sobota, 2 lutego 2013
JAK ROBIĆ, ŻEBY ZROBIĆ I SIĘ NIE NAROBIĆ
Potrzebna jest szczypta sprytu i cwaniactwa.
I brak ciągot do udowadniania całemu światu, że się mistrzynią
w umartwianiu jest. Nie mylić umartwiania z bohaterstwem.
I tak nikt tego nie doceni. A już najmniej chłop.
ZŁY PRZYKŁAD CZYLI MATKA MĘCZENNICA
Dziecko ma dzień na NIE. Matka siłą rzeczy również.
Biega z obłędem w oczach, zabawy wymyśla,
smakołyki własną ręką zdziałane pod pyszczydło podstawia,
poi soczkami ze wszystkich owoców świata,
w desperacji bajki 1000 i 1 nocy puszcza,
śpiewa, tańczy, recytuje, mięśnie w żwawych podskokach nadwyręża.
Wszystko na próżno.
Potomek wyje, potomek ryczy, potomek jęczy jak potępieniec.
Potomek siły niespożyte posiada, spać nie będzie, bo nie,
podskoki ma w głębokim niepoważaniu,
smakołykami rzuca dalej niż widzi.
Potomek się nudzi!
Matka nie je, nie pije, na krok marudy z oka nie spuszcza.
Matka zaczyna się zastanawiać, czy by sobie cewnika nie zafundować,
bo wyjście do toalety grozi nagłym zejściem opanowanego lękiem
separacyjnym malucha. Albo matki z przepełnionym pęcherzem.
Matka jak mantrę powtarza sobie
Byle do siedemnastej!
Bo wtedy nadciągnie z odsieczą chłop.
Matce gdzieś z tyłu głowy tłucze się, że co to za odsiecz,
chłop nadciągnie głodny i zły.
A ona ma dopiero 2 dania obiadowe.
Z włosem rozwianym, potem po ciele spływającym obficie
i dzieckiem uczepionym kurczowo nogawki rozciągniętych dresów
rodzicielki, szarlotkę szykuje. Kroi jabłka i śpiewa o kaczuszkach.
Ryk. Kroi dalej i przechodzi do jagódek.
Pieluchę zmienia na stole w kuchni.
Łokciem mąkę odsuwa. Szarpie się z małym potworem
i po 10 minutach udaje jej się wyrwać jajko. Całe!
Wstawia formę do piekarnika i zastanawia się, czy o czymś nie zapomniała.
Do 17 godzina. Jak zapomniała, to drugiego ciasta nie zdąży upiec.
Zaczyna nad nią wisieć widmo rozwodu.
Chociaż tapetę na twarz rzuci. Fryzurę wygładzi.
Wyrywa latorośli lusterko. Latorośl uderza w płacz.
Matka olewa łzy. Rozwodzić się nie zamierza.
Wyglądać jak dama musi.
Jak wzorowa pani domu.
Gdy chłop wraca, matka słowem się nie skarży na ciężki dzień.
Daje się za to wyżalić chłopu.
Że dzień ciężki jak nigdy.
Jedzenie podstawia, na nogawce dziecko ciągnie,
uśmiecha się zalotnie.
Serwuje deser. Podaje pilota.
Grubym pledem chłopa okrywa, gdy tylko słyszy pierwsze dźwięki pochrapywania.
Wraca do dziecka w żwawych podskokach.
Głodna i z pełnym pęcherzem.
DOBRY PRZYKŁAD CZYLI SPRYTNA MATKA.
Dzień buntu. Ryk, spazmy, histeria.
Dziecko chce oglądać bajki, dziecko nie chce oglądać bajek,
matka się w ciuciubabkę bawić nie będzie,
pilot ląduje za oknem.
Klocki be? Książeczki syf? To masz kredki.
Rysuj! Nie jedz! Albo jedz, od jednej kredki nikt jeszcze nie umarł.
Matka w tym czasie się spokojnie wysika.
Może spać? Nie? To nie. Przecież matka nie będzie zmuszać.
Matka tylko kocyk sprytnie na podłodze położy.
I poduszkę. Może padnie w trakcie ataku złości. Maluch oczywiście.
Obiad niedobry? No tak, dziecko się kredką najadło.
Zatem problem deseru matka ma już rozwiązany.
Do kuchni nie wchodzi. Siły oszczędza.
Dziecko po chałupie szaleje,
matka z kanapy obserwuje.
Liczy na to, że latorośl się zmęczy.
Latorośl nie ma zamiaru się męczyć. Latorośl się nudzi.
Matka wyciąga ciężkie działa. W postaci kija od mopa.
Latorośli zaczynają się świecić oczęta. To jest to!
Podczas gdy maluch wali trzonkiem w co popadnie,
matka wygodnie wyciąga się na kanapie.
Nobla temu, kto wymyślił stopery do uszu!
Kątem oka spogląda na zegarek. 16.30.
Matko jedyna! Matka ma obawy, że nie zdąży.
Jedną ręką burzy nienaganną jak do tej pory fryzurę,
drugą za pomocą zraszacza do kwiatów,
obficie spryskuje czoło. I dekolt. No dobra, plama z potu na plecach również się przyda.
Jeszcze tylko porozrzuca ciuchy po mieszkaniu.
Te, których nie zdążyło porozrzucać dziecko.
Jeszcze tylko podrze program tv na strzępy.
I porozrzuca.
Udało się.
Przy ostatnim rzucie strzępem gazety, w drzwiach staje chłop.
Patrzy na matkę. Na jej umęczoną, spoconą twarz.
I dekolt. I plecy, albowiem matka sprytnie odwraca się na moment.
Żeby plamę zauważył, rzecz jasna.
Chłop przenosi wzrok na kołtun na głowie.
Na szalejące z kijem dziecko.
Nie mówi nic. Bo już wie i rozumie.
Że dziś był ciężki dzień. Że matka miała bardzo ciężki dzień.
Jego dzień przy dniu matki to pryszcz.
Nie pyta o obiad. Bo życie mu miłe.
Wyjmuje telefon.
Łączy się z pizzerią.
Zamawia.
Dla matki taką ekstra w rozmiarze XXL.
Nie zdejmuje butów. A po szarlotkę siłą rozpędu jeszcze skoczy.
Dla matki, która miała ciężki dzień.
Niech ma coś z życia, bidula.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz