środa, 5 grudnia 2012

JAK LOLEK MATKĘ DO GROBU WPĘDZAŁ


Wieczór nie zapowiadał kataklizmu, który miał nadejść następnego dnia.

Dzień zaczął się ciemną nocą. O drugiej.
Lolek zwarty i gotowy do zabawy. Ja trochę mniej.
Lolek ponagla rykiem.
Nie, nie jestem głodna mamuniu. Pielucha suchuteńka. Nie zgubiłam smoczka.
O, tu jest! A tam są zabawki!
Świetnie córko. Cieszę się twoim szczęściem, aczkolwiek entuzjazmu nie podzielam.
Śpij!
Nie będę! Za diabły! Śpiewaj! Będę biła brawo!

Realizuję się więc wokalnie do trzeciej.
Dziecko zachwycone. Że też tatuś nie widzi, jak ładnie klaszczę!
Nie bój nic, dziecino, jeszcze z 10 minut, a się dowie...

Po kwadransie razem z Dużym stanowimy już zespół.
Snujemy śmiałe plany wzięcia udziału w którymś z talent show.
Szanse mamy spore. Ćwiczymy do utraty tchu. Po wyczerpaniu wszystkich dziecięcych kołysanek, skocznych piosenek i rymowanych wierszyków, zmieniam repertuar.
Może Ładne oczy masz, komu je dasz?
Duży protestuje. Nie będzie śpiewał o transplantologii.
Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki, ani nogi?
Duży dalej protestuje. Transplantologii mówi NIE.
Czarny chleb i czarna kawa?
Duży zaczyna się zastanawiać kogo wybrał na matkę swojego dziecka.
Przejmuje pałeczkę.
Dumka na dwa serca ( a przy okazji na dwa głosy, nasze głosy) o trzeciej trzydzieści
nad ranem wychodzi nam nad wyraz przekonująco.
Nie mówiąc już o hymnie państwowym.

Lolek ma dość. Się nie dziwię. Ziewa rozdzierająco.
Do snu jednak daleko. Chce na ręce. Bujać mnie tu szybko, ino raz!
Skoro Duży jest duży, to i córka po tatusiu gabarytów słusznych.
W ramiona biorę ja. Po 10 minutach rękami mogę zbierać okruszki z dywanu.
Nie schylając się.Ból w kręgosłupie nieziemski. Uświadamiam sobie,
że jeśli cud się zdarzy i będzie mi dane jeszcze zasnąć, to będę spała na stojąco.

Lolek wtulony w moją szyję oddycha miarowo.
Patrzę pytająco na Dużego. Nie widzę twarzy bandytki, nie wiem czy śpi,
czy się tylko przyczaiła do ataku.
Z Dużym rozumiemy się bez słów. Podnosi kciuk do góry.
Dobra nasza! Teraz tylko odłożyć śpiocha za dychę do łóżeczka. Pryszcz.
Ruszam. Z rozmachem włażę w zabawkowego słonia. Słoń jest zabawką grającą.
Duży powoli kieruje kciuk w dół...

Lolek zasypia przed piątą. Mam wrażenie, że ucieka w sen ze strachu,
że znów zaczniemy śpiewać.
W akcie zemsty popisy wokalne rozpoczyna o szóstej trzydzieści.
Zastanawiam się, gdzie ma ukryte baterie.
Chodzę na rzęsach i brodą się podpieram.
Nie umiem ukryć zazdrości, gdy zielony z niewyspania Duży wychodzi do pracy.

Lolek jest również niewyspany. Drzemka w ciągu dnia jest jednak zbyt banalnym rozwiązaniem.
W zamian postanawia umilić matce życie.
Jedzenie jest głupie. Spanie to przeżytek. Bawić się nie będzie, bo nie i już.
Nawet się nie staram ust otwierać w celu uspokajania śpiewem.
Ryk jest cool. Marudzenie w modzie. Jęki piekielne na topie.
O szesnastej jestem na skraju załamania nerwowego.
Lolek jest śpiący. Lolek nie chce zasnąć. Ryk. Trzymajcie mnie ludzie...
Lolek jest głodny. Lolek nie przełknie niczego. Na złość zdesperowanej matce.
Przekonam jabłuszkiem. Moja dziewczyna za jabłuszko dałaby się pokroić.
Szukam. Nie posiadam. Lolek wyje.
Załamanie nerwowe nadciąga wielkimi krokami.

Nadciąga również ratunek w postaci Dużego.
Jakie dzień dobry, jakie kochanie...
Marsz po jabłka!
Duży sprawnie wyplątuje się z garnituru, przyobleka ciało w dres.
Jest gotowy do startu.Będzie mu się wygodniej biegło.
Warzywniak zamknięty. Niczym pies tropiący i maratończyk w jednym, galopuje dalej.
Sklepu otwartego szuka.
Jest. Od progu woła:
Są jabłuszka???
Ekspedientka mierzy go wzrokiem. But sportowy, bluza tudzież, spodnie dresowe,
włos wojskowo przycięty, głos męski, tubalny, postura całe drzwi wypełnia.
Na ludziach to ona się zna. Twarz rozjaśnia promienny uśmiech.
Zamaszystym ruchem ręki wskazuje Dużemu półeczkę gęsto zastawioną winem marki wino.
Ależ są! I wisienki, i truskawki! I śliwkowe cudo też się znajdzie!
To nie jest meta maratonu...

W tym czasie ja uspokajam Lolka. Tańczę, śpiewam (tonący brzytwy się chwyta), recytuję.
Żołądek przykleja mi się do kręgosłupa. Od rana nic w ustach nie miałam.
Ze śpiewem na ustach lecę do kuchni, żeby w biegu kanapkę połknąć.
Nie mam czym posmarować chleba. Nie szkodzi, chleba też nie ma.
Stara bułka Lolka. Nadgryziona.
Nie szkodzi, że nadgryziona, ale w dalszym ciągu nie mam czym posmarować.
Suchej nie przełknę.

Gdy Duży wraca triumfalnie dzierżąc dwie siaty jabłek w czterech gatunkach,
nie umiem opanować łez.
Zanim zamknie do końca drzwi, dobiegnie go rozpaczliwe:
I masła nie ma!

Duży dwa razy nie popełnia tych samych błędów. Sprawnie wyskakuje z ciuchów.
Zaczyna wiązać krawat.

5 komentarzy:

  1. Dużo cierpliwości życzę do Lolka...i Dużego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak bym o sobie czytała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niby każda ciąża przebiega inaczej, niby każdy poród odmienny, ale w losie matki można odnaleźć sporo wspólnych punktów ;)

      Usuń