wtorek, 28 stycznia 2014

CZEGO TO SIĘ RODZIC PO DZIECKU NIE SPODZIEWA



Gdy to dziecko już przyjdzie na świat.
Gdy to dziecko jeszcze się w wodach płodowych pluska.
Gdy to dziecko jest jeszcze w sferze planów.

Rodzic już plan ma.

Może i ulice zamiatać w przyszłości.
Żeby tylko było szczęśliwe.

Taki plan.
Dla postronnych.

A w duchu drugi.
Ten, który z pewnością się ziści.
Neurochirurg, adwokat, profesor byle czego, byleby profesor.
Już się o to rodzic postara.
Będzie się starał w pocie i znoju.
A potem będzie sobie spokojnie z dumy pękał.
Do końca swoich dni.

Bo że będzie pękał, to rodzic już wie.
Gdy tylko podejmie decyzję o powiększeniu rodziny.
On wie.
On już się zna na tym pękaniu.



U nas jest inaczej.
Na opak.

- Nie umiem.
Patrzę na kolorowe, plastikowe kółka,
które trzeba nałożyć na równie kolorowy, plastikowy bolec
w konkretnej kolejności.
Ani tak, ani siak, tylko precyzyjnie i na temat.
Wyjście jest jedno.
Staram się przekonać Lolka, że nie mam o tym wyjściu pojęcia.
Lolka, który ostatnimi czasy zapałał uwielbieniem
do swej starej zabawki.
Dla dzidzioli.
Choć dzidziolem już nie jest.
Co mało mnie i Lolka obchodzi.
Grunt, to się dobrze bawić.
Razem.

- Umieś.
Lolek nie daje za wygraną i patrzy wyczekująco.
Na moje dłonie.
Bo mogłyby już moje dłonie zacząć układać.
Już, no już, teraz.

- Nie. Nie umiem.
Idę w zaparte i również czekam.
Patrzę.
W oczy Lolka.
I czekam, aż podniesie wzrok.
I spojrzy w moje oczy.

- Umieś. O! Kak!
Lolkowi szkoda czasu na czułe spojrzenia.
Sprawnie i prędko porządkuje obręcze.
Cmoka.
Obserwuje efekt końcowy z zadowoleniem graniczącym z euforią.

- Kełaś mama.
Moje ręce znów przyciągają uwagę Lolka jak magnes.
Ale ręce to nie mama.
To ręce mamy.
Mama jest wyżej.
Mama patrzy.
I milczy jak grób.

- Kełaś ky!
Tak.
Czas to przyznać.
Jesteśmy na ty.
Długo się znamy.
Od pewnego czasu razem sypiamy.
Co sobie będziemy paniać.

No ale jak jesteśmy już w tak doskonałej komitywie,
to może spójrzmy prawdzie w oczy.
Tfu!
W swoje oczy.
Ja patrzę.
I wymagam tego samego.
W zupełnej ciszy.

- Kełaś kyyyyyyyyyyyyyy!!!
I oczy jak Bałtyk w czasie sztormu wbijają się z pretensją w moje.
Z dużą pretensją.
Z głośnym akompaniamentem.
Z rykiem mogącym konkurować z najsilniejszym i najgłośniejszym szkwałem.

No już, już...
Spokojnie.
Mam cię.
Mam twój wzrok.
Twoją uwagę.
Mam w końcu ochotę spróbować poukładać te kółeczka,
niech będzie, niech wreszcie ci będzie.

- Czy tak dobrze?
Skończyłam bowiem.
I postanowiłam się domagać aprobaty.
A jak.
Niech mam coś z życia.

- Dałaś ładę!!!

Lazurowe oczęta wlepione w moje,
uśmiech z początkiem za jednym uchem, a z końcem za drugim,
aprobata...

Co ja mówię.
Duma. Duma wyzierająca z każdego zakamarka małego ciała.
Duma z matki.

Taka duma, co to rozsadzić może.

Aż się dziwię, że do tej pory mam dziecko w całości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz