wtorek, 5 lutego 2013

TELEWIZJA ŚNIADANIOWA NA RATUNEK MATKOM NA SKRAJU ZAŁAMANIA NERWOWEGO


Jak się siedzi drugi rok z dzieckiem w domu,
to wszem i wobec głosi się, że to najpiękniejszy w życiu czas.
Dla matki i dla dziecka.
W zaciszu rodzinnego gniazda natomiast wbija się zęby w kanapę,
bądź w co popadnie, by rozładować stres.
Z marnym skutkiem.

Dziecko aniołem nie jest. Dziecko aniołem bywa.
Momenty te można policzyć na palcach jednej ręki.
Matka robotem nie jest, matka chroni psychikę swą jak może.
Z marnym skutkiem.
Bo nie może. Bo nie umie. Bo nie wie.
Ponieważ nie doczytała, nie dooglądała, nie dokopała się do właściwych informacji.
Bo, a to ci niespodzianka, czas przy małym dziecku zapitala z prędkością światła.

Ale od czego ma się telewizor?
A w telewizorze milion kanałów?
A wśród nich ten jeden, jedyny, który ukoi skołatane nerwy matki,
który pomoże, doradzi, wskaże światełko w tunelu?

Trzeba tylko wiedzieć kiedy włączyć.

Krótka wiadomość tekstowa od Innej Matki:
Włącz! Za chwilę w telewizji śniadaniowej 
o matkach na skraju załamania nerwowego! Czyli o nas!
Co za szczęście, że mam Inną Matkę.
Że Inna Matka jest czujna.Że wyłowiła perełkę z zalewu miałkich komunikatów
i nie strzegła zazdrośnie,tylko podzieliła się wiedzą.Że wysłała ten alarmujący sygnał.
Bez tego bym przegapiła.
Bez tego bym się do śmierci nie podniosła.

Trzeba obejrzeć, wyciągnąć wnioski, poprawić jakość życia.
I zapobiec zryciu psychiki do szczętu.

Włączam. Zasiadam. Pozwalam Lolkowi na założenie moich majtek.
Na głowę oczywiście. Byleby coś usłyszeć. Byleby się przez chwilę pociecha
zajęła zabawą edukacyjną.
Niepokoję się na jak długo moje majtki będą stanowić atrakcję dla córki
młodocianej. Niepotrzebnie.
Program okazuje się dość krótki, porady zwięzłe, jądro problemu
nakreślone po mistrzowsku, nie liczy się ilość, a jakość.
Kto radzi? Towarzyszki niedoli oczywiście.
Matki otoczone wianuszkiem pociech.
Jeszcze nie zaczęły mówić, a ja już im wierzę.
Mają dzieci, wiedzą co z czym się je.
Otwierają usta. Opowiadają ładnie, składnie i na temat.
Chłonę zapadając się coraz głębiej w kanapę.
Lolek usiłuje wcisnąć moje figi pod telewizor.
Nie zabraniam, zasłania tylko trochę, efekty wizualne się nie liczą,
stawiam na treść.

Na początek kilkuminutowy reportaż.
Matka z wyjącym dzieckiem w ramionach.
Cięcie.
Ta sama matka bez dziecka. Wzrok skupiony na kamerze,
zmęczenie w głosie, skarga:
Dziecko marudzi, płacze, nie wiem czego chce. Podsuwam jedzenie - nie,
może chce spać - nie, może zabawa - też nie.
Czasem chciałabym wyjść, zamknąć drzwi, byle dalej, choć na 10 minut...
Kiwam głową ze zrozumieniem. Skąd ja to znam.
Cięcie. Powrót do studia. Do towarzyszek niedoli i ich wianuszka.
Napięcie na mojej kanapie sięga zenitu.
Lolek jak gdyby nigdy nic usiłuje wcisnąć moje majtki w dziurkę od klucza.
Byleby nie zaczął jęczeć. Bo nic nie usłyszę.
A od tego zależą losy świata!

Towarzyszki zaczynają się wypowiadać i dzielić mądrością.
Spijam z ich ust każde słowo.
Moje usta pozostają otwarte, a kącikach zbiera się ślina.
Nie oblizuję się, zastygam, staram się nie rozpraszać.
Żałuję jak cholera, że nie mam nagrywarki.
Wytężam umysł i staram się zapamiętać każdą z drogocennych rad.

1. Ja stawiam na muzykoterapię.
Mamy to już wypróbowane. Dobieram muzykę odpowiednią do nastroju.
Gdy jestem zdenerwowana to jakiś chillout.
Gdy jest nam wesoło, coś skocznego.
O ja tępa dzida! Że też na to nie wpadłam!
Przy następnym buncie Lolka postaram się włączyć jakąś relaksującą muzyczkę.
Gdy Lolek postanowi bunt zakończyć, posłuchamy jakiegoś marsza. Wojskowego.
Będzie miło.

2. Warto ćwiczyć jogę. Wycisza. Bardzo wycisza.
Pozwala wejrzeć w głąb siebie.
Dzida po raz drugi.
Lolek zapamiętale wali baniakiem w podłogę?
Matka się rozciąga w pozycji lotosu!
I wycisza. Pomimo wszystko.

3. Pospaceruj. Spacer jest dobry na wszystko.
Wybierz ulubione miejsca.
Moim ulubionym miejscem od 2 lat jest kuchnia.
Przez zasiedzenie.
Bo rozumiem, że bieg z wózkiem po osiedlu po raz milion pińsetstodziewińset się nie liczy?
Mogę więc pospacerować po kuchni.
Zboczę też na chwilę do łazienki.
Z wyjącym Lolkiem uczepionym mojej nogawki.
Łatwo nie będzie, ale czego się nie robi dla chwili relaksu.

4. Idź na kawę!
W kuchni już byłam. Jeszcze raz mam drałować taki szmat drogi?
Widocznie trzeba się wysilić, żeby odpocząć.
Dzida ze mnie, ciężko pewne prawdy objawione przyswajam.
Obiecuję poprawę. Będę chodzić!


Będę się snuć po kuchni od ściany do ściany
z kubkiem kawy w ręku w rytm sączącej się delikatnej muzyczki.
Muszę pamiętać o nastroju.
Będę więc również dziarsko maszerować, po kuchni rzecz jasna, ma się te ulubione miejsca,
w rytm żołnierskich pieśni. Zagrzewają do boju. Dodają otuchy.
Coś w sam raz dla maszerującej matki.
O matkoboskoczęstochosko! Zapomniałabym o jodze!
Wstyd!
Od czasu do czasu stanę na jednej nodze w pozycji bociana,
kubek umieszczę na czubku głowy. Równowagę będę ćwiczyć.
Harmonia ducha i ciała - ważna rzecz.

Gdy już odpocznę do utraty tchu, wrócę do świata żywych.
Do dziecka. Do wyjącego dziecka.
Sił będę miała w nadmiarze. Regeneracja zakończona sukcesem!
Teraz to ja mogę szaleć! Zabawy wymyślać! Nie zrażać się jękiem, stękiem i histerią.
Żaden Lolek mi straszny nie będzie! Ani mojej odświeżonej psychice.
Nie będę dzidą. Niech dziecko też skorzysta.
Przegonię po kuchni z kubkiem mleka na głowie.
Pokażę pozycję siedzącego psa.
Włączę na cały regulator jakąś energiczną pieśń w wykonaniu
chóru światowej sławy.
No niech mi się dziecko w końcu zrelaksuje!

Gdy jednak to nie zadziała, a istnieje taka możliwość,
postawię na kreatywność. Sama coś wymyślę.
Otworzę szufladę z bielizną.
Starannie wybiorę majtki.
Dwie pary, żeby było sprawiedliwie.
Będziemy sobie te majtki z Lolkiem zakładać na łby przez następną godzinę.
Albo i dwie, bo przecież sił nam nie zabraknie.
Ubaw będzie po pachy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz