poniedziałek, 9 września 2013
GRUNT TO SIĘ PORZĄDNIE PRZYGOTOWAĆ
Na wizytę pani pedagog.
W życiu jej na oczy wcześniej nie widziałam,
ona mnie też, ale niech jej oczy zobaczą
jak czysto w domu mam, niech zbieleją te oczy z podziwu.
Pięknie posprzątam, oj pięknie.
Na błysk.
Jak przed świętami.
Albo na wiosnę.
Na to jej przyjście.
Rano zacznę, szybko ogarnę,
potem Lolka wywietrzę,
następnie do domu zagonię
i już.
I już spokojnie w tej cudnej czystości poczekam.
Na panią pedagog.
- Lolek, zejdź z łóżka. Ścielimy.
Od czegoś trzeba zacząć.
- Nie.
Lolek ma gdzieś zaczynanie.
- Zejdź.
- Nie.
- Złaź.
- Nie, nie.
- Proszę cię, chcę pościelić.
- Nie. Połka! Ku!
- Tu to będziesz leżeć jak pościelę.
- Nie!
No to ci córko pomogę.
No to córka w ryk.
To chyba pójdę ścielić do drugiego pokoju.
Tam też rozbabrane.
Miś tu.
Wózek tam.
Lalka bez głowy.
Gdzie jest głowa?
Tam gdzie nogi konika.
Puzzle.
Więcej was matka nie miała?
Farby.
Gdzie nakrętki?
Wszędzie.
Czy książki nie mogą leżeć w kupie?
Ja się pytam, nie mogą?!
- Lolek złaź wreszcie! Dziś przyjedzie do ciebie pani Ewelina.
- Kaśśśśka!
- Nie Kaśka. Do Kaśki jeździsz w piątki. Złazisz?
- Kak.
- No to złaź.
- Nie.
Trzymacie mnie.
Pomagam powtórnie.
Ścielę.
Dziecko z fochem w drugim pokoju.
Idę do dziecka.
Potykam się o misia.
I lalkę bez głowy.
Włażę w stos książeczek.
Trzymajcie mnie.
- Chcesz iść do dzieci?
- Nie.
- Niemożliwe! Do dzieci, pójdziemy do dzieci.
- Yhm.
- W piżamie nie pójdziesz. Zdejmujemy.
- Nieeee!!!
Jak nie, to nie.
Posprzątam łazienkę.
Może królewna ochoty na wyjściowe ciuchy nabierze.
- Mamaaaaaaaaaaa!
- Mama jest w łazienceeeee!
- Mama myjeeee!
Tak. Mama myje się, wannę i zlew.
Zrywami.
Włosy. Zlew. Twarz. Wanna.
- Mama, mamaaaa!!!
- Zaraz kochanie, już kończę!
Pot po plecach.
- Połka! Myje!
Dziecko rozczochrane tak, że już bardziej rozczochrać się nie można,
stoi w progu i na szczotkę do zębów pokazuje.
- Masz.
Noga w wannie, ręka ze szczotką w stronę córki.
- Paka!
- Pasta na pralce!
- Mama!
Noga z wanny, odkręcić tubkę trzeba.
- Proszę.
Noga do wanny, może ablucje dokończę.
- Jeke!
Dziecko vel bumerang w progu.
- Jakie jeszcze, pasty się nie zżera, tylko zęby myje.
- Jeke!
- Masz. Trzeciego razu nie będzie.
Bo nie zjesz obiadu.
Dwie nogi z wanny.
Jeszcze podłogę mopem przelecę.
A co, na bogato.
Odkurzać?
Dam sobie spokój.
Wczoraj, jak to przy niedzieli, walczyłam z odkurzaczem.
Kuchni nie ruszam.
Tam nie wejdzie.
Ta pedagog.
Herbatę jej sama zrobię.
Jak znajdę miejsce na zawalonym blacie,
żeby kubek postawić.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal,
kuchni nie dam obejrzeć i basta.
- Ładna?
Macham Lolkowi seledynową bluzką przed nosem.
- Nie.
- A ta?
- Kak.
- Założę ci.
- Nie.
A czas płynie.
Tik tak.
- Dobra, może być ta z konikami?
- I ha ha!
Czyli może, uf.
- Dawaj nogę. Zakładamy spodnie.
- Noka.
- Tak, noga, widzę. Podnieś.
- Nie.
- No podnieś.
- Guka.
- Dobrze, możemy zacząć od drugiej.
- Noka.
- Widzę, podnieś.
- Nie.
Trzymajcie mnie, tik tak.
- Lolek nie będziemy stać na II piętrze kolejnego kwadransa.
Chcesz iść do dzieci, czy nie?
- Kak.
- Idziemy?
- Yhm.
- No to chodźmy.
- Nie.
A sama się barierki potrzymam i policzę do dziesięciu.
Albo stu.
Jeden, tik, dwa, tak...
- Połka! Połkaaaa!!!
- Musisz poczekać. Huśtawka zajęta.
- Nieee!!!
- Chyba że chcesz się pohuśtać z Mikołajkiem. Zmieścicie się.
- Kak! Połkaaaa!!!
- Już siedzisz. Trzymaj się.
- Yko! Yko!
- Nie. Wolno. Nie można szybko, Mikołaj jest mały.
- Yko!
- Nie.
Ryk.
Huśtawki się tym razem przytrzymam.
- Idziemy do domu.
Zaraz przyjedzie pani Ewelina.
- Nie.
- Ale będzie się z tobą bawić!
- Połka. Kak. Paibiś.
- Tak. Bawić. Chodź.
- Ige.
- No to idź.
- Dietii, dietii! Połka!
- Proszę, już byłaś na 2 placach, na ten przyjdziemy po południu.
- Dietiiii!!! Kam!
- Dobrze. Dziesięć minut.
- Gakek.
- Znalazłaś w piaskownicy garnek? Super.
Co gotujesz?
- Pakek.
- Wiesz, piasku się nie gotuje. W garnku gotuje się zupę.
- Pakek.
- Niech tam. Można gotować i piasek.
- Mika.
- Piękna miska. Gdzie znalazłaś?
- Ku.
Tik tak.
- Idziemy?
- Nie. Gakek.
- Chodź.
- Nie. Pakek.
- Proszę...
Proszę ja ciebie, nie wytrzymam.
- Chodź, bo pani Ewelina już czeka.
- Papi?
- Tak, pani.
- Ukek.
- Tam jest wózek. Jedziemy.
- Ige! Ige!
- Dobrze, idziesz.
- Nie. Ukek!
- To ładuj się do wózka.
- Ige! Połka! Ige!
Tik tak, trzymajta mnie, tik.
- Szybko zjemy obiad, mamy 15 minut.
Nakarmię cię.
- Nie!
- Nie to nie. Jedz sama.
Już nie będę odkurzać, kaszę gryczaną na kolanach z dywanu powybieram.
Garami zajmę się potem.
Długo się będę zajmować, bo ze zlewu się wysypuje.
Tu nie zajrzy, w nosie mam.
- Dzień dobry kochanie.
Ale masz pięknie pomalowane paznokcie!
Popatrz, ja też mam!
Następnym razem przyniosę lakier i będziemy malować,
gdy mama nie będzie patrzeć.
- Kam! Kam! Mamy!
Słabo mi, bo się domyślam.
Pani pedagog wesoło, bo nie rozumie.
- Kam?
- Choś!
- Aaa, chodź... Idę, kochanie, idę.
A gdzie idziemy?
Gdzie, gdzie...
Do, kurna chata, kuchni idziecie,
bo matka w lodówce lakier do paznokci trzyma...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
spryciula:)
OdpowiedzUsuńtak, spryciula. a matka mega wstydziula. w tej rozbabranej kuchni... :P
UsuńLolek jest super :)
OdpowiedzUsuńM d.
e tam! wazne ze dziecko na dworze było, gary nie uciekną :) /Ula
OdpowiedzUsuń