wtorek, 13 stycznia 2015

JEŚLI NIE OXFORD TO CO?



Najlepiej zacząć już w przedszkolu.
A raczej poza nim, bo co tam kilka godzin dziennie w towarzystwie pań,
które dyplom wyniosły z krajowej placówki.
Niech się bawią w starego niedźwiedzia i łączenie kropek.
Matka swoje wie, czas na pejzaże, martwe natury, portrety.
Olejami na płótnie.
I litery.
Koniecznie litery.
Piórem na czerpanym papierze.
Trzeba być zapobiegliwym i działać.
Liczby. I działania.
Dodawanie, odejmowanie, dzielenie, mnożenie.
Pierwiastki też, ale powoli.
Że nie czas?
Pogadamy za ileś lat.
Przez skyp'a.
Tak, w Oxfordzie też jest zasięg.
Edukować, edukować, jeszcze raz edukować, czas się kurczy i ucieka.
Jak się skończy papier czerpany, to nie ustawać w wysiłkach, wysypać klocki.
Że ma samo budować?
Rzucać? Łączyć bez względu na kolor?
W życiu.
Razem, razem, matka pokaże, matka zachęci, zanęci, na głowie stanie.
Dopóki na kolorowym dywanie nie wyrośnie statek kosmiczny.
W stonowanych barwach.
To też element nauki, Oxford czeka.
Musi te ramiona jednak otworzyć szerzej.
Matka musi się o to postarać.
Lalkami?
Proszę bardzo.
Ale nie po nic.
Można przećwiczyć zwroty grzecznościowe.
Po angielsku.
Niedługo się przyda.
Sanki?
Lepiej łyżwy.
Albo narty.
Tak, narty.
I golf.
Albo lepiej polo.
Myśleć, myśleć perspektywicznie.
Jak matka nie pokieruje, to kto.
Z każdej zabawy wycisnąć treści edukacyjne do cna.
Zaprocentuje.
W Oxfordzie.
Zaszczepić, zasiać.
Bo czym teraz nasiąknie, to wiadomo czym potem tryśnie.
A tryskać ma inteligencją, elokwencją i erudycją.
Nie tracić czasu na pierdoły, bo się zemści.
Potem.
Działać.


Działam.
Myślę i przewiduję.
Kombinuję jak koń pod górę.
Co by tu, żeby się Lolkowi z terapią nie kojarzyło.
Potrzebuję jakiegoś nic.
Przydałoby mi się nic takiego.
Coś takiego, żeby się powygłupiać.
Żeby było fajnie.
I nie edukacyjnie.
Mam parcie na pierdoły.
Na takie zabawy w duperele.
Chcę robić z Lolkiem nic i czuć radość, a nie wyrzuty sumienia.

- Czemu włożyłaś rękę pod poduszkę mamo?
- Bo coś tam jest.
- A co? Co tam jest mamo? Co?
- Nie mogę ci pokazać. Do tego potrzebne jest zaklęcie.
- Jakie?
- Jakieś. Próbuj, może ci się uda.
- Ale ja nie wiem...
- Podpowiem. Ale tylko raz.
- Dobrze.
- Abra kadabra, czary mary, hokus pokus.
- Abra kadabra, czary mary.
- Pudło. Nie dokończyłaś zaklęcia. Nie mogę wyjąć ręki z niespodzianką.
- Abra kadabra, czary mary.
- Dalej nic. Coś musisz jeszcze dodać. 
- Abra kadabra, czary mary... Yyy...
- Wierzę w ciebie. coś jeszcze trzeba powiedzieć. Coś magicznego.
- Abra kadabra, czary mary... Proszę.


Odpuszczam Oxford.
Wcale mi nie żal.
Do Hogwartu dostanie się za pierwszym podejściem.
Z pocałowaniem ręki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz