poniedziałek, 25 marca 2013
LOLEK I CAŁUSKI
Gdy Lolek nauczył się nadstawiać paszczę do pocałunku,
cieszyłam się jak głupia.
Bo długo się uczył.
Bo ja długo go tego uczyłam.
Gdy pierwszy raz zbliżył swoją okrągłą buzię
do mojej twarzy, miałam łzy w oczach.
A nie jestem płaksą.
Wróć! Nie byłam płaksą.
Do tej pory.
Czasem udało się pocałować w zęba.
Czasem w czerwone usteczka.
Pycha.
Łzy.
Radość.
Bo tak długo czekałam.
Jak córka nadstawia się do pocałunku?
Nadstawia???
Zwyczajnie. Podchodzi, wysuwa do przodu brodę
i czeka na buziaka.
Patrzę na panią psycholog i sama już nie wiem,
czy określenie zwyczajnie jest dobrym określeniem.
Sama już nie wiem, co w zachowaniu mojej córki
jest zwyczajne, a co nie.
Od kilku dni Lolek wystawia policzek.
Do pocałunku.
Poproszony o całusa.
Już nie leci z paszczą, by mama pocałowała.
Muszę prosić.
Już nie nadstawia zaślinionych usteczek.
Chowa.
W czoło matka całuj.
Albo w policzek.
I tylko tam.
Jak reguła, to i wyjątek.
I od naszej reguły istnieje odstępstwo.
Lolek czasem chce pocałować w usta.
Moje usta.
Gdy stoi za drzwiami.
Przeszklonymi drzwiami.
Tak.
Moje dziecko umie całować w usta.
Swoimi ustami.
Pod warunkiem, że między nami jest szyba.
Jak ja nienawidzę tego słowa.
Szyba.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czekam na wpis w ktorym opiszesz nam,jak to bylo kiedy szyba w koncu pekla.
OdpowiedzUsuńM d.