czwartek, 20 grudnia 2012
SZKOŁA RODZENIA
Nie ma to tamto, do porodu należy się gruntownie przygotować.
A kto nas do szczętu wyedukuje w tym temacie?
Szkoła rodzenia, ma się rozumieć.
Dzwonię, zapisuję, termin ustalam.
Jestem podekscytowana.
Duży nie podziela mojego zapału.
Pyta czy jego obecność jest konieczna.
Nie odpowiadam. Zabijam wzrokiem.
Więcej nie pyta.
Na pierwszych zajęciach rozglądamy się ciekawie po sali.
Po innych uczestnikach też.
Mam największy brzuch i najbliższy termin.
Zatapiam się z lubością w worku sako.
Po 5 min stwierdzam, że źle się zatopiłam.
Wstać bez pomocy Dużego nie mogę.
Duży pomaga. Średnio co kwadrans, ponieważ zatapiam się wciąż i wciąż nie tak,
jakbym chciała.
Ja usiłuję się wygramolić, Duży, pąsowy na twarzy z wysiłku, usiłuje mi w tym pomagać.
Z pierwszej lekcji pamiętać nas będą wszyscy.
Jest miło.
Jest tablica i kolorowe flamastry.
Jest zadanie - trzeba narysować swoje dziecko, a raczej o nim wyobrażenie.
Kto wyrywa się do tablicy pierwszy?
Duży.
Maże z językiem na brodzie, wczuwa się okrutnie.
Efekt przechodzi z kolei moje najśmielsze wyobrażenia.
Mam ochotę już nie zatopić się, a utopić w sako.
Duży stoi zadowolony i czeka na brawa.
Zaczyna mu się podobać.
Kolejne spotkanie. Nauka przewijania.
Duży z wielką wprawą operuje lalką i pieluchą.
Widzę Dużego jak przez mgłę. Przysypiam pogrążona w worku.
Już umiem się zatapić tak, jakbym chciała.
Duży z zapałem ubiera lalkę w śpiochy.
Chrapię.
Gdy zajęcia przeradzają się w koszmarny w-f dla ciężarnych,
zaczynam żałować, że biorę w nich udział.
Duży przeciwnie.
Bawi się wyśmienicie.
Też bym się bawiła, gdybym mogła z bezpiecznej odległości
obserwować Dużego przy drabince. Robiącego przysiady.
Z brzuchem wielkości kuli ziemskiej.
Gdy Duży wyciąga aparat fotograficzny,
mam ochotę zwiewać gdzie pieprz rośnie.
Ale nie mogę. Wiszę w półprzysiadzie z tyłkiem tuż nad ziemią
i żadna siła mnie nie może zmusić, żebym wstała.
Duży z przyjemnością pstryka fotki.
Ja z przyjemnością wyobrażam sobie, co mu zrobię gdy wrócimy do domu.
I gdy w końcu jakimś cudem i nadludzkim wysiłkiem
uda mi się wstać.
Po dwóch miesiącach Duży nie mówi o niczym innym,jak tylko o szkole.
Nie może się doczekać kolejnego spotkania.
Jest wyraźnie podekscytowany.
Ja wyraźnie nie podzielam jego zapału.
Nie rezygnuję jednak. Nie zrobię tego Dużemu.
Niech się cieszy. Niech będzie moja strata.
Duży cieszył się do zajęć dziesiątych.
Kiedy to prowadząca wyświetliła film.
Pokazujący poród z najdrobniejszymi szczegółami.
Duży, twardziel nad twardzielami, dał radę obejrzeć napisy początkowe.
Było ciemno, ale ja wiedziałam, że jego twarz zmienia powoli kolor.
Na trupio blady.
Nie czekał na niespodziewaną reakcję organizmu w formie omdlenia,
bądź co gorsza wymiotów.
Wystrzelił z sali jak z procy.
Wrócił równo z napisami końcowymi. Cwaniak.
Pani wyświetliła specjalnie dla niego film po raz wtóry. Cwaniara.
Twarz Dużego przypominała maskę.
Wzrok męskiej połowy widowni przez cały seans spoczywał na Dużym.
Nie doszukałam się w ich oczach ani odrobiny współczucia.
A tym bardziej wdzięczności.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
hahahahahaha(napisałabym coś mądrzejszego ale z racji końca świata mózg mnie się rozładował)
OdpowiedzUsuńkoniec świata nastąpi dziś niechybnie, ponieważ moja mama zaniemogła i w kuchni realizować się mam ja... harmonogram na dziś - dwa ciasta. już przy pierwszym świat się zawali...
OdpowiedzUsuńooooo M. ja cię kręce szalejesz:DJakby co przybędę z odsieczą:)
OdpowiedzUsuńna jedną odsiecz już za późno. mama mimo swego stanu, stwierdziła, że zważywszy na moje umiejętności w temacie pieczenia, zrobi to sama. no i upiekła 5 placków. użyła zwietrzałej sody i nie dodała cukru. musi będę z Lolkiem ptaszki pod blokiem tydzień karmić...
OdpowiedzUsuń