piątek, 15 listopada 2013

KOCHAM WSZYSTKIE DZIECI


Mogłabym tak zakrzyknąć, z entuzjazmem a jakże, bo własne dziecko posiadam.
To kocham wszystkie.
Ma się rozumieć bez dwóch zdań.
Bo odczuwam więź ze wspólnotą.
Rodziców.
Oni też mają.
Dzieci.
Też nie śpią po nocach, też boją się śladów po buraczkach na jasnym dywanie,
też stają okoniem względem małego terrorysty, gdy ten wali małym łbem
w śliską podłogę supermarketu.
Bo chce lizaka.
Albo najlepiej kilo czekoladowych cukierków
W bardzo zachęcających i jeszcze bardziej kolorowych papierkach.
O matko, jaka ja jestem z nimi wspólna!
Mam dziecko!

Mam dziecko.
Nie wypieram się.

Ale ja mam dziecko z autyzmem.
I żyję z tym prawie trzy lata.
Z tym dzieckiem.
Bo z autyzmem trochę mniej.
Pi razy oko pół roku.

I poczucie wspólnoty z pozostałymi rodzicami
mam cokolwiek zaburzone.
Przez ten autyzm rzecz jasna.

Skoro na wspólnocie z powodu wyraźnych różnic rysa,
to może solidarność w pocie i znoju z tymi,
którzy też mają, ten autyzm, da mi siłę.
I poczucie wspólnoty w trochę innym sensie.
Na co dzień.

Nic nie jest czarne ani białe.
Oni mają, ja mam, tamci mają taką wizję,
ja mam taką metodę, ci robią tak, inni inaczej.
Wszyscy mamy dzieci z autyzmem.
A każde dziecko inne.
Tylko autyzm ten sam.
Taki paradoks.
Taka sytuacja, ten tego.

Szukam.
Wchodzę na fora.
Wychodzę.
Zniechęcona kłótniami, udowadnianiem swoich racji,
tłumaczeniem "moja racja jest najmojsza".

Odpuszczam.
Skupiam się na terapii.
Nie wiem, za diabła nie wiem, czy jest właściwa.
Uwiera mnie to.
Łaknę odpowiedzi.
Wymiany zdań.
Opinii.
Miedzy tym a tamtym.
Między tym, co ma dziecko z autyzmem, a tym co ma autyzm.
Dojrzewam powoli.
Szykuję się.

Wchodzę.

W grupę tych, którzy zęby na tym zjedli.
Wchodzę, bo oni zjedli, a ja dalej nie wiem z czym to się je.
I zyskuję realną pomoc.
Wymiana zdań.
Ten się zgadza, ten nie, tamten opowiada o swoich doświadczeniach.
Zostaję.
Czerpię ile się da.
Zostaję, bo już wiem, że mogę czerpać.
Czytam, filtruję (na ile mogę, bo przecież mało wiem),
wyciągam wnioski.
Piszę.
Komentuję.
Biorę udział w dyskusjach.

Nie, nie dlatego, że mi się nudzi.
Mnie się, proszę państwa, nigdy nie nudzi.
Mam dziecko z autyzmem.
Autyzm najczęściej tę nudę z życia wyklucza.

Uczę się.
Od rodziców dzieci takich jak Lolek.
Od dorosłych.
Palce zaciskam, żeby chociaż Lolek tak samo, żeby chociaż w przybliżeniu...
Wnikliwie śledzę wypowiedzi.
Jak pracują, myślą, co, gdzie, kiedy, dlaczego warto, a czemu dać na luz.
Uczę się i rosnę w siłę.
Jako matka.
Tego mojego Lolka.

I jest zajebiście dopóki nie natykam się na  Zwykłego bohatera

I moją wszechogarniającą zajebistość szlag trafia.

Ponieważ idę za ciosem i oglądam ( a nie mogę z racji słabego zdrowia się denerwować,
więc to brawurą podjeżdża )
film takowy

I słyszę wyraźnie, że autyzm jest chorobą metaboliczną.
I słyszę jeszcze wyraźniej, że owszem, dzieci z autyzmem potrzebują różnego rodzaju terapii,
ale podstawą jest dieta.
Bez tego, owszem, można liczyć na postępy, ale o ile wolniejsze (niż z dietą).
I słyszę też, a być może słyszę wyraźniej z racji tego, że wzrok mi szwankuje,
więc inne zmysły, w tym słuch, wyrównują deficyty,  że wystarczy KUPIĆ KSIĄŻKĘ...

Studiuję starannie wpis dotyczący nominacji.
Wszak chodzi o autyzm.
A jak słyszę autyzm to słuch mi się wyostrza do granic absurdu.
Bo mam dziecko z autyzmem.
Jak słyszę pomoc, to moje uszy rosną, wydłużają się i podążają
za źródłem.
Ślepo.
Bo mam dziecko z autyzmem.
Gdy do moich uszu dociera, że powstała fundacja, że ktoś ją założył,
żeby pomagać, to ja mam uszy jak zając.
Nastawiam radary i grzebię.
Bo mam dziecko z autyzmem.

I w tym grzebaniu nie jestem sama.
Ludzie grzebią i mówią.
A mówią.
Protest




I ja czytam.
Bo czytać umiem.
Przeglądam statut fundacji.
Wbijam wzrok w ekran.
I dziwię się.
Dziwię.
Bo tego statutu jeszcze kilka dni temu nie było.
A teraz jest.
Czary mary.
I statut obiecuje bardzo wiele.
http://www.autyzmbezlez.pl/strona-glowna/statut-fundacji/

I naprawdę żal nie powielić dla tych, którym nie chciało się przebrnąć.
Więc kopiuję.
Bo cel szczytny.

Fundacja realizuje swoje cele poprzez:
1)    Organizowanie leczenia, rehabilitacji, terapii osób z całościowymi zaburzeniami rozwojowymi, autyzmem i innym niepełnosprawnościami.
2)    Organizowanie spotkań, prelekcji, szkoleń, wykładów, dla rodzin osób niepełnosprawnych,  informujących o innowacyjnych formach terapii.
3)    Organizowanie i prowadzenie grup wsparcia dla rodziców i opiekunów osób z całościowymi zaburzeniami rozwoju, autyzmem i innymi niepełnosprawnościami
4)     Pozyskiwanie dotacji, grantów i innego wsparcia finansowego ze środków publicznych i prywatnych, a także ze środków pochodzących z Unii Europejskiej, z darowizn i innych źródeł na realizację celów statutowych Fundacji.\
5)    Współpraca z instytucjami, organizacjami i innymi podmiotami zajmującymi się pomocą osobom z całościowymi zaburzeniami rozwojowymi, autyzmem i innymi formami niepełnosprawności.
6)    Szkolenia, wykłady dla osób reprezentujących jednostki publiczne, organizacje pozarządowe, instytucje pomocowe i inne podmioty zajmujące się tematyką stanowiącą przedmiot zainteresowania Fundacji .
7)    Organizowanie i finansowanie spotkań, warsztatów, zajęć interaktywnych wykorzystujących szeroko pojętą sztukę jako alternatywną formę terapii dla osób z całościowymi zaburzeniami rozwojowymi, autyzmem i innymi formami niepełnosprawności.
8)    Prowadzenie badań i wydawanie publikacji nt. terapii, zasad pracy i współegzystencji z osobami z całościowymi zaburzeniami rozwojowymi, autyzmem i innym niepełnosprawnościami.




No to ja pytam ( a nie umiem pytać inną czcionką niż ta powyżej :P )
- Gdzie jest ta pomoc?
- Na czym konkretnie polega?
- Komu pomogła fundacja (poza sprzedażą i promocją książki),
jak pomogła, kiedy?
- Jak się mają założenia ujęte w statucie do prawdziwej pomocy?
- Gdzie, kiedy, komu, kto i w jaki sposób?



Pytam.
Bo mam dziecko z autyzmem..
I dwie fundacje nam pomogły.

Czytam o trzeciej.

I ręce mi opadają.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz