piątek, 21 grudnia 2012

MIŁOŚĆ NA ODLEGŁOŚĆ


Zdarzyło się kiedyś przed narodzinami Lolka,
że musieliśmy się z Dużym rozstać na 2 miesiące.
Duży wyjechał za 7 górę, za 7 rzekę. Daleko.
Tam gdzie cytryna w słońcu dojrzewa.
Ja zostałam w ponurej, zimnej i deszczowej ojczyźnie.

Będziemy do siebie dzwonić,jakoś to będzie.
Pocieszaliśmy się nawzajem.

Pierwszy telefon odebrałam już 2 godziny po łzawym pożegnaniu.
Jaki on kochany, już tęskni...
Nie wziąłem dokumentów! Nie wziąłem portfela! Nic nie wziąłem!
Głos Dużego nie był przepełniony tęsknotą.
Głos Dużego wyrażał daleko posuniętą panikę.
Co było robić, trzeba było człowieka ratować,
przetrząsanie chałupy zaczęłam od kuchni...
Po godzinie moich bezowocnych poszukiwań,
a jego, jak się okazało, owocnych bardzo,
Duży miał wyraźnie lepszy humor.
Znalazłem!!! Za siedzeniem samochodu!
Byliśmy żywym przykładem na to,
że nawet na odległość można się dzielić smutkiem i radością.

W ciągu 2 miesięcy rozmawialiśmy przez telefon milion razy.
On tęsknił, ja też.
On twierdził, że na pewno się szlajam w męskim towarzystwie,
ja zaprzeczałam twierdząc, że szlajam się umiarkowanie
i w dodatku w towarzystwie damskim.
Ja robiłam wykłady o zaufaniu,
on udawał, że wierzy.

Pod koniec października nie mogłam się doczekać przyjazdu ukochanego.
Ukochany nie mógł się doczekać, aż znajdzie się w moich ramionach.
Czasu nie da się zatrzymać, więc w końcu się znalazł.

Miałam wrażenie, że mi chłopa podmienili.
10 kilo na minusie, cera wiatrem smagana godna Włocha z południa.
Szał.
Duży, na co dzień typ skandynawski o skórze białej jak mleko
i niewiele ciemniejszych włosach,
szybko został przemianowany przez znajomych z Dużego na Carlosa.


Taplaliśmy się w szczęściu i miłości do bólu.
Ja i Carlos.
Tyle się nie widzieliśmy.
Tak długo bez siebie.
Tak daleko od siebie.

Teraz mogliśmy być w końcu razem.
Spać w jednym łóżku, jeść z jednego talerza, rozmawiać twarzą w twarz.

No i kiedy spaliśmy w jednym łóżku, twarzą w twarz,
przyśnił mi się kolega z pracy.
Niezbyt za nim przepadałam.
Duży jeszcze bardziej niezbyt.
W moim śnie kolega przechodził przez ulicę.
Na czerwonym świetle.
Prosto pod pędzący autobus.
Co było robić, trzeba było człowieka ratować.
Zygmunt!!!!!!!!!!!!!!!!
Wydarłam się na całe gardło.
Prosto w nos Dużego.
Wtulonego we mnie.

Gdy oprzytomniałam, Duży miał oczy szeroko otwarte.
Jego wzrok zdawał się krzyczeć: A nie mówiłem?!

Wszystkiemu winni rodzice kolegi.
Gdyby mu na chrzcie Carlos dali, to bym jakoś z tego wszystkiego z twarzą wyszła...


4 komentarze:

  1. Niestety, zdarzają się takie wpadki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niektórym się różne wpadki zdarzają częściej niż innym.
      i ja już nawet nie zadaję sobie pytania dlaczego mnie to spotyka tak często... ;)

      Usuń
    2. Dobrze, że nie wykrzyczałaś imienia jakiegoś sąsiada z dołu/góry (zakładam,że blok) :)

      Usuń
  2. założenie błędne. było to urocze, wynajmowane mieszkanko na poddaszu. pod nami pokoje wynajmowane licznym i jakże często zmieniającym się studentom. kto by ich tam wszystkich spamiętał :P zwłaszcza po imieniu ;)

    OdpowiedzUsuń