środa, 6 listopada 2013

ZABAWMY SIĘ RAZ A DOBRZE!


- Musi się w końcu nauczyć bawić w dom.

Lolek niby musi.
Według pani psycholog.
Bo to zabawa na niby.
A zabawy na niby nie są mocną stroną Lolka.

Musi, musi...
Ja się nie bawiłam.
Bo nie chciałam.
Nie czułam takiej potrzeby.
Lolek też nie czuje.
Tego bluesa.
I nie chce.
Ale ma autyzm.
A ja nie.
I nie mam ochoty go tego uczyć.
Ale uczę, niech będzie.

I nawet wychodzi.
Lolek robi herbatę.
Nalewa nanibywodę z małego czajnika
do miniaturowej filiżanki.
I udaje, że pije.
A ja biję brawo.
Po 6 miesiącach mogę wreszcie klasnąć w dłonie.
I zawołać brawo.

Lolek bierze 2 lalki w dłonie.
- Cześśś.
Nie, to nie Lolek się wita.
To lalka drze się do drugiej lalki.
Głosem Lolka.
A ja klaszczę.
Z uciechy.
A Lolek cieszy się, gdy ja klaszczę.
I uśmiechamy się do siebie.

Lolek układa na stole 4 lalki.
Niewielkie.
Lalki, którym można odczepić nogi.
I tułów.
Zdjąć włosy.
Pozamieniać.
Skompletować nową drużynę.
Lalek.

Więc Lolek rozkręca.
Rozkłada na czynniki pierwsze.
Na lewo tułowia.
Na prawo nogi.
W centrum 4 głowy.
Układa je równo obok siebie.
Cmoka z zadowolenia.
Nagle poważnieje.
Rozgląda się.
Krok w bok.
Do tyłu.
Szuka.
Znajduje.
Schyla się po małą figurkę wciśniętą między regał a kanapę.
- Myka Miki.
Mówi z satysfakcją.
I zaciska małe palce na dużych uszach.
A potem podnosi małą, plastikową myszkę na wysokość wzroku.
Ogląda uważnie.
Cmoka.
I przystępuje do dzieła.

Podnosi jedną głowę.
Z fioletowymi włosami.
To Ola.
Głowa lalki Oli.
Wysuwa język.
Precyzyjnym ruchem wkłada nos myszy w szyję lalki pozbawionej tułowia.
- Mieci.
Na twarzy zadowolenie.
Że nos się w tej szyi mieści.

Potem kręci nosem.
Myszy.
W szyi.
- Keci. Poła keci.
Jasne, że kręci.
Mysim nosem.
Lolek.
Bardzo zadowolony Lolek.

Nie wiem, w co się bawi, ale się bawi.
I sprawia mu to przyjemność.

Nie przerywam.
Bo szczęśliwe dziecko, to szczęśliwa matka.

Ale...

Może jednak pobawimy się w ten cholerny dom, żeby pani psycholog
nie kręciła nosem.
Może udoskonalimy zabawę w ten przeklęty domek,
żeby pani psycholog zrobić przyjemność.
Może...

Może i tak.
Ale nie mamy domu.
Dla lalek.
Bo nie mamy 2 stów na zbyciu.

Ale ja mam nóż.


I pudło.
I nożyczki.
Flamastry.
Farby, klej, papier we wszystkich kolorach tęczy.
Folię połyskującą srebrem.
Mam.
I nie zawaham się tego użyć.

Lolek natychmiast zapomina o myszce.

- Składaj Olę i Alę do kupy. Zbuduję im dom.

Lolek mi wierzy.
Skręca, upycha, dociska.
Lalki znów mają nogi i brzuchy.
Czekają na dom.
Razem z Lolkiem.

Wywalam bezwiednie jęzor na brodę i wycinam.
Okno, drzwi, kolejne okno.
Likwiduję dach.
Żeby można było swobodnie do domu zajrzeć.
A nie czołgać się po podłodze i podglądać przez maleńkie drzwi.
Krzywo wycięte.
Lolek szaleje z mazakami.
Trochę żółtych zygzaków.
Pomarańczowe koło.
Pomagam.
Różowe firanki, brązowa klamka.
Nie bawię się w klej, folię, kolorowy papier.
Bo Lolek się niecierpliwi.
I lalki w pudle upycha.

W pudle, bo to jeszcze nie dom.
Nie ma mebli.

Wycinam, zaginam, dopycham.
Fotel z tektury.
Łóżko z tektury.
Stół.
Kanapa.
Z tektury, a jakże.
Pieczołowicie ustawiam.
Planuję.
Jeden mebel drugim podpieram.
Układam lalki.
Sprawia mi to przyjemność.
Zapominam o Lolku.
Wchodzę w tekturowy świat.
Z jęzorem na brodzie.

By wyskoczyć z niego jak oparzona.
By z rozszerzonymi z zaskoczenia źrenicami
popatrzeć na to, co z domku zostało.

A zostało niewiele.
W puch tektura, w niemalże drzazgi lalki.
Nie ma stołu, fotel zwisa z parapetu,
drzwi zatarasowane kanapą.
Prawie kanapą, bo ślad po precyzyjnych zagięciach nie został.
Papierki, nogi, brzuchy.
Plastikowe włosy.
Chaos.

Chaos spowodowany jednym wprawnym ruchem Lolka.
Nie. Nie z pięści.
Nie z kopniaka.
Nie z główki i nie z liścia.

Z miski.
Pełnej kukurydzianych kulek.
Przydźwiganej z mozołem z prawdziwego stołu.
Z ciężkiej, dużej, fajansowej miski
wypełnionej chrupkami po brzegi.
Wielkiej jak dom.
Wrzuconej przez dach.
W samo centrum tekturowego i plastikowego życia.
W środek domowego ogniska.
Tam gdzie fotel, krzesła, kanapa.
I lalki.
Zgromadzone pieczołowicie wokół serca papierowego pomieszczenia.
Wokół stołu.

A jak stół i lalki i krzesła i obrus namazany na stole i dom i kanapa i stół to...

- Oniat!

I sru.
Miska z chrupkami leci z wysokości.
Obiad leci.
W sam środek mojego dzieła nad dziełami.

Cała praca na marne?

Przeciwnie.

Lolek zafundował lalkom obiad.
Bo przy stole się je.
Między innymi.
Jak to w życiu.

Jak to w zwykłej zabawie w cholerny dom.




2 komentarze:

  1. no i niech pani psycholog ma radochę ;) / Ula

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mamy wspolczucia ;) (tak sie mama dobrze bawila) a dla Lolka DUZE BRAWA.
    M d.

    OdpowiedzUsuń