niedziela, 18 listopada 2012

OBUCHEM W ŁEB


Dorosła jestem (metryka nie kłamie). Postanowiłam (nie sama). Dokonałam (w duecie). 
Szok przeżyłam w toalecie (5 pozytywny test ciążowy nie może się mylić). Eee... To ja może wolę psa?
Za późno. Po ptokach. Po leniwym wyciąganiu się w barłogu do południa. 
Każdy dźwiga podobno swój krzyż. Ja postanawiam z dumą brzuch dźwigać. 
Próbuję również udźwignąć tonę dobrych rad, którymi jestem bombardowana dosłownie
z każdej strony.
Koleżanka wielodzietna: Przytyjesz! (Nieukrywana satysfakcja w głosie).
Znajoma nie obarczona ni jednym dziecięciem: A co cię naleciało???
Sąsiadka z troską: W tym wieku? Oby pani zdążyła wychować...
Rodzina gubiąc się w sprzecznych komunikatach: Leż, odpoczywaj, nie przemęczaj się. Spaceruj koniecznie z dużą częstotliwością, w chałupie się nie oszczędzaj. Tylko prysznic!
Nie żałuj sobie kąpieli w pianie! Jedz to, nie jedz tamtego, od tego zależą losy świata!
Kuzynka świeżo po porodzie: Ty się kochana wyśpij na zapas.

Do serca wzięłam poradę ostatnią. Spać na czas, spać na wyścigi, dam radę. Nie ja pierwsza,
nie ostatnia, wstawać do dziecięcia heroicznie w nocy będę. Twarda sztuka ze mnie.
Phi, wielkie mi halo.

Pół roku po porodzie:

Akcja rozpoczyna się o 3.20. Z łóżeczka dobiega złowieszczy jęk. Aha. Jeść matka!
Teraz, zaraz, natychmiast!
3.21  Kilkoma susami pokonuję odległość do kuchni. Po ciemku. Taka ze mnie spryciula.
3.22  Rozlawszy mleko tylko raz udaje mi się bez przeszkód pokonać drogę powrotną
i nakarmić gnoma.
3.27  We flaszce widać dno. Biorę ssaka do odbicia. Naiwnie wydaje mi się, że po soczystym beknięciu błogo zaśnie.
3.30  Dziecię oczy wielkości patery do ciasta, spać ani myśli. Ożywione dodaje efekty dźwiękowe "A ghuu...A ghee..."
3.31  Odkładam kluchę do łóżeczka. Nie po to się tydzień męczyłam ucząc samodzielnego zasypiania, żeby teraz bujać na rękach do krwi ostatniej i trzasku w kręgosłupie.
3.32  Młoda bada teren za pomocą kończyn. Wszystkich kończyn. Mam wrażenie, że liczy nimi szczebelki. Wciąż od nowa. I od nowa. I znów.
3.40  Zabawa ewoluuje: poturlam się w prawo, potem w lewo, a następnie na skos.
3.42  Pięty za głową, pupsztal celujący w sufit. Popatrz mamo jaka jestem zdolna.
3.45  Znudziło jej się. Poryczy sobie. Ino głośno. "Ja nie śpię, niech nie śpi cały blok".
Nazajutrz żaden z sąsiadów nie odpowiada na moje ukłony.
3.47  Znam swoje dziecko lepiej niż własną kieszeń, pić jej się chce! Wyruszam do kuchni
po wodę.
3.48  Wracam. Zyskuję pewność, że jednak lepiej znam kieszeń. Picie jest głupie.
3.49  Otwieram drzwi do łazienki zapalając w niej światło. W pokoju malucha się przejaśnia.
Nie na tyle jednak, by to przeszkadzało łobuzowi zasnąć.
3.50  Jednak przeszkadza. Gaszę.
3.51  Mózg mi paruje, myślę intensywnie, szukam sposobu na bandytkę. Zapewne jest jeszcze głodna! Ruszam znajomym szlakiem do kuchni.
3.52  Włażę z impetem w drzwi od łazienki. Klnę po cichutku na czym świat stoi. Soczyście
i wielopiętrowo.
3.53  Docieram do celu. Nie robię sobie o dziwo krzywdy. Nie bez znaczenia jest fakt,
że kuchenne pomieszczenie pozbawione jest drzwi...
3.57  Karmię. Dziecko, gdyby mogło, przewróciłoby butlę na lewą stronę w celu wylizania drogocennych resztek. O spaniu mowy nie ma. Następuje nadpobudliwość
dźwiękowo-ruchowa. "Umiem biegać na leżąco! A ghhuuu...!!!" - gaworzy kręcąc młynki rączkami i nóżkami.
4.00  Oooo! Już czwarta??? Jak ten czas leci... A położyłabym się, a olała, a nic się marudzińskiej w bezpiecznym łóżeczku nie stanie, niech się gimnastykuje i do 7 rano... Niestety, egzemplarz wymagający uwagi i braw rzęsistych urodziłam, popisywać się W CISZY będzie tylko mając w zasięgu wzroku publikę. Czyli mnie. Inaczej ryk, glut po pas, histeria i inne cuda wianki.
4.05  Zaczynam powtarzać półgłosem monotonnie "Bardzo kocham moje dziecko. Bardzo kocham moje dziecko..."
4.10  W nocy flacha, w dzień cycek. Cycek przestaje się orientować, że dzień się jeszcze nie zaczął, lecę więc do łazienki i w popłochu szukam sprzętu.
4.14  Już po 4 minutach bezowocnych wysiłków orientuję się, że staram się z jęzorem na brodzie i pulsującą żyłą na czole odciągnąć pokarm nie tym końcem . Ma się ten refleks.
4.20  Wracam. Powieki mi się same zamykają. Słodkie maleństwo stęka ile wlezie. Jak mi teraz kupsztala pociśnie, to się do końca życia psychicznie nie pozbieram.
4.25  Jęki i stęki ustają. Przyświecam sobie telefonem zaglądając w pieluchę. Teren czysty. Takiej ulgi nie czułam już dawno.
4.30 Niespodziewanie brzdąc nieruchomieje. Zastyga z nogą między szczebelkami. Śpi! Cud!!!
4.31  Moszczę się w pościeli, mojej twarzy nie opuszcza błogi uśmiech. Tak będę spała! Uśmiechnięta!
4.32  Zaczyna mnie coś uporczywie drapać w gardle. Ani zakasłać, bo się potwór obudzi,
ani wyjść (znów do kuchni, szlak wielokrotnie przetarty), bo najpierw trzeba by było wstać
z mocno wiekowego i równie mocno skrzypiącego łóżka.
4.32 - 5.15  Duszę się w całkowitej ciszy i samotności...




1 komentarz: