poniedziałek, 17 grudnia 2012

WAKACJE Z DOSKOKU


Wakacyjny wypoczynek z małym dzieckiem przy boku?
Czemu nie. Do odważnych świat należy.

Pierwszy wyjazd planujemy tuż po narodzinach Lolka.
W lutym. Do lipca podrośnie. Będzie fajnie.

W lipcu pobudki o 4 rano są już naszą słodką, rodzinną tradycją.
Nie myślimy o letnich wojażach. Chcemy spać.
Gdziekolwiek, kiedykolwiek. Spać, spać, spać.
Spać na własnym terenie. We własnym mieszkaniu.
Gdzie indziej Lolek mógłby zaczynać dzień o trzeciej.
Nie na nasze nerwy.
Poczekamy. Rok poczekamy.

Następny rok mija nam na psychicznych przygotowanaich.
Jesteśmy gotowi.
Na jednodniowy wyjazd.
Miejsce wybieramy starannie.
60 km od domu, to w końcu nie wyprawa na koniec świata.
Woda czysta, rozległa plaża, ratownik na każdym kroku,
zaplecze gastronomiczne spore, okolica dech w piersiach zapierająca.
Dojście nad wodę brukowaną alejką.
Nie do przecenienia, gdy się spacerówkę posiada.

Dojeżdżamy.
Okoliczna przedsiębiorcza ludność organizuje w swoich obejściach
parkingi dla urlopowiczów z miasta.
Wybieramy, zajeżdżamy, parkujemy.
Zaczynamy opróżniać auto.
Złóż materac, potem się napompuje. Schowaj do kosza pod wózkiem.
Jeszcze siatka z łopatkami, grabkami, wiaderkiem.
Co masz z nią zrobić? Powieś na rączce wózka!
Koce? Po co tyle wzięłam? No dla mnie, dla ciebie, a mały dla Lolka.
Każdy będzie mógł poleżeć na swoim.
Że ręczniki niepotrzebne? Właśnie, że niezbędne!
Dla ciebie, dla mnie, dla Lolka. Nie będziemy się 
przecież po kąpieli jednym wycierać!
Nie mieszczą się pod spacerówkę? Powieś torbę na drugiej rączce.
Nie mojej! Ja trzymam parasol plażowy! Na wózku wieszaj!
Przechyla się? Wsadź do spacerówki Lolka! Będzie równoważyć!
Ta siata też! Musimy mieć kosmetyki do opalania!
Nie, nie okradłam drogerii! Krem dla Lolka, oliwka dla mnie, balsam dla ciebie.
Tak, to też bierzemy. Bierzemy! Nie kłóć się!
Na pewno zgłodniejemy. Musimy wziąć żarcie dla Lolka.
I dla mnie. No i dla ciebie.
Nie chowaj baseniku! Widzę! Bierzemy!
Niech ci będzie. Sama będę niosła...

Gdy stawiamy pierwsze kroki brukowaną alejką prowadzącą na plażę,
wyglądamy jak banda handlarzy ze stadionu narodowego kiedy jeszcze był bazarem.
Lolkowi z wózka tylko czubek głowy wystaje.
Drobiazgi, rzeczy niezbędne i inne gadżety skutecznie
zasłaniają mu widoczność.
Już, zaraz kochanie będziemy na miejscu.
Za chwilkę będziemy się kąpać, bawić, odpoczywać.
Lolek się drze. My z Dużym drzemy się na siebie.
Ja walczę z trzema torbami i parasolem, basenik wypada mi z załadowanych rąk co chwilę.
Duży zgięty w pół udaje strongmana. Wózek vel taczkę pcha.

Gdy docieramy nad brzeg jeziora jesteśmy mokrzy od stóp do głów.
Czego się jednak nie robi, żeby w końcu odpocząć.
Zajmujemy połowę plaży rozkładając pieczołowicie bambetle.
Kocyk Lolka tu... Nie, czekaj, tu położymy basenik, kocyk tam.
A mój? 
Nie kłóć się, twój będzie leżał tu! To też jest dobra miejscówka.
Dobra, przesunę 10 cm, może być?
Parasol tu.
Dlaczego nie?
Wcale nie wbiłam krzywo!
Sam sobie wbij!
O widzisz? Krzywo!
Żarcie na słońcu? No co ty... Rzeczywiście! Przełóż. Przesuń. Tam schowaj!
Gdzie Lolek? Łap go!!!

Następne 3 godziny wakacyjnego relaksu mijają nam
na pogoni za Lolkiem.
Lolek ma jeden kierunek. Jest zachwycony wielką wodą.
A najlepiej głęboką.
Basenik ma w nosie.
Chce na środek jeziora teraz, zaraz, natychmiast.
Obydwoje biegamy z obłędem w oczach i próbujemy okiełznać zapędy Lolka.
Nie ma za co złapać. Lolek ma na sobie tylko pieluchę do pływania.
I czapeczkę z daszkiem.
Czapeczka co i raz zostaje w rękach moich albo Dużego.
Za włosy przecież nie będziemy Lolka z wody wyciągać.

Po 3 godzinach składamy koce.
Nie leżałam ja, nie leżał Duży, nie leżał tym bardziej Lolek.
Na rączkach wózka wieszam 2 torby, których nawet nie miałam
okazji rozpakować.
Grabki, łopatki, wiaderka spokojnie spoczywają w koszu pod spacerówką.
Nie ujrzały światła dziennego.
Duży przypomina raka mutanta.
Ja cieszę się, że chociaż jedno ramię sobie opaliłam.
Czoło piecze, nos jak u renifera Rudolfa.
Jedynie Lolka udało się w locie kremem maznąć.

Droga do samochodu jest długa.
Lolek zasypia po odpaleniu silnika.
Duży na wszystkie świętości przysięga, że bez dwudziestu nianiek,
to on nigdzie już z Lolkiem nie pojedzie.
Ja nie narzekam. Bo nie mam siły.

Czas leczy rany.
Po miesiącu postanawiamy zabrać ze sobą nad wodę posiłki.
W postaci babci.
Babcia się cieszy.
Nie uświadamiamy babci.
Przez 60 km wykrzykujemy radośnie jak będzie super.
Babcia wierzy.
Nie zastanawiamy się, co zrobimy, gdy życie zweryfikuje jej wyobrażenia.
Pełen spontan.

Dojeżdżamy.

Kąpiel wzbroniona. Jezioro opanowały sinice.
Ryczeć się chce wszystkim.

Przez kolejne 3 godziny w trójkę łapiemy Lolka,
przed którym trudno ukryć wielką taflę wody.

Wracamy obiecując sobie, że już nigdy nad wodę, że następnym razem góry...

Po powrocie babcia kładzie się w centralnym miejscu mieszkania na podłodze.
Podobno to dobrze robi na nadwyrężony kręgosłup.
Duży leży na dywanie w drugim pokoju.

Ja siedzę w przedpokoju i nie mam siły się podnieść.
Lolek stoi pod drzwiami łazienki i wyje wniebogłosy.
Szóstym zmysłem zgaduje, że to już ta pora.
Pora kąpieli.

9 komentarzy:

  1. Ehhhh :D
    Kto ma u Was więcej cierpliwości do Małej? Ty czy mąż? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zupełnie, ale to zupełnie subiektywnie, stwierdzam, że ja;)

      Usuń
    2. gwoli ścisłości- Duży nie jest moim mężem.
      pisałam już, że nie cierpię wesel :D
      czyż 'konkubent' nie brzmi romantycznie? ;)

      Usuń
  2. hehhe "Duży Konkubent" to brzmi groźnie :)
    Wesel też nie lubię, lecz swoje przeżyłam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. duży konkubent to mię się osobiście z kroniką kryminalną kojarzy :D

      Usuń
    2. No w sumie można tak skojarzyć :D

      Usuń
    3. z konkubentem kojarzy się też piknie konkubina.
      czyli ja :D

      Usuń
  3. "Wakacje z doskoku" przeczytałam mojemu M i powiedział, że fajną książkę mogłabyś napisać. A na książkach to on się zna...
    P.S. U nas takie wakacje wyglądały podobnie. Nie byliśmy w stanie okiełznać temperamentu naszej "kwoczki" :)

    OdpowiedzUsuń
  4. my w większości wypadku nie jesteśmy w stanie okiełznać temperamentu naszej pociechy nawet na znanym terenie, czyli w domu ;)
    każdy podobno nosi w sobie materiał na co najmniej jedną książkę.
    do pisania bloga zbierałam się rok.
    książkę pewnie wydam jak już będę nad grobem stała ;)

    OdpowiedzUsuń