środa, 7 stycznia 2015
KASIA
Twoja zna literki i cyferki, o matko, moja starsza i zupełnie do tyłu, czym się martwisz, wyrasta.
Nie martwię się literami i cyframi.
Nie martwię się, że wyrasta.
Bo nie wyrośnie.
Czasem przerośnie, czasem nigdy nie dorośnie.
Żebym nie wiem jak się starała.
Żebym nie wiem jak olewała.
Olewam.
Posiedzę.
Jest fotel i gazety.
Podciągnę kolana pod brodę i poczytam.
Niech sobie radzi.
Tytuł i rzut oka.
Stoi i patrzy.
One nie. Trzy.
Roześmiane i zajęte.
Sobą.
Patrzy. Nie podchodzi, patrzy.
Olać, czytać.
Tytuł i jeszcze raz.
Teraz stoi tam.
Patrzy gdzie indziej.
Mała lada, drewniana kasa, sztuczny pomidor.
Przekłada, szuka koszyka, robi porządek w szufladach.
Tytuł, pierwsze zdanie.
Może wstanę, bo szkoda.
Nie, posiedzę i oleję.
Pierwsze zdanie jeszcze raz. I tytuł.
Podchodzą, o matko, podchodzą!
- Musimy wziąć pomidora, bo jest nam potrzebny do zabawy.
Nic nie mówi, kiwa głową niezmiernie przejęty i szczęśliwy.
Że tak, że mogą, że proszę, że tu jestem, tu, tu jestem ja, Lolek!
Wiedzą, że jest.
Biorą i odchodzą.
Patrzy na mnie z radością.
Podeszły, były, zauważyły.
I poszły.
Nie rusza się zza tej lady.
Czeka.
I nic.
Zaczyna przekładać w szufladach.
Może się ruszyć?
Nie. Tytuł, pierwsze, drugie zdanie, to już godzina?
Wychodzi, patrzy.
Jak piszczą, chichoczą, układają klocki, pomidora i piłki.
- Nie mamy zielonej! Gdzie jest zielona?
Dwa razy nie trzeba powtarzać, Lolek wie, Lolek pobiegnie, Lolek w zębach przyniesie.
- O, jest!
Układają starannie. One trzy. Odwrócone do Lolka tyłem.
Stoi jeszcze chwilę.
Odchodzi.
Robić porządek w szufladach.
Może pomogę, może rozprostuję kości, może...
Nie. Trzecie zdanie, idę jak burza.
Biegają.
Lolek dołącza.
Śmieje się głośno. Tak jak one.
- Dziewczynki, ustawcie się do zdjęcia!
Matka z wielką lustrzanką aranżuje tło.
Ciągnie mały kabriolet, kierownicę oplata boa z połyskujących czarnych piór.
I jeszcze balony, tu jeden, tam dwa, od niechcenia, żeby wyglądało naturalnie.
Lolek stoi. Odsuwa się. Patrzy.
Dziewczynki pozują.
- Pięknie! Jeszcze jedno! I tutaj. Trochę w bok.
Odsuwa się jeszcze bardziej.
- Zasłużyłyście na tosty. Kto pierwszy?
Robi się cicho.
- A ty? Nie jesteś głodna?
Pytam z troską, druga godzina leci.
- Nie.
Rusza w kierunku szuflad.
Wcześniej schyla się po drewnianego pomidora.
Może jeszcze po niego przyjdą.
Kładzie na skraju lady, żeby nie przeoczyły, żeby się rzucał od razu w oczy, gdy wejdą z powrotem.
Nic z tego, trzask drzwi wyjściowych, stłumiony chichot.
I cisza.
Stukot szuflady o szufladę.
Wdech, wydech, tytuł, czwarte zdanie, ni cholery nie wiem co czytam.
- Jestem Kasia. A ty?
Mało nie skręcam sobie karku podnosząc głowę znad gazety.
Dopiero przyszła, rodzice jeszcze wyplątują się z zimowych kurtek w drugiej sali.
- Lolek.
- W co się pobawimy?
- Nie wiem.
Ale oczy już mu błyszczą.
Wie, że może już szuflady zostawić w spokoju.
Ma przewodniczkę, kaowca, animatora.
- Może w sklep Lolku?
- Tak!!!
Podskakuje radośnie, tyle szczęścia, to nic, że za ladą spędził dwie godziny, Kasia o tym nie wie.
Leci, mało nóg nie połamie, strąca pomidora, podnosi pomidora, oddycha szybko, ma rumieńce, wyciąga szuflady i nonszalancko wybebesza tak pieczołowicie układaną wcześniej zawartość.
Jajka, banany, winogrona, kiełbasę i boczek.
Zapełnia ladę z rozmachem, jeszcze to, do tego tamto, spieszy się.
Żeby się Kasia nie rozmyśliła.
Kasia ani myśli się rozmyślać.
Nie ma wyboru.
W klubie dla dzieci jest tylko Lolek.
Pakuje zakupy do koszyka, rozgląda się po sali.
- Ale bałagan tu zrobiłaś!
Bałagan zrobiły trzy dziewczynki.
I rozszalała matka szykująca sesję fotograficzną.
- Przepraszam.
Łatwiej przeprosić, niż opowiedzieć co działo się wcześniej.
Przeprosić, bo może sobie pójdzie.
- Nic się nie stało.
Kasia się uśmiecha.
- Nic...
Lolek promienieje.
- Możemy to po prostu poukładać razem.
Kasia zabiera się do pracy.
Lolek rusza z odsieczą.
Język na brodzie, szybko, szybciej, bo może sobie pójdzie.
Jak tamte.
Zbiera, odnosi na miejsce, odgarnia kosmyki z czoła, spieszy się.
- Gdzie ona jest?
W oczach rozpacz. Nie smutek, rozpacz.
- Kto?
Pytam z perfidią, przecież się przedstawiała.
- Ona. Ta dziewczynka.
- Kasia?
- Nie wiem.
Porzucam perfidię, zaraz mi dziecko zejdzie na zawał.
- Poszła siku, zaraz wróci.
Znów się spieszy, tym razem do drzwi.
Będzie czekać. Cierpliwie warować. Stać w progu napięty do granic.
Tytuł, dziesiąte zdanie, ni cholery nie wiem...
- Dlaczego tu stoisz? Byłam w ubikacji. Dlaczego?
- Nie wiem...
- Teraz w chowanego, ty liczysz. Do dziewiętnastu.
Zakrywa oczy.
Z przejęcia myli kolejność.
Od początku. I jeszcze raz.
Biega i szuka.
Gubi trop, rozgląda się zaniepokojony.
Piętnaste zdanie po raz piąty.
Znajduje.
Piszczy i pokazuje palcem.
Bo nie ma takich słów, którymi mógłby wyrazić swoją euforię.
Kasia zaczyna odliczanie.
Lolek leci na oślep w poszukiwaniu kryjówki.
Zaczynam rozumieć, co czytam.
Najgorzej, kiedy ktoś się budzi rano i nikogo nie obchodzi, że się obudził.
Słowa Anny Dymnej. Wywiad w Twoim Stylu.
Mogę mieć tylko nadzieję, że w przyszłości jakąś Kasię
będzie bardzo obchodziło, czy Lolek już wstał.
I czy dobrze mu się spało.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz