknie.
Ale jak to? Przecież ten autobus na dworzec...
Kierowca patrzy. Nic nie mówi. No nie rozumie.
Jeszcze raz.
Zmieniono trasę?
Pytam powoli, a palmiarnia rozpływa się we mgle.
Trasa ta sama od lat, dworzec minęliśmy 20 minut temu.
Spoglądam na zegarek. Mój byle jaki pociąg odjeżdża za 9 minut.
Nie studiuję matematyki, ale moje amatorskie obliczenia
wskazują jednoznacznie, że za diabły nie zdążę.
Plecak zaczyna ciążyć ze zdwojoną siłą.
Nie musi pani wysiadać. Za pół godziny ruszamy z powrotem.

Po godzinie staję w drzwiach wynajmowanego mieszkania.
Twarzą w twarz z zaskoczoną współlokatorką.
Ukochany współlokatorki błyskawicznym ruchem wślizguje się w spodnie.
Nerwowo przechyla kieliszek i dopija resztki wina.

Spokojnie, prześpię się w kuchni.
Cedzę przez zaciśnięte zęby.
Kawy pod parasolem się rano nie napiję.
Ale będę miała blisko do czajnika. Lurę sobie zaparzę.

Współlokatorka stoi jak słup soli.
Wiem, że winna jestem wyjaśnienie.
Tłumaczę więc najlepiej jak potrafię.
Kamyka zapomniałam. 
Brwi współlokatorki zamieniają się w znaki zapytania.
Zielonego.
Jeszcze jakieś pytania?
Nie, współlokatorka nie ma pytań.
Rozumie.
W końcu znamy się nie od dziś.




poniedziałek, 4 marca 2013

ZGŁUPIEJESZ DO CNA


Tak, dobrze słyszysz, jestem szczera, zgłupiejesz, nie ma bata.
Chcesz siedzieć w domu z dzieckiem?
Siedź. Ale pamiętaj, ostrzegałam.
Ton znajomej nie znosi sprzeciwu.
Znajoma nie znosi sprzeciwu.
Ona wie. Wie lepiej.
Mimo że nie ma dzieci.
I nie zamierza.
Ja zamierzam przestrogę zapamiętać.
I pamiętam przez następne 2 lata.
Siedzę i nic innego nie robię tylko pamiętam.
I staram się jak mogę by nie zgłupieć.
O dziwo, nie jest to takie trudne.
Nie uwsteczniam się.
Nie stoję w miejscu.
Albowiem siedzę.
Ba! Rozwijam się. Siedząc.
Taka ze mnie spryciara.

Siedząc można oglądać telewizję.
I poszerzać horyzonty.
Nie poszerzam siedząc. Staram się intelektualnie ewoluować leżąc.
Po całym dniu wyczerpującego siedzenia z dzieckiem.
Leżenie mi wychodzi nad wyraz dobrze.
Ewoluowanie gorzej.
Na ewolucję mam średnio kwadrans.
Po tym czasie zasypiam.
Telewizor koi moje skołatane nerwy jednostajnym szumem.
Sen spada na mnie jak grom z jasnego nieba.
Telewizja jako źródło wiedzy wszelakiej odpada.
Nie rejestruję obrazów i dźwięków.
Odpływam.

Kwadrans to jednak sporo czasu, by się podciągnąć w lekturze.
Przez pierwsze 5 minut mój mózg działa na pełnych obrotach.
Chłonę słowo drukowane.
I pamiętam, żeby nie zgłupieć.
Słowo drukowane leży zawczasu przygotowane nieopodal.
Tylko sięgnąć.
I czerpać ze skarbnicy wiedzy.
Gazeta z programem tv pełna jest słów.
Że już o wiedzy nie wspomnę.
Zaczytuję się z wypiekami na twarzy.
By zdążyć przed upływem kwadransa.

9 TRIKÓW, KTÓRE POMOGĄ SCHUDNĄĆ *

Tytuł artykułu przyciąga jak magnes.
Moszczę się wygodnie, szeleszczę kartkami,
wgryzam się w lekturę.
Słowem - stawiam na edukację.

1. SZKLANKA WODY

Przed każdym posiłkiem wypij dużą szklankę wody.
Wtedy żołądek się wypełni i po prostu nie dasz rady zjeść tak dużo.

Po 20 min będziesz głodna. Nie przejmuj się.
Wypij szklankę wody. Dużą. I zjedz. Tyle ile będziesz mogła.
A więc mało. Po 20 min powtórka. Powtarzaj do końca dnia.
Będziesz biegać co chwilę do toalety.
Ciesz się, że masz powód do biegania.
Spalasz kalorie.
Wodę kup wcześniej. 3 zgrzewki. Może do wieczora wystarczy.

2.JESZ OCZAMI

Nakładaj porcje jedzenia na mały talerz - wtedy wyda Ci się,
że zjadłaś dużo więcej niż w rzeczywistości,
bo naczynie na początku posiłku było przecież pełne.

Położyłabym nacisk na sformułowanie wyda ci się,
ale kto by się czepiał szczegółów.
Mały talerz to mało. Użyj spodeczka pod filiżankę.
Bądź sprytniejsza od Drogiej Redakcji.
Nie żałuj sobie, dobij się zupą.
Pamiętaj jednak, głęboki talerz to zło wcielone.
Nalej sobie cienkiego rosołku do cukiernicy.
Najpierw wysyp cukier, nie ma tak dobrze.

3.Z DALA OD JEDZENIA

To prawda, że najlepsze imprezy zazwyczaj odbywają się w kuchni.
Jeśli dbasz o linię, unikaj miejsc z łatwym dostępem do przekąsek.
W czasie przyjęć nie stój przy suto zastawionym stole,
lecz w przeciwnym kącie. Z kolei siadając przy stole, 
chociażby do obiadu, zwróć uwagę na to, by większość potraw
była poza zasięgiem Twoich rąk. Dzięki temu zjesz mniej.

Nie zrażaj się, gdy na przyjęciu w oddalonym od stołu kącie stoi lampa.
Podejdź na palcach, zdejmij cicho abażur, załóż na głowę.
Udawaj, że cię tam nie ma. Udawaj lampę. Bądź lampą!
Dzięki temu nikt nie będzie cię bombardował pytaniami:
Znów się odchudzasz? Daj spokój! Nie masz z czego!
Lub co gorsza szantażował:
Spróbuj tego tortu i to już! Całą noc piekłam! Inaczej won z imprezy!
Zastanów się porządnie czy chcesz usiąść przy stole.
Chociażby do obiadu.
Jeśli mieszkasz w pałacu, a obiad jesz w sali balowej,
istnieje możliwość, że żarcie będzie daleko.
Jeśli nie, nie siadaj! Wejdź pod stół.
Dostęp do jedzenia na pewno będzie utrudniony,
a nikt z domowników ci nie zarzuci,
że oddaliłaś się po chamsku od stołu w czasie rodzinnego posiłku.
Bo przecież się nie oddaliłaś. Jesteś przy nim.
Na swój sposób. Sprytny sposób.

4. PIKANTERIA WYSZCZUPLA

Ostre przyprawy w rodzaju imbiru i papryczki chili
zawierają związki, które przyspieszają metabolizm
i tym samym spalanie tkanki tłuszczowej.
Zresztą pikantnych potraw nie jesteśmy w stanie zjeść tak dużo,
jak jedzenia łagodnego, a to również dobrze zrobi naszej wadze.

Nie lubisz ostrego smaku? Idź po wodę.
Wypij szklankę przed. Dużą. Wypij po. Wiadro.
Jesteś pewna, że woda nie pomoże?
Wejdź pod stół. Zanim jeszcze zaczniesz jeść.

5. ZIMNO PRZYSPIESZA SPALANIE

Spanie w chłodnych pomieszczeniach sprawia, że nasz organizm
potrzebuje więcej energii, by utrzymać temperaturę ciała
na poziomie 36,6 C. Energię tę czerpie ze spalania tłuszczu.
Zanim więc położysz się spać, otwórz okno w sypialni.

W zimie. Bardzo mroźnej zimie.
Błagam, podziel się wrażeniami w liście do redakcji wysłanym nazajutrz.
Jeśli jeszcze będziesz żyła.

6. DŁUGI SEN ODCHUDZA

Gdy jesteś wyspana, Twój organizm wydziela leptynę,
hormon odpowiedzialny za poczucie sytości.
Gdy śpimy mniej niż 8 godzin, do krwiobiegu dostaje się
hormon o działaniu przeciwnym do leptyny - grelina,
który sprawia, że jesteśmy ciągle głodne.

Gdy jesteś młodą matką, nie czytaj dalej.
Nic ci już nie pomoże. Śpisz po 4 godziny na dobę. Wstydź się.
Zrywasz się dzień w dzień bladym świtem?
Bo praca? Rzuć. Bo nie schudniesz.
Trzeba mieć w życiu priorytety.

7. ŚPIJ W CIEMNOŚCI

Nasz zegar biologiczny sterowany jest ilością promieni słonecznych
docierających do mózgu. Jeśli śpisz w dzień - organizm wariuje.
Dowiedziono, że sen w pełni zaciemnionym pomieszczeniu sprawia,
że w ciągu dnia łatwiej nam utrzymać stałe pory posiłków.
Zainwestuj więc w rolety.

Zainwestuj w działkę budowlaną położoną na obrzeżach miasta.
W celu postawienia bunkra. Bez okien.
Szkoda kasy na rolety.
W ciemności łatwo się zorientujesz, że już trzecia i czas na obiad.
Jedząc po ciemku zjesz mniej, a przecież właśnie o to chodzi w odchudzaniu.

8. PRZEKĄSKI KALORYCZNE, ALE TYLKO ZDROWE

O tym, że zamiast paluszków lepiej zjeść marchewkę, słyszałaś nie raz.
Często jednak warzywa nie są w stanie zastąpić nam miłego
chrupania czekolady czy czipsów. Wtedy warto wziąć na ząb orzechy.
Tak, tak, są bardzo wysoko kaloryczne, ale ilość właściwości
dobroczynnych rekompensuje tę wadę.
Migdały i orzechy laskowe rewelacyjnie wpływają na stan cery.

Oddaj się więc bez reszty miłemu chrupaniu orzechów i migdałów.
Uwierz, albo staraj się ze wszystkich sił uwierzyć,
że promienna cera rekompensuje dodatkowe kilogramy.
Stojąc przed lustrem patrz więc na twarz, a nie na dupę.


9. SŁODZIKI NIE ZMNIEJSZAJĄ APETYTU

Wypiłaś napój "0 kalorii", a twoja chęć na coś słodkiego wcale się 
nie zmniejszyła? To dlatego, że mózg odebrał sygnał "dostawa energii",
podczas gdy układ pokarmowy żadnych kalorii nie dostarczył.
Dlatego lepiej zrezygnować w ogóle z tego typu napojów 
i sztucznie słodzonych przekąsek. Gdy czujesz, że organizm
domaga się cukru, wypij herbatę posłodzoną łyżeczką miodu
lub zjedz suszoną śliwkę lub morelę.

Czytam radę ostatnią i dochodzę do wniosku,
że jednak zgłupiałam.
Nie ogarniam.
Gdy mam ochotę zjeść coś słodkiego, to nie piję tylko jem.
Gdy czuję pragnienie sięgam po ciecz. Piję.
Gdy ochota na coś słodkiego przeżera mi duszę i ciało do szczętu,
to nie czuję się zaspokojona po zjedzeniu jednej śliwki.
Nie padam na dywan nażarta jak dzika świnia po jednej moreli.
Łyżeczki miodu w herbacie nawet nie poczuję.
Nie zasnę w chłodni nawet gdyby mi płacili.
Nie odgadnę szóstym zmysłem która jest godzina po ciemku.
Bez zegarka z podświetlanym cyferblatem.
Nie przepalę sobie błon śluzowych toną papryczek chili
wierząc, że cel uświęca środki.
Nie będę udawała lampy na bankiecie.
Bo mnie ochrona wyprowadzi z kloszem na głowie.
Na 8 godzin snu ciurkiem nie mam szans.
Bo mam dziecko. Czasu nie cofnę.
W cukiernicy wbrew wszystkiemu i wszystkim zamierzam
przewrotnie trzymać cukier. A nie zupę.
A po wodzie wypitej przed obiadem ssie mnie w żołądku jeszcze bardziej.

Ale ja jestem matką, która zgłupiała siedząc na macierzyńskim do cna.
Która w pół roku schudła 15 kilo.
Bo stosowała głupią dietę.
Bo się uchwyciła głupiego triku jak rzep psiego ogona.
Jednego triku.
Bo łatwiej jej, głupiej, było zapamiętać.
Zapamiętać skrót ŻP.
Mało tego, rozwinąć kiedy trzeba ów skrót.
Mimo że głupia. Mimo że do cna.
ŻRYJ POŁOWĘ.

Głupie?










* źródło: Kropka tv nr 5 (355)