niedziela, 23 grudnia 2012

WIGILIA Z KOCIĄ MUZYKĄ W TLE


Działo się to przed laty, gdy dziecięciem byłam.
Święta u babci.
Dziadkowie, rodzice, ciotka z wujkiem.
I my. Dobrodziejstwo inwentarza, sztuk pięć.
Każde z drżeniem małego serca oczekujące pierwszej gwiazdki.
Z jeszcze większym drżeniem, graniczącym z palpitacją, wyczekujące prezentów.

Podarunki, o czym nie wiedzieliśmy, pochodziły z trzech stron Polski.
Część od babci Mikołaja, część od ciotki, również Mikołaja profesjonalnego,
i od Mikołaja z dyplomem, czyli mojej mamy.
Full wypas.

Pół godziny przed Wigilią okazało się, że część trzecia spoczywała
zapomniana w drugiej części kraju.
Mikołajowi dyplom nie pomógł,
amnezja zaatakowała w najmniej odpowiednim momencie.

Szczęście w nieszczęściu mężowie samozwańczych Mikołajów
posiadali na stanie samochód, wsiedli i przebyli 40 kilosów
w obie strony z prędkością światła.

Kobiety Mikołaje zabawiały inwentarz.
Podejrzewam, że łatwo im nie było.
Mamo! Kiedy będziemy szukać na niebie pierwszej gwiazdki?
Ciociu! Gdzie jest wujek?
Dziadku! Dlaczego nie szukasz taty???

Wrócili, przywieźli, kobiety w siódmym niebie.
Do czasu.
Do czasu rozpakowania niespodzianek.
Kobiety bowiem, bez żadnego wcześniejszego porozumienia,
postawiły tego roku na edukację muzyczną.

Moja mama nabyła dwa bębenki i tamburyn.
Babcia uszczęśliwiła wnuki cymbałkami.
Ciotka niemałym wysiłkiem zdobyła flet i glinianą okarynę.
Gwoździem do trumny okazał się bonus dziadka w postaci gwizdków.
Pięciu. Dla każdego małego Janka Muzykanta.
I się zaczęło.

Nim wieczerza wigilijna dobiegła końca,
kobiety zeżarły roczny zapas tabletek od bólu głowy babci.
Drugiego dnia pigułki hojnie rozdawała moja mama.
Trzeci dzień był najgorszy, ponieważ ciotka nie była
farmaceutycznie przygotowana.
(czasy były siermiężne, nie było mowy o choć jednym otwartym sklepie,
aptece, a na stacjach benzynowych nawet o benzynę było trudno)
Panowie zagęścili częstotliwość wychodzenia na papierosa.
Babcia zastanawiała się, czy nie zacząć palić.
Ciotka zaczęła.
Mama paliła za siebie i za babcię.
Byle choć na chwilę uciec od tej kakofonii dźwięków.

My bawiliśmy się przednio.
Twoje cymbałki są fajniejsze od moich! Oddawaj!
Ja chciałam bębenek, a nie tamburyn!
Tamburyn jest mój i już!
Dawaj okarynę, bo ci na flet napluję!
A ja ci nasikam do okaryny!
Oczywiście te drobne niesnaski nie przeszkadzały nam w testowaniu instrumentów.
Ciągłym testowaniu. Bardzo, ale to bardzo głośnym testowaniu.

Kobiety zaczęły się naradzać.
Odebrać? Nieee... Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera...
Odebrały.
Poniewierały się więc w piekle owym następną godzinę.
Inwentarz zwarł szyki, inwentarz miał młode i prężne płuca.
Inwentarz darł się na całe gardło z rozpaczy.

Pierwsza wymiękła babcia. Z kredensu wyjęła cymbałki.
Ciotka zza lodówki wyciągnęła flet.
Mama poleciała do łazienki szukać w pralce okaryny i bębenków.
Dziadek z pewnym ociąganiem zaczął wyjmować z kieszeni ślubnego garnituru
wiszącego w szafie od kiedy pamiętam, gwizdki...

Z okazji kolejnych Świąt Bożego Narodzenia
wszyscy dostaliśmy skarpety.


2 komentarze:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=aGpbGRcPWGY
    Moje dziecko przy słuchaniu tego utworu prosi o zakup wszystkich instrumentów. Zastanawiałam się nad kupnem bębenka ale po Twoim opowiadanku lekko zwątpiłam hehe (mimo dobrze zaopatrzonych apteczek domowych) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. moje dziecko umuzykalnione jest okrutnie. "tańczy" nawet przy dźwiękach włączonej pralki lub przy ostrzeniu noży (!);)
    za mała na razie na instrumenty. ale włączam jej czasem
    piosenki z youtube. dziękuję za link, będę wiedziała, co mam w przyszłości omijać :D

    OdpowiedzUsuń