wtorek, 18 grudnia 2012

GIĘTKI JĘZYK


Nie możemy się z Dużym doczekać aż Lolek zacznie mówić.
Obecnie z upodobaniem powtarza jedno słowo.
NIE.
Czy naprawdę jesteśmy przygotowani na więcej?

Mojej mamie wydawało się, że i owszem.
Też drżała z niecierpliwości.
Doczekała się dość szybko.
Ominęłam etap piciu piciu, ajciu, am am.
Od razu komunikowałam się z otoczeniem w jasny i klarowny sposób.
Chcę jeść. Albo Nie chcę jeść.

Z tamtych lat zostało mi sporo.
Do tej pory moim ulubionym zwrotem jest:
Chcę jeść!

W owych zamierzchłych, przedwojennych czasach
lubiłam popisywać się swoją elokwencją.
Żadna uroczystość rodzinna nie obyła się bez składanki
wierszyków przeplatanych piosenkami.
Mama pękała z dumy,
rodzina nagradzała cukierkami.

Postanowiłam rozszerzyć zasięg.
Imieniny mamy. Szerokie grono niespokrewnionych znajomych.
Ich też uszczęśliwię.

Miałam 5 lub 6 lat.
Blond włosy, równą grzywkę, oczy anioła.
Przygotowałam tekst.
Wierszyk czy piosenka nie wchodziły w grę.
Ja już byłam duża, a ów repertuar zbyt dziecinny.
Dowcip opowiem, o!

Wyraz dowcip kojarzył mi się z wulgaryzmem.
Aż tak dorosła nie byłam, moja znajomość mowy ojczystej wciąż ewoluowała.
Długo kombinowałam nad zamiennikiem.
Wykombinowałam.

Mamusiu, czy mogę opowiedzieć żart?
Oczy wystrojonych gości na mnie,
dumne oczy matki też.
Oczywiście córeczko.

Kawał o juhasie pasącym owieczki znałam na pamięć.
Był dość długi.
Nie pamiętam treści.
Pamiętam natomiast doskonale,
że słowa chujas użyłam kilkanaście razy.
Głośno i wyraźnie. Nic a nic nie kojarzył mi się z wulgaryzmem.
I pamiętam tę ciszę, która trwała w nieskończoność,
gdy czekałam na oklaski.
Że o cukierkach nie wspomnę.


1 komentarz: