sobota, 8 grudnia 2012

CHWILA WYTCHNIENIA


Duży wie, że nawet ja, matka nie do zdarcia, potrzebuję chwili dla siebie.
Od czasu do czasu.
Ułatwia, dziecko na spacer zabiera.
Mam tylko dla siebie 2 godziny. A jak dodatkowo mam szczęście, to nawet trzy.
Na bogato.
Zanim jednak w chałupie zapanuje upragniona cisza, Duży musi się do eskapady przygotować.
Nic tak nie rozczula jak widok mężczyzny wędrującego ramię w ramię z małym człowieczkiem.
Innych kobiet nic tak nie rozczula.
Duży o tym wie.
Duży wkłada sporo wysiłku, by się godnie prezentować. I wytwornie.

Gdy wystrojony wchodzi do pokoju, ciągnie się za nim chmura perfum.
Ostrożnie przysiada na brzegu kanapy. Bo się nie daj Boże wygniecie.
Lolek spogląda spode łba. Z prawdziwą kobietą nie ma nic wspólnego.
Nie leży i nie pachnie. Stoi i śmierdzi. Stoi bowiem z kupą.
Czy ty przypadkiem o czymś nie zapomniałeś?
O czym?
O dziecku! Przecież Lolka też trzeba przyszykować do wyjścia!
Myślałem, że mi w tym pomożesz...

Pomoc polega na odwaleniu brudnej roboty.
Nie dyskutuję, odwalam. Przebieram, przewijam, pakuję w nowe ciuchy.
Spieszy mi się do świętego spokoju.
Kopniak na szczęście dla Dużego, buziak dla Małego, pa,
nie ważcie się wracać przed upływem 2 godzin!

Za nimi zamykają się drzwi, przede mną otwiera się ocean możliwości.
Mogę poczytać. Mogę się popluskać w pianie.
Mogę poleżeć. Mogę robić nic.
Ostatnia ewentualność podoba mi się najbardziej.

Tylko jeszcze prędziutko pozbieram lolkowe zabawki z podłogi, bo przejść się nie da.
Ooo... To my mamy dywan? I to jaki brudny dywan...
Poodkurzam szybciusieńko.
Choroba jasna, podłoga klei się w nadspodziewanie wielu miejscach...
Mopem przelecę szast prast.
Zahaczam o firankę. Z rozmachem zahaczam.
Wrzucę do pralki, nastawię szybki program, mokrą powieszę. Tak raz, dwa.
Zaraz... Czysta firanka się z brudnym oknem nie komponuje...
A co mi tam, umyję! Migiem.

Gdy w próg naszego domostwa wkracza Duży z Lolkiem,
jestem w trakcie prania dywanu. Na czworaka. Pot po tyłku, w oczach obłęd.
Duży, który zanim wzrokiem zjedzie do parteru i właściwie oceni sytuację,
odzywa się zbolałym głosem:
Trzy godziny, nóg nie czuję, taki jestem...
Urywa w połowie zdania. Nie może wyjść z podziwu, że nasz dom może tak wyglądać.
I tak lśnić.
Lolek w podskokach roznosi po mieszkaniu za pomocą różowych sandałów
tony piachu. Rzucam się - to może zbyt dużo powiedziane -wlokę do kuchni po miotłę.
Duży protestuje:
Skarbie najdroższy, zostaw! Tak się naharowałaś!
Jutro pozamiatasz.

Kochany jest, nieprawdaż?

4 komentarze:

  1. Oj kochany...
    A tak na marginesie to i tak jest niezły, 2-3h z dzieckiem sam na dworze. Mój by dzwonił już kilkanaście razy do domu...i to w przeciągu godziny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo to nie był debiut. pierwszy spacer trwał 10 minut. w tym czasie odebrałam 3 rozpaczliwe telefony ;)
      trening czyni mistrza :D

      Usuń
  2. Mój jak pierwszy raz wyszedł z Niką na dwór to do 30 zdążyłam policzyć i poobserwować jak koło okna się kręci z wózkiem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mój za pierwszym razem się nie kręcił.
      mój się miotał :D

      Usuń