piątek, 29 sierpnia 2014

CIEMNA STRONA LOLKA


Rodzice dzieci takich jak Lolek często mają problem w miejscach publicznych.
Autobus, sklep, urząd, plac zabaw.
Zbyt głośno, zbyt tłoczno, za dużo świateł, dźwięków, zapachów.
Za dużo wszystkiego.
I już, atak histerii gotowy.
Łup głową w posadzkę na środku marketu.
Wrzask w banku, bo kolejka.
Ryk na placu.
Spazmy.
Pięścią w szybę autobusu.
Bo facet obok śmierdzi kiełbasą.
Mimo że jadł na śniadanie, a jest już szesnasta.
Nie szkodzi.
Przeszkadza.
I ryk.
No i komentarze, a jakże.

- Ale pani dziecko wychowała!
- Rozwydrzony bachor!
- Piechotą, a nie do autobusu!
- Proszę wyjść z tym dzieckiem!
- Niech go pan w końcu uspokoi!

Ale, ale.
Ale często to nie znaczy zawsze.
Ale autyzm, to nie znaczy, że nie da się wpoić zasad.
Ale to bez autyzmu też cyrk na środku Tesco potrafi odstawić.
Ale to z autyzmem, mimo ciężkiej pracy rodziców, nie zawsze da się uspokoić.
Ale czy to znaczy, że trzeba zamknąć na całe życie w domu?
Nie można generalizować.
Nie można zrzucać wszystkiego na autyzm.
Czasem jednak nie można zrobić nic.
Bo autyzm bierze górę.

Lolek w ciągu ostatniego roku dał czadu kilka razy.
Tak porządnie.
Mimo, że nie rozpieszczam.
Czasem wręcz mam wyrzuty sumienia, że jestem zbyt surowa.
Czasem i mnie opadają ręce.

Lolek, który nigdy nie wykazywał krzty agresji,
potrafił podrapać mnie do krwi.
Obić moją twarz małymi piąstkami.
Ścisnąć moją szyję palami tak mocno, że zostały mi sińce.
Lolek, który nigdy wcześniej nikogo nie uderzył.
Ten sam Lolek, który nigdy nie został uderzony.
Moje dziecko z dzikim wzrokiem, obłędem w oczach, którego przestraszyłam się
nie na żarty.
Mimo słów obecnej wtedy pani pedagog.
- Niech pani wytrzyma. Proszę nie zwracać uwagi.
Broń Boże nie przytulać. Tylko pani wzmocni niepożądane zachowania.
Nie wytrzymałam.
W tamtej chwili miałam wrażenie, że to nie moje dziecko.
Że pierwszy raz w życiu widzę te szalone oczy.
Pękłam i przytuliłam.
Ja, surowa i konsekwentna.
I przeszło.
Tak szybko jak się pojawiło.
A ja potem jakiś czas chodziłam w apaszkach.
Moje dziecko wróciło.
Na długo.

By wpaść w furię przy szerszej publice.
Już nie w domu, o nie.
Całe osiedle widziało, całe osiedle słyszało.
Nie wiem, czy komentowało, pisk Lolka skutecznie zagłuszał inne dźwięki.
Byle do klatki, byle do domu.
Tylko jak?
Próba sił.
Między małym dzieckiem, a dorosłą kobietą.
Zdziwioną kobietą.
Że ma tak silne dziecko.
Wycie, wierzganie, wyginanie, pot, płacz, bezsilność, wrzask.
Mój mocny uścisk.
Naprężone mięśnie usiłujące okiełznać wijące się ciało Lolka.
I na trzecie piętro.
Zaraz, jeszcze nie, jeszcze głową w szybę drzwi wiodących do klatki.
I mięśnie.
A potem siniak na biodrze Lolka.
Trzymałam mocno. I to bardzo.
Żeby łba na schodach nie rozwalił.
Dom. Nareszcie.
Kopniaki w drzwi, w ścianę.
Pisk, płacz, ryk, łkanie.
Trans.

I nagle spadek energii.
Płacz traci na sile.
Przytulam.
- Tu mam łezkę mamo, wiesz?
- Kocham cię córeczko, wiesz?
Wycieram.
Przytulam.
- Pobawimy się mamo?
- Jasne!
Obydwie nie mamy siły.
Wychodzi nam średnio, Lolek zasypia w trakcie.
Znów mam swoje dziecko.

Wróć!
Ja to dziecko mam cały czas.
Z obłędem w oczach, z rozbawieniem w głosie, podczas zabawy i w czasie wybuchu złości.
To ciągle jest moje dziecko, zawsze moje dziecko.

- Wie pani, gdyby ciągle było spokojne, takie do rany przyłóż, to oznaczałoby jedno.
Jest chore.

Zgadzam się.
Moje jest zdrowe.
Tylko ma autyzm.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz