czwartek, 9 stycznia 2014

A PRZEDSZKOLE JESZCZE STOI


- Córka nie nadaje się do żłobka ani do przedszkola.
Tylko praca jeden na jeden.
Ma potencjał.
I ma autyzm.
Optymalnym wyjściem byłoby 25 godzin terapii.
Dostaniecie najprawdopodobniej od 4 do 8.
W ramach wczesnego wspomagania rozwoju.
Już się proszę o to starać.

Zaczęliśmy już.
Już w marcu, w miesiącu, w którym postawiono diagnozę.

- Pierwszy wolny termin mam w maju.
Obejrzę dziecko.
Na wczesne wspomaganie nie ma co liczyć przed wrześniem.

Poradnia ma psychologa, psycholog ma napięty kalendarz.

- Jeszcze wizyta u pedagoga, nie, nie wiem kiedy może,
mimo że pracuje 2 pokoje obok.
I psychiatra, koniecznie. We własnym zakresie.

Zakreślamy koła, wędrujemy od pokoju do pokoju,
od ośrodka do ośrodka.
By wreszcie dostać upragnioną opinię.
WWR.
Zajęcia ruszają od września.
A w zasadzie od połowy.

Od diagnozy mija pół roku.
Nie, nie mamy w tym czasie wakacji.
Wykorzystujemy własny zakres.
Logopeda, SI, zajęcia grupowe w fundacji.
3 godziny terapii tygodniowo.
Rwę włosy z głowy.
Mało, mało, mało, czas ucieka.

- Córka pójdzie do przedszkola?
Terapeutka czeka na odpowiedź.
Zaraz, zaraz, nie nadaje się, co za pytanie?
- Dobrze reaguje na inne dzieci, może warto by było spróbować?

Może.
Może takie specjalne.
W tym samym budynku co poradnia?
Świetni fachowcy.
Chwaleni w całym mieście.

- Hm... Nie... To za wcześnie.
Teraz ja patrzę wyczekująco na terapeutkę.
Coś mi tu nie gra.
Albo Lolek dobrze reaguje na rówieśników,
albo dalej włóczymy się po indywidualnych terapiach.
- Chce pani koniecznie do specjalnego?
Dalej nic nie rozumiem.
- Nie wiem. Wiem, że przedszkole dziecku dobrze zrobi.
Tam będzie wykwalifikowana kadra.
Chcę by Lolek miał optymalne warunki.
Specjalne, integracyjne, zwykłe,
nazwa nie ma dla mnie znaczenia.
Tam gdzie sobie poradzi, tam pójdzie.
Pójdzie tam, gdzie się będzie mógł rozwijać.
Przerywam.
Doznaję olśnienia.
- Myśli pani, że w specjalnym też nie da rady?
Drga mi powieka.
- Myślę, że specjalne to nie miejsce dla Lolka.
Rozglądałabym się za integracyjnym.
Oooo...
Powieka traci nerwowość w ruchach.
Teraz drgają mi kąciki ust.
Bo chcę się uśmiechnąć, ale nie do końca jestem pewna,
czy dobrze zrozumiałam.
Trawię, przetwarzam.
I uśmiecham się.
Z ulgą.

Szukam więc.
Dzwonię.
Do tych integracyjnych.
- Nie, proszę pani. Grupy nie są łączone.
Mamy oddziały dla autystów i dla dzieci zdrowych.
Osobne.
Ale te dla dzieci z autyzmem są godne polecenia.
Góra 5 maluchów w grupie.

Gra gitara, Lolek się w tłumie nie zgubi.
I będzie pod opieką kogoś, kto wie z czym to się je.
To. Ten autyzm.

- Nie jestem przekonana.
Widzę Lolka co tydzień.
Nie zamykać! Nie zamykać tylko z autykami!
Cóż za dyskryminacja.
Przecież Lolek jest jednym z nich.
Znów mózg mi paruje.
Gdy patrzę na terapeutkę.
Panią psycholog z fundacji.
Której wtóruje pani pedagog.
Nie odzywam się.
Bo nie wiem co powiedzieć, o co zapytać.
Czekam.
- Najlepszym rozwiązaniem byłoby zwykłe przedszkole.
Ale z małymi grupami.
Góra 1-2 autystów w grupie.

Zaraz, zaraz.
To albo się nie nadaje,
albo nie ma autyzmu.
Ten mój Lolek.

- Autyzm jest i będzie. Ale Lolek sobie tak dobrze radzi,
że trzeba pójść za ciosem.
- No nie wiem...
- Ale my wiemy. Da radę. To dla jego dobra.

Rozmowy trwają pół roku.
Zmieniają kierunek.
Zależny nie od widzimisię terapeutek,
ale od postępów Lolka.

A postępy widać gołym okiem.
A jak widać, to trzeba pójść.
Za ciosem.
W tym kierunku.
Najlepszym dla Lolka.

- To co? Od lutego?
Dyrektor przedszkola uśmiecha się szeroko.
- Chciałabym. Ale znów mamy trudności z wystawieniem
orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego.
Cofnęli opinię naszego pedagoga.
Zbyt ogólna. Zarzucili, że nic nie napisał o schemacie ciała
i kolorach.
Mrugamy do siebie.
Z panią dyrektor.
- Musimy przejść badanie u nich.
Ale terminy wizyt...
Ale daty zebrań zespołu...
Nie wiem, czy wyrobimy się przed lutym.
Staramy się od listopada.
Szlag.
- Moja propozycja: Lolek może przychodzić na 2 godziny w tygodniu.
Zna przedszkole, ale nigdy tak długo nie przebywał w nim bez mamy.
Z dziećmi. Innymi dziećmi. Bez autyzmu.
Serdecznie zapraszam!
Uśmiech.
Mój i pani dyrektor.


Postanowione.
Idziemy.
Czekają na nas.
Głównie na Lolka.
Pani dyrektor osobiście oznacza szafkę w szatni.
Szafkę Lolka.
Lolek wniebowzięty, ja trochę wzruszona.
- Pa, pa, pa!
Lolek się wydziera na pożegnanie i znika za zakrętem korytarza.
- Widzimy się za 2 godziny.
W życiu nie posłałam tylu uśmiechów pani dyrektor, co tamtego poranka.

W życiu przez całe 2 godziny nie myślałam tak intensywnie,
czy gdy pójdę po Lolka, to przedszkole będzie jeszcze stało.
Bo Lolek narowisty.
Charakterny.
Z predyspozycjami do stanowisk dyrektorskich.
A nie do współdziałania w grupie.

- Witam ponownie. Nie, nic niepokojącego się nie działo.
Stoimy w drzwiach sali, słucham sprawozdania
i jednym okiem zezuję na Lolka siedzącego pod oknem na małej ławeczce.
Obok mały blondyn.
Bawią się.
RAZEM.
Rozmawiają przez telefon.
I robią równocześnie zakupy.
- Siusiu w toalecie bez kłopotu.
Zabawy stolikowe- Lolek w raju.
Wyklejanki- Lolek w niebie i to siódmym.
Żadnego wymuszania, krzyku, pisku.

To na pewno moje dziecko?

Znów szukam wzrokiem Lolka,
który zdążył porzucić atrakcyjnego blondyna
na rzecz koleżanki znanej jeszcze z placu zabaw.
I ściągam go tym wzrokiem.
Odwraca głowę.
Dostrzega mnie w drzwiach.
Otwiera usta.

Krótką chwilę zastanawiam się jak mnie powita.
Na twarzy mam wymalowaną bezgraniczną czułość i tęsknotę.
Cała jestem po tych 2 godzinach czułością.
I tęsknotą.

I wreszcie słyszę.
Bardzo niecierpliwe:

- Mama! Idź! Idź, idź, idź!


No tak.
Przedszkole super.
Dzieci super.
Panie super, super, super.
Zabawki szał.

A matka w drzwiach to siara.


2 komentarze:

  1. hehehe! Super, bardzo się cieszę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. bo to nam rodzicom wydaje się, że bez nas to dzieci sobie nie poradzą. A taka prawda, że to my nie dorośliśmy do rozstania z nimi :)

    OdpowiedzUsuń