niedziela, 8 grudnia 2013

NO TO JEDZIEM Z TOM GWAROM



Lolek się rozkręca z mową.
Artykulacja wciąż w lesie.
Za to próby odmiany rzeczownika czy czasownika trwają.
Że już o przymiotnikach nie wspomnę.

- Kokek.
Lolek uważnie przygląda się obrazkowi w książce.
Uwagami dzieli się na głos.
- Tak, kotek.
Potwierdzam i przewracam stronę.

- Nie ga kokka kukaj.
No nie ma.
Za to jest rak.
Tutaj, na następnej stronie.

- To jest rak.
- Kak.
Tym razem Lolek się zgadza i niecierpliwie sprawdza co dalej.
Odwraca kartkę.
- Nie ga łaku.
Przyklaskuję temu mojemu misiu aczkolwiek delikatnie poprawiam.
- Nie ma raka.
- Łaka. Nie ga.

Lolek się wdraża w arkana mowy ojczystej.
Jak umie.
Chce.
I lubi.

Lubi też jajecznicę.
- Ubim jako.
Gada z pełnymi ustami.
- Zjedz, a potem mów.
Szybkie przełknięcie.
- Ubim!
- Lubię.
- Ubim.
- Aha.

- Jak zjesz, to pojedziemy do babci.
- Kełaś jedziem!
- Nie, nie teraz. Jak zjesz.
- Kełaś! Jedziem juś bamci!
- Jedziem z tym jedzeniem, bo nigdzie nie pojedziem!
- ?
- Jedziemy, córeczko, jedziemy...
- Kak. Jedziem!
- Aha.

- Kochanie, może pobiegamy? Jak dalej się będziesz kręcić w kółko,
to upadniesz. Bieganie jest fajne, kręcenie to nuda.
- Nie! Musim kecić koło. Muuuusim!!!
- Musisz?
- Musim!
- Muszę...
- Kak. Musim!
- Aha.

- Idziemy się kąpać.
- Nie. Nie idziem. Idziem pać.
- Ja ci pośpię brudasie. Idziemy do łazienki.
- Idziem pać!!!
- Nie idziem, tfu, nie idziemy spać, najpierw trzeba się umyć!
- Mama idzie bakon!
- Zima, wilki, a ty mnie na balkon wyganiasz?
- Kak. Idziem pać.
- Aha.


Czy my jako rodzice czujemy niepokój?
Że jednak ta poprawna polszczyzna przegrywa z gwarą?
Że dziecko popisowo zaciąga i w nosie ma nasze poprawki?
Że staramy się dawać dobry przykład i nawet nieźle nam wychodzi,
a Lolek i tak wie lepiej?
I tak mówi po swojemu?

A skąd.
Żadnego w nas lęku.
My go nie czujem.
My się nie martwim.
My się cieszym, że Lolek nawija.

A gdy Lolek po swojemu nawija,
to my się recholim.
I lejem z tej gwarowej nawijki.
Tudzież leżym i kwiczym.

2 komentarze: