piątek, 6 lutego 2015
TO UCZUCIE
To uczucie, gdy w klubie dla maluchów zwrócisz uwagę własnemu dziecku,
tonem dość ostrym i nieco podniesionym, głosem stanowczym i dalekim od pieszczotliwego szeptu,
z brwią zmarszczoną i palcem oskarżająco wycelowanym w paszczę dziecka własnego.
Że z lizakiem na patyku w owej paszczy się ze ślizgawki nie zjeżdża.
Zwłaszcza głową w dół.
Bo to grozi mało profesjonalnie wykonaną tracheotomią.
I zawałem u matki.
To uczucie, gdy w jednej chwili reszta dzieciaków uderza w płacz, w tym samym momencie,
z tym samym natężeniem, które rozsadza bębenki, ale jednak da się usłyszeć chór skarg między chlipnięciami, wyciem, wrzaskiem.
Że nie można zjeżdżać, bo jest ZAKAZ.
To uczucie, gdy wzrok reszty rodziców wwierca się w twoją twarz, lecz nikt nic nie mówi,
bo i jak, gdy ryk, chlipanie i ogólny sajgon. Ale się wwierca, chce dotrzeć do mózgu.
I do nosa, żeby ci go utrzeć. Bo ryk, wycie, wrzask, a ty jesteś winna.
To uczucie, gdy z lizakiem wklejonym na amen w wewnętrzną część kieszeni dżinsów
siadasz w milczeniu, bo po co z kimś gadać, jak nikt się do ciebie nie odzywa,
bo i jak, bo ryk i nie da się przekrzyczeć.
To uczucie, gdy nikt nie zawraca ci już gitary, że taka śliczna, jak lalka, ale może do logopedy,
bo jednak niewyraźnie, i żeby się nie obrażać, bo to z dobrego serca, a jak mam długopis,
to nawet i numer da się zapisać - do takiej jednej, najlepszej, syn kuzynki tam chodził,
drogo nie jest. I śliczna, naprawdę, powinnam być dumna, tylko tak rączkami nerwowo macha,
a na to najlepsza melisa. I czystek trzeba dawać, a jak dam długopis, to i adres sklepu z ziołami będę na papierze miała, bo szkoda takiej ślicznej na takie nerwy. I witaminy, ale promocja tylko w jednej aptece,
bo w kształcie rybek, czy tam smoków i nawet są różowe, więc dawaj ten cholerny długopis!
To uczucie, gdy poprawiam patyk od lizaka w kieszeni, bo mi się wbija w biodro, i siadam.
I biorę jakiś miesięcznik, czy dwutygodnik dla modnych pań z sierpnia dwa tysiące dwanaście,
i czytam spokojnie jaka jestem niemodna i nie na czasie, bo nie mam bazy pod bazę pod cienie, które można aplikować tylko po pięciu bazach i w dodatku tylko w zewnętrznych kącikach oczu, pod oczywistym warunkiem, że opadają. Te kąciki, nie ręce.
To uczucie, gdy moje dziecko ma ślizgawkę dla siebie, ja mam sklejoną lizakiem kieszeń, jedyny fotel w klubie do własnej dyspozycji, gazetę walącą po oczach tekstem, że moje życie jest niepełne, bo nie mam bazy, a nawet pięciu.
To uczucie, gdy mam święty spokój i żadnych wyrzutów sumienia.
Bezcenne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz