sobota, 29 grudnia 2012

JA CHCĘ DO LUDZI !!!


Jak długo można siedzieć w domu z małym dzieckiem
bez uszczerbku na psychice?
Ponad rok. Właściwie półtorej.
I ani dnia dłużej.

Może byśmy tak gdzieś wyszli?
Pytam Dużego z pewną dozą nieśmiałości.
A co z Lolkiem? Jakoś nikt z rodziny nie kwapi się 
do zabawy w niańkę.
Duży ma mocne argumenty.
To może z Lolkiem? Ma już 16 miesięcy...
Przecież tyle razy widziałam szczęśliwe rodziny
z prawieżenoworodkami w centrum miasta.
W restauracjach, kawiarniach, galeriach handlowych.
Galeria odpada, się nie będziemy pchać z bandytką w tłum.
Może więc restauracja?
Jest lato, starówka tętni życiem, pod parasolami śmiech, gwar,
szeroko okazywana radość życia.
Taki obraz w każdym bądź razie zapamiętałam z czasów
przedciążowych.
Ja też tak chcę!
Chcę do naleśnikarni!
Chcę wsunąć ogromny gryczany placek ze szpinakiem
i toną pieczarek.
Lolek jest już duży. I jemu skapnie odrobina.

Duży oponuje.
Wcale nie jest duży. Nie mam ochoty z nim się szarpać.
Poza tym na dziś zaplanowałem rosół.
Sam ugotuję.
Noo... Skoro sam... Nie będę mu psuła przyjemności.

Duży zamyka się w kuchni.
Trzaska garami. Warzywa obiera, mięso przygotowuje,
miksturę na gazie stawia.
Sprawdza co 10 minut. Siorbie. Zachwyca się.
Wtrącam się raz. Żal mi Dużego, gdy usiłuje przytrzymać nad palnikiem
całą cebulę posiłkując się specjalistycznym sprzętem. Widelcem.
Wiesz, cebulę trzeba opalić nad ogniem.
Rosół nabierze niepowtarzalnego smaku.
Najlepszy kucharz świata tłumaczy ignorantce na czym polega
prawdziwe gotowanie.
Cebula co i rusz zsuwa się ze sztućca i skacze po całej kuchni.
Duży, przeciwnościami niezrażony, warzywo łapie w locie,
zbiera z podłogi, zza lodówki wyciąga.
Ignorantka radzi mistrzowi, by przeciął uciekinierkę na pół.
Łatwiej będzie.
Duży z rady nie korzysta. Nie będzie sobie ułatwiał.

Gdy wylewa cały rosół, pardon, przecedza do zlewu,
zostawiając na durszlaku smętną, rozgotowaną włoszczyznę,
nie mówię nic.
Zaczynam stroić Lolka.
Ja gotowa jestem od godziny.
Wyruszamy w miasto.
Do bagażnika pakujemy spacerówkę.
A przejdziemy się deptakiem. Na bogato!

Miejsce parkingowe znajdujemy od razu. Centrum, toż to cud.
Słońce świeci, wieje lekki wiaterek, wszystko nam sprzyja.
Lolek rozgląda się naokoło z rozdziawioną paszczą.
W końcu coś nowego niż nasze osiedle.
Mam ochotę pokonać drogę do naleśnikarni w podskokach.
Z radości.

Na miejscu jeden wolny stół pod pięknym lnianym parasolem.
Na świeżym powietrzu.
Czekał specjalnie na nas!
A co tam, podskoczę!
Wietrzyk delikatnie muska nasze twarze.
Jest BOSKO!

Kelner zjawia się po 2 minutach.
Pamięta nas.
Nie pamięta siłą rzeczy Lolka.
Staje jednak na wysokości zadania i się zachwyca naszą latoroślą.
Cały czas jest BOSKO!
Patrzę na Dużego z miną pt.
No i czego tu się było bać? 
Zamawiamy.

Lolek zaczyna się nudzić.
Nic dziwnego, przecież to dziecko.
Duży postanawia zrobić rundkę wokół ratusza,
by dziecku dostarczyć atrakcji.
Ja czekam na żarcie.
I pilnuję stołu, który czekał specjalnie na nas.

Gdy olbrzymie talerze lądują na obrusie,
Duży wiedziony szóstym zmysłem zjawia się jak spod ziemi.
Zacieram ręce. Będziemy jeść!
Duży mości się w plecionym fotelu.
Chwytamy za sztućce.
Lolek w wózku zaczyna wyć.
Nie tracimy rezonu.
Wołam kelnera i proszę o przyniesienie krzesełka do karmienia.
To nasza ulubiona restauracja. Na poziomie.
I tym razem nie czujemy się zawiedzeni.
Mają krzesełko.
Montujemy w nim Lolka.
Lolkowi oczy wychodzą z orbit.
Blat gniecie w brzuch.
Lolek jest spory, krzesełko rachityczne.
Pakujemy do wózka.
Lolek nie widzi co się dzieje na stole.
Lolka nadzwyczaj to interesuje.
Lolek wyraża protest rykiem.

Biorę na kolana.
Lolek wkłada łapy w szpinak.
Wycieram.
Lolek chwyta za brzeg szklanki i wylewa sok.
Z czarnej porzeczki.
Mój  naleśnik stygnie.
Mam łzy w oczach.
Może tak zatkać Lolka?
Wpycham w córkę kawałek gryczanego ciasta.
Córka pluje ciastem gryczanym dalej niż widzi.
Duży pomaga, przejmuje córkę.
Córka przejmuje widelec i rzuca nim w stół obok.
Nobliwa staruszka uchyla się w ostatniej chwili.
Uśmiechamy się do niej przepraszająco najładniej jak się da.
Lolek ryczy.

Niestety nasza ulubiona restauracja ma feler.
Nie pakują jedzenia. Nikt nie jest idealny.
Albo zjemy na miejscu, albo wcale.
Wpycham do ust 1/4 naleśnika na raz. Szybko przeżuwam.
Odbieram ojcu Lolka.
Ojciec wpycha do ust połowę posiłku.
Dławi się.
Jedną ręką przytrzymuję wijącego się Lolka,
drugą podsuwam Dużemu szklankę.
Na dnie zostało trochę soku porzeczkowego.

Pakujemy Lolka do wózka.
Lolek dalej wrzeszczy.
Zastanawiamy się kiedy zachrypnie.
Uśmiechamy się do reszty gości przepraszająco.
Najładniej jak się da.
Duży rzuca pieniądze na stół,
nie czekamy na rachunek.
Pędzimy do samochodu.
Co za licho nas podkusiło,
żeby zaparkować na końcu deptaka?!

Po drodze mijamy staruszka.
Jedną ręką pcha głęboki wózek z maleństwem ubranym
w słodkie różowe śpiochy. Maleństwo lekko posapuje. Śpi. Słodko śpi.
Ręką wolną trzyma łapkę małego chłopczyka,
ubranego w słodką niebieską bluzeczkę.
Chłopczyk dziarsko maszeruje obok dziadka.
Grzecznie maszeruje. Jakie to słodkie.

Odprowadzamy zdumionym wzrokiem mijaną trójkę.
Zazdrościmy jak diabli.
Ale wieje, niech to szlag!
Złoszczę się ja.
Słońce prosto w oczy, cholera!
Wtóruje Duży.
Ładujemy się do samochodu.
Jedziemy zaszyć się w domowych pieleszach.
Gdzie nie wieje i nie świeci.
Gdzie zjeść można w spokoju rozgotowaną włoszczyznę.


2 komentarze:

  1. hehe i znowu znam to z własnego doświadczenia :) Jakieś takie mamy podobne te dzieci ;p
    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. mam nadzieję, że do 18. urodzin nauczą się prawidłowo posługiwać widelcem i pić sok ze szklanki (a nie zlizywać ze stołu):P

    OdpowiedzUsuń