czwartek, 28 lutego 2013

POTWÓR A NIE MATKA


Jak można? No jak można nie reagować na płacz własnego dziecka?
Trzeba być potworem, a nie matką!

Jestem więc potworem. I matką.
Mało tego. Jestem kosmiczną mieszanką.
Matką potworem.

Osławiony bunt dwulatka.
Wszystko na NIE.
Jeść pomimo głodu - NIE!
Spać pomimo senności - NIE!
Zmiana pieluchy pomimo fetoru wypełniającego całe mieszkanie,
NIE, NIE i NIEEEEEEE!
Wyrwanie z małych rączek butelki z płynem żrącym - NIE! Ryk! NIE!
Zostaw, to niebezpieczne, nie wolno!
NIE!!!
Ryk, glut, histeria.
O nie, moja panno, nie będziesz się bawić widelcem!
Galop ze sztućcem do drugiego pokoju.
Z pieśnią, o pardon, wyciem na ustach.
Bo chcą zabrać ulubioną zabawkę.
Nic jej nie będzie, będę patrzył, nie bądź przewrażliwiona.
Duży nie zauważa powagi sytuacji.
Bo jak jej wyrwiesz, to będzie płakać.
Argumentacja powalająca.
Jak sobie wbije ten widelec w oko, to dopiero będą spazmy.
Niech się uczy od małego, że płaczem się nie wymusza.
Że nie wszystko może mieć.
Duży patrzy na mnie, ale mam wrażenie, że nic do niego nie dociera.
Jego mała księżniczka nie może być smutna.
Rozżalona. Zrozpaczona.
Wyrodna matka zakazuje rzeczy, które sprawiają jej radość.
Jak tak można? To potworne. Wstyd.
I co narobiłaś? Zabrałaś! Nie pozwoliłaś! Zakazałaś!
Swojemu dziecku! Słyszysz? Zaczyna płakać!
Oddaj! Niech się uspokoi. Będę pilnował.
Oczywiście, że będziesz pilnował.
Gdy będziesz w pracy, a ja w toalecie, pilnowanie będzie ci szło
jak po maśle.
Ryk się nasila. Tęsknota za owocem zakazanym vel widelcem
przeradza się szybko w regularną histerię.
Łkanie przechodzi w ochrypły pisk.
Lolek nie daje się przekupić klockami, piłką i parówką.
Chce li i jedynie widelec. Dobrze wie czego chce.
Świetnie wie jak to osiągnąć.
Duży zmienia kolory. Od pąsu do bieli.
O nie. Nie dam się.
Jedno szantażuje płaczem, drugie bliskie omdlenia.
Będę twarda.
Bo jestem potworem.
Ani Lolek, ani Duży nie zdają sobie sprawy,
że potwór chce dobrze.
Potwór się nie tłumaczy.
Trwa w stuporze na kanapie i przeczekuje.
I modli się w duchu, by sąsiedzi nie zadzwonili po policję.

Potwór bowiem był świadkiem pewnej sytuacji.
Potwór wyciągnął wnioski.
Potwór postanowił się uczyć na cudzych błędach.

Sklep z zabawkami.
Chłopiec. 10 - 11 lat.
Matka. Zmęczona. Blada. Starająca się okiełznać znudzoną pociechę.
Ja chcę tamten samochód!
Wyciągnięty przed siebie palec dziesięciolatka celuje w bardzo drogą zabawkę.
Kochanie weźmiemy ten. Popatrz jaki ładny, czerwony.
I tańszy o połowę.
Głos matki nie brzmi zbyt przekonująco.
Ona już wie, że tej bitwy nie wygra.
Wie na co stać jej dziecko.
Stwarza jednak pozory.
Ludzie patrzą. W tym ja.
Fuck you!
Dziecko popisuje się talentem do języków obcych.
Okrzyk wspomaga wymownym gestem.
Prezentuje wyprostowany palec najpierw matce, potem ekspedientce,
a następnie mnie.
Matka nerwowo przeszukuje portfel.
Poproszę ten niebieski. Tak, widzę ile kosztuje.
Zapłacę kartą.
Zapłać. Debetem będziesz się martwić, gdy mały po powrocie
do domu rzuci wyścigówkę w kąt.
Nie będzie mu potrzebna. Przecież wygrał.
Matka kuli się w sobie i drżącymi rękami upycha kartę
w przegródce portfela.
Oddam każde pieniądze, żeby mieć święty spokój.
Rzuca jeszcze szybko przy drzwiach,
które syn otwiera kopniakiem.
Popycha matkę, która ląduje na ścianie.
I nie mówi nic. Matka, bo mały drze się opętańczo.
Świętego spokoju nie kupisz za żadne pieniądze.
Mruczy pod nosem ekspedientka.
A ja zastanawiam się, jakim trzeba być potworem,
by to robić własnemu dziecku.

Oddawaj widelec!
Sama drę się w kierunku rozwrzeszczanego Lolka.
Wzrok mój dziki, w ruchach precyzja.
Wyrywam.
Uciekam.
Uszy po drodze zatykam.
I w głębi duszy mam nadzieję, że za kilka lat
nie będę musiała sięgać co chwila do portfela
by uspokoić swoje dziecko.
By uspokoić swoje sumienie.
Ja, matka potwór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz