środa, 12 grudnia 2012

ŚWIĄTECZNY RELAKS


Błyszcząca i bardzo kolorowa choinka. Kolędy pobrzękujące dzwoneczkami.
Sianko pod wykrochmalonym obrusem. 12 potraw.
Opłatek. Ból brzucha z przejedzenia. Słowem błogie lenistwo.

Pamiętam to poprzednie z ubiegłego roku jak dziś.
Dwie babcie, dwie wigilie.
Damy radę. Mamy samochód.
Mamy też dziecko.
Niech się dziecko nacieszy, w końcu to jego pierwsze święta.

Pakujemy się. Wyruszamy.
Rodzina współpracuje. Wieczerza wigilijna ze względu na nasze wojaże
jest wyznaczona na 16.
Duży się stroi. Ja stroję Lolka.
Lolek stroi mnie obśliniając moją najlepszą bluzkę.
Zabieramy 1000 i 1 drobiazgów i zamykamy za sobą drzwi.
Będzie super, będzie świetnie, będzie milusio.
W aucie śpiewamy kolędy.

Dojeżdżamy. Duży dźwiga Lolka, ja z brodą przy ziemi wlokę drobiazgi.
Rodzina już karnie zgromadzona. Prawdziwy tłum.
Buzi, buzi. Jak Lola urosła! Więcej tych bambetli nie mieliście?
Ależ mieliście. Reszta w samochodzie. Po dach załadowany.
Stół się ugina pod toną jedzenia. Gęba napełnia mi się śliną.
Sądząc po minie Dużego, jemu też.

Gęba Lolka napełnia się natomiast rykiem.
Popatrz! Ciocia!
Ryk narasta.
Wujek! Widzisz? Wujek!
Ryk przechodzi w spazm.

Gdy Duży z Lolkiem w ramionach usiłuje przekroczyć próg salonu,
spazm przybiera na sile. Łez fontanna, glut po pas.
Duży przestaje usiłować. Zostaje w przedpokoju.
Lolek wyje rozdzierająco.
Rodzina rusza na odsiecz.
Może jest głodna?
Przed chwilą jadła. Zapchana po kokardkę.
Może zjadła za dużo?
Ona zawsze tyle je. Biada temu, kto będzie na jej żarciu oszczędzał.
Na pewno ma mokro!
Sucho ma. Na pewno.
Może się choinki przestraszyła?
Taa... Czy ktoś ma jeszcze bardziej rewelacyjne teorie?
Lola się chyba nas boi...
Bingo!

Rodzina wycofuje się rakiem do suto zastawionego stołu.
Duży odprowadza ich zrozpaczonym wzrokiem.
Rodzina siedzi jak mysz pod miotłą.
Lolek wyje.
Ja zabawiam.
Twarz Dużego zmienia kolor z minuty na minutę.
Gdy osiąga czerwień graniczącą z bordo, przejmuję Lolka.
Lolek zaczyna wierzgać. Nie przestaje ryczeć.

Przecież nie wyjdziemy. Jest wigilia.
A my jesteśmy przeraźliwie głodni.
Opłatkiem dzielimy się w korytarzu.
Rodzina formuje kolejkę.
Razem z Dużym czujemy się jak para celebrytów rozdająca autografy.
Lolek rozpętuje piekło. Ryk, wycie, histeria, wierzganie, walenie głową w co popadnie.
Najczęściej popada na czoło Dużego.
Na czole Dużego coraz szybciej pulsuje wielka, kręta żyła.
Do mojego czoła klei się mokra fryzura.
Cała jestem mokra.
Zmieniam Dużego. Próbuję okiełznać Lolka.
Duży jednym skokiem dopada do barszczu.
Siorbie w pośpiechu. Na stojąco.
Przysięgłabym, że na karku czuje ponaglający oddech Lolka.
Zmieniamy się.
Widelcem wydłubuję z barszczu uszko. Nie mam czasu szukać łyżki.
Nie gryzę. Połykam w całości.
Lolek chrypnie. Glut po pięty.
Szkoda dziecka. I tak długo wytrzymaliśmy.
Powiadamiamy rodzinę, że było bardzo miło, ale sami widzą co się dzieje.
Rodzina widzi. Rodzina mimo starań nie potrafi ukryć ulgi.
Kryguje się jednak.
Zostańcie jeszcze chwilę.
Ta chwila może przepełnić czarę goryczy. Nie zostajemy.

Duży z Lolkiem pod pachą wystrzela z mieszkania jak strzała.
Dziecko w jednym bucie, czapka na bakier, szalik dyndający z rękawa.
Duży podobnie, tylko w kompletnym obuwiu.
Ja próbuję ogarnąć drobiazgi.
Prezenty! Szlag. Zapomnieliśmy położyć pod choinką.
No tak, do choinki nie dane nam było nawet dojść.
W locie informuję rodzinę, że w siatce, którą zostawiam na podłodze przy drzwiach wejściowych są podarunki. Mają się sprawiedliwie podzielić.
Na buzi, buzi nie znajduję czasu, ani ochoty.

Dopadam do auta. Duży trzęsącymi się rękami zapina pasy w lolkowym foteliku.
Wsiadam. Duży z trzaskiem zamyka drzwi.
Lolek w tym samym momencie zamyka oczy.
Śpi spokojnie następną godzinę.
Dużemu następną godzinę trzęsą się ręce.
Ja trzęsę się z nerwów, że mu się trzęsą, bo przecież prowadzi.
Pot na moich plecach powoli stygnie.
Nie śpiewamy kolęd.
Nie odzywamy się do siebie.
Myślimy za to o tym samym. Może istnieje cień szansy, że Lolek się nie obudzi.
Że będzie spał do rana.

Zajeżdżamy pod dom babci drugiej.
Dokładnie w tym momencie, kiedy gaśnie silnik, Lolek otwiera swoje błękitne,
niewinne, zdawałoby się, oczęta...
Zaczynam się pocić.
Dużemu zaczyna drgać powieka.



8 komentarzy:

  1. Zaglądam tu każdego dnia i jeszcze nigdy się nie zawiodłam! uśmiech nie schodzi mi z paszczy przez następne kilkanaście minut. Trzymam kciuki, żeby nie zabrakło Ci tematów.

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję, jest mi niezmiernie miło :D
    jeśli chodzi o tematy, to gdy mi ich zabraknie poczekam spokojnie. prędzej czy później zrobię coś głupiego :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak czytam, czytam....i stwierdzam w pospiechu, że podobne dziecię posiadam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga wlascicielko tego bloga. Chyba nie zdalesz sobie sprawy , ale jestes odpowiedzialna za moj pierwszy w zyciu nałóg. Brawo!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zawsze to chciałam usłyszeć. że jestem ODPOWIEDZIALNA. :D
      dziękuję.

      Usuń
  5. Maja ale chyba w tym roku będzie już wiele lepiej bo Lolek trochę większa :) Uwielbiam teeeeen BLOG.
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w tym roku również nie dane mi było delektować się spokojną atmosferą Świąt. Lolek nie zna się na kalendarzu. Lolek ząbkuje. piątki jej wychodzą i to z przytupem.
      cała rodzina znerwicowana.

      Usuń