wtorek, 5 marca 2013
PRZYKŁAD IDZIE Z GÓRY
Małżeństwo.
Dwie córki. 12 i 14 lat.
Mieszkanie urządzone ze smakiem.
Samochód zdobyty ciężką pracą.
Ciężka praca wkładana dzień po dniu by dzieci wychować.
Na ludzi.
By się nie wstydzić przed sąsiadami.
By żniwo z dobrze zasianego ziarna na starość zbierać.
Ty chamko!
Ty fiucie!
Miłość siostrzana w rozkwicie.
Dziewczynki, na miłość boską! Tak nie wolno!
Nie można się w ten sposób do siebie zwracać!
Matka jest bliska zawału.
W domu nie używa się przekleństw.
Poza domem również.
Dlaczego? Ona jest chamką!
Oponuje młodsza.
A ona fiutem!
Odgryza się starsza.
Dość!
Matka wali pięścią w stół.
Nie tego was uczyłam! Macie się do siebie odnosić z szacunkiem!
Porządną polszczyzną!
Matka jest wzburzona. Matka tchu nie może złapać.
Ale pani od polskiego powiedziała, że wulgaryzmy to nieodłączna część języka.
Że ekspresja wypowiedzi, że dynamika...
Starsza stara się dyskutować.
Z matką.
Matka pędzi do szkoły.
Rozmawia z dyrektorem.
Na stos z panią od polskiego, świat się kończy, patologia w szkole.
Dyrektor nieugięty. Ach ta młodzież i jej bujna wyobraźnia.
Matka wybiera inną placówkę edukacyjną.
Przenosi córki. Tfu, młode damy.
Młode damy zaczynają pałać nienawiścią do matki.
Nie werbalizują złości w postaci soczystych przekleństw, o nie.
Wiedzą, że to droga do szkoły z internatem.
To jak mam dać upust złości?
Pyta młodsza.
Zawsze możesz powiedzieć ojej. Albo ale się zdenerwowałam.
Lub nie do wiary.
Matka cierpliwie tłumaczy, córki chichoczą pod nosem.
Matka groźnie marszczy czoło, córki w jednym momencie poważnieją.
Od tej chwili odnoszą się do siebie z szacunkiem.
Poprawną polszczyzną. Bo język taki bogaty w słowa. Piękne słowa.
Matka nie posiada się ze szczęścia.
Dobrze wychowane potomstwo.
Mieszkanie z meblościanką na wysoki połysk.
Duży fiat. Czerwony.
Mąż bez pociągu do alkoholu.
Żyć nie umierać.
Do czasu pewnego poniedziałkowego popołudnia.
Do czasu powrotu z pracy.
Powrotu ze szkoły.
Rodzinnego, wspólnego powrotu.
Matka szarpie się z torebką. Szuka kluczy.
Rodzina w ciszy i skupieniu czeka.
Matka w końcu radzi sobie z zamkiem.
Otwiera drzwi.
Ostry podmuch rozgrzanego powietrza uderza ją w twarz.
Mało tego. Podmuch uderza też w rodzinę.
Przedpokój wypełniony ciemnym, gęstym dymem.
Matka zastyga na progu.
Dym rzednie, rzednie mina matki.
W wychuchanym M-3 ani śladu meblościanki.
Ani śladu połysku.
Śladu niczego.
Ściany niegdyś białe, teraz oblepione matowym, czarnym pyłem.
Pierwsza reaguje starsza córka.
Ojejku...
Szepcze i nie rusza się z miejsca.
Młodsza rusza z odsieczą.
Ale się zdenerwowałam...
Mówi głośniej i robi ostrożny krok.
Matka odzyskuje siły.
Podchodzi do czarnej ściany.
Tam gdzie stał regał.
Ślini palec. Dotyka ostrożnie czarnej powierzchni.
Przyciska mocniej, przesuwa kciukiem.
Gruba warstwa pyłu wznosi się w powietrze.
Matka ślini jeszcze raz. I zaczyna energicznie pisać.
Po ścianie. Palcem.
Dupa. Kurwa. Fiut.
Mąż bezdźwięcznie porusza zbielałymi wargami.
W końcu odzyskuje głos.
Nie do wiary...
Odzywa się ochryple w momencie gdy matka rysuje misterny wykrzyknik.
Matka nie słyszy.
Matka skupia się na swoim dziele.
Matka odczytuje dzieło na głos.
I czuje ulgę.
Wyraźną ulgę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz