niedziela, 22 grudnia 2013
ŚWIĘTA, LAMPKI, PREZENTY I AUTYZM
Święta i autyzm.
Czasem trudno pogodzić.
Tłum w chałupie.
Głośne rozmowy, wybuchy śmiechu, kłótnie,
kolędy, piski radości, przekrzykiwanie.
Zapachy drażniące nozdrza.
Lampki cieszące oczy.
Albo te oczy drażniące.
Bombki odbijające światło lampek.
Wirujące przy najlżejszym potrąceniu.
Zastawiony stół.
Stół zawalony jedzeniem.
Stroiki, połyskujące sztućce, czasem świeca,
czasem trzy.
Palta wysypujące się z przedpokoju.
Opadające na stado butów.
Ciśniętych jakkolwiek.
Poprzestawiane krzesła, podostawiane krzesła,
przesunięta kanapa, odsunięta od ściany kanapa.
By wszyscy się zmieścili.
By wszystko tego dnia wyglądało inaczej.
Świątecznie.
Horror.
Dla kogo?
Na pewno dla tych, którzy przyjęcie organizują.
Zakupy, sprzątanie, precyzyjne planowanie
kto koło kogo, kto lubi to, a nie tknie tamtego,
kto będzie jak zwykle przed czasem,
a kto się okrutnie spóźni jak co roku,
mimo solennych obietnic, że tym razem nie,
że będzie na czas, że tym razem będzie inaczej.
I dla tych, którzy nic nie organizują.
Przyjdą na gotowe.
Przyjadą.
Bo przecież Święta i Wigilia.
I trzeba się rodzinie pokazać.
I z nią pobyć.
I nie umrzeć w tym całym rozgardiaszu.
W tym całym inaczej niż zwykle.
Więc Lolek SWEGO CZASU nie umarł.
Choć było blisko.
My byliśmy bliscy decyzji o samobójstwie.
Takim rozszerzonym.
Żeby się w końcu wyswobodzić.
Z tego świątecznego rabanu.
Z trudem daliśmy radę.
Ale przeżyliśmy.
Choć jeszcze nie byliśmy świadomi źródła
całej rozpaczy Lolka.
Tej histerii na najwyższym poziomie.
Nie mieliśmy pojęcia, dlaczego.
I nie zastanawialiśmy się nad tym do dnia diagnozy.
- Pamiętajcie, że nasze dzieci niekoniecznie muszą
lubić Święta.
Ostrzeżenie pada z ust pedagog.
- Prowadzę terapię starszego chłopca,
który sam mi powiedział, że bardzo niepokoją go
lampki choinkowe.
Ich kolory. Blask. Nie lubi. Denerwuje się.
Pani pedagog kontynuuje opowieść podając przykład.
- Na moją sugestię, by je po prostu wyłączył,
zaperzył się. Bo lampki na choince wyłącza się,
gdy się wychodzi z pokoju.
A on chce w tym pokoju być.
Więc się z lampkami męczy.
- Jeszcze jeden chłopiec. Nastolatek.
Historie wysypują się z rękawa pani pedagog.
- Przepłakał ostatnie całe zajęcia.
Pierwszy raz widziałam, by tak rozpaczał.
Wyjawił powód.
Prezent. W postaci okularów do nurkowania.
Sam sobie zażyczył.
I dostał.
I nie mógł sobie z tym długo poradzić.
Dlaczego? Stwierdził, że jest już prawie dorosły.
A dorośli sami decydują co chcą dostać.
On też musiał.
Zdecydował.
Że chce takie okulary.
Bo nic innego nie mógł wymyślić.
Ale przecież musiał zdecydować.
I nie była to najlepsza decyzja.
Była jedyna na jaką wpadł.
Ten dorosły nastolatek.
To dziecko, które potem przepłakało wiele godzin.
Czego ja, jako mama dziecka z autyzmem, obawiam się przy okazji Świąt?
Raczej nie lękam się o Lolka.
Jak się odnajdzie w tłumie, w tumulcie, w oparach aromatów,
w kakofonii dźwięków.
Wiem, że da radę.
I nie sprawi mu to przykrości.
Wiem też, że może być jeden, jeden malutki problemik.
Z choinką.
Która w egzystencji Lolkowi nie przeszkadza.
Którą zaakceptował w pełni.
Bo stoi, świeci i miejsca nie zmienia.
I której pilnuje niezmiennie od kilku dni.
Od momentu, gdy rano oko otworzy.
I sprawdza czy jest.
I głośno nakazuje, by lampki zaczęły się świecić.
I oddycha z ulgą, gdy włożę wtyczkę do kontaktu.
I cmoka z zadowoleniem.
Od kilku dni.
I będzie tak cmokał co rano.
Aż nadejdzie czas zmiany.
Aż się do choinki nie dorwę i nie rozłożę na czynniki pierwsze.
Aż do chwili, gdy nadejdzie pora, by wynieść cudo do piwnicy.
Może zdarzyć się, że Lolek będzie miał odmienne zdanie.
Może wyjść tak, że uderzy w lament.
Taki z górnej półki.
Taki, że się poddam.
By tę rozpacz ukrócić.
Taką rozpacz, która wymusi na mnie postanowienie,
że w przyszłym roku nie będziemy już choinki ubierać.
Bo po co?
Po prostu jej nie rozbierzemy.
Czego to człowiek z miłości do dziecka nie zrobi...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz