środa, 28 listopada 2012

PRAWDZIWĄ KRÓLEWNĄ TRZEBA SIĘ URODZIĆ


A jak nie, to należy się bardzo starać.

W epoce kamienia łupanego miałam dwadzieścia kilka lat, studia za sobą, pracę w Metropolii, dom rodzinny w małej mieścinie. Duży w owym czasie galopował gdzieś w okolicach 
dalekich od moich rejonów na białym koniu, pojęcia nie mając, że gdzieś czekam ja. 
Jego wymarzona królewna.

Ja jednak już marzyłam o Dużym, o koniu z rozwianą grzywą, o Żyli długo i szczęśliwie.
Posiadanie Lolka przechodziło na razie moje najśmielsze oczekiwania.
Wiedziałam, że los bywa przewrotny. Raz na ruski rok łba nie umyję, oka nie zrobię 
i z pewnością wtedy natknę się na Dużego. Głupich nie ma, trzeba być w pogotowiu cały czas. 

Wyrwałam się z Metropolii na dni kilka. Kontakty postanowiłam poodnawiać, 
czas spędzić miło i niezobowiązująco. A potem do Metropolii wrócić i Dużego wypatrywać.
Ekipa zebrała się w przeddzień mojego wyjazdu. Nie, nie graliśmy do rana białego 
w szachy w osiedlowej świetlicy. Wieczór w jedynej knajpie w mieście zupełnie nas satysfakcjonował.
Nikomu nie przeszkadzał obskurny kibel, zadymione wnętrze i brak klimatyzacji.
Hop szklankę piwa! I następną! 

O północy z pękającym z żalu sercem i lekkim szumem w baniaku wróciłam do rodzinnego gniazda.
Autobus o 5 rano mam. Nie ma, że boli. Wstać ciemną nocą ( z racji zimy) muszę.
Na królewnę się zrobić. Duży przecież czyha, nie znam dnia ni godziny.

Obudziłam się przed budzikiem. Szum w głowie nie stracił natężenia.
Założyłam okulary. Zapamiętałam wszak gdzie je położyłam wcześniej.
Gdybym zapomniała, to bym w życiu, ślepa komenda, nie znalazła. 
Dumna z siebie polazłam do łazienki. Umyłam twarz. Zdjęłam okulary, wypłukałam z mydła. Szlag.
Prysznic, włosy, prawie jesteśmy w domu.
Suszarka. Lakier. Utrwalenie fryzury. Dezodorantem w sprayu. Z talkiem. Szlag.
Mycie od nowa. Suszenie, modelowanie.
Makijaż. Kreacja. 
Jeszcze tylko szybka kawa. Jeszcze tylko w locie coś na ząb.

Gdy w pełnym rynsztunku mocowałam się z kozaczkiem na obcasiku, bo za diaska prawy nie chciał wejść na lewą stopę, z pokoju wyjrzała moja zaspana matka.

Słodki Jezu! Co ty wyprawiasz! Jest druga trzydzieści!

Przestałam wyprawiać. Znieruchomiałam. 

I siedziałam sobie tak, odpicowana na błysk sylwestrowy wkurwiona królewna, do piątej.
Bojąc się ruszyć, żeby sobie imidżu nie popsuć.




6 komentarzy:

  1. M.Ty to potrafisz:)Oczywizda se wyobraziłam tę królewną alias PD:D

    OdpowiedzUsuń
  2. nooo... potrafię... ale wtedy zdaje się ździebko przeszarżowałam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. aaaaa zapomniałam ci powiedzieć że rozsławiam twój blog na fejsiku i ci powiem że mnie słuchi doszli że fajoski:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajowski że nie wiem jak :)

    OdpowiedzUsuń