piątek, 13 września 2013
ŻEBY WSZYSTKIE DZIECI BYŁY ZŁE
Grupa, której członkiem jest Lolek, liczy czworo dzieci.
Grupa, która uczestniczy w zajęciach w ośrodku.
Uczestniczy jak chce.
A raczej nie chce.
Lolek, Krzyś i Kasia nie chcieli od początku.
Walka o to, kto będzie robił to, co chce, a nie co powinien,
kiedy chce, a nie kiedy powinien
i jak chce, a nie jak powinien.
Zaryczane dzieci, spocone matki,
pękające bębenki w uszach,
nerwy na wierzchu.
I matek i dzieci.
- To nic. Wszystko dla nich jest nowe.
Nowe twarze, nowe miejsce.
Wreszcie nowe zasady.
Inne niż ich własne.
Spokojnie, z czasem będzie lepiej.
Psycholog tłumaczy.
Matki milczą.
I nie wierzą.
Że da się okiełznać ich dzikie potomstwo.
Diablęta wcielone.
Trzy diablęta.
Plujące, bijące kogo popadnie, wyrywające się, wyjące.
Walące w drzwi wejściowe.
Tylko czwarte nie wali.
Wojtuś.
Nie pluje.
I nie rzuca tym, co ma pod ręką.
Bo z diablątkiem nie ma nic wspólnego.
Bo patrzy na wściekłe harce pozostałej trójki
z innego punktu widzenia.
Swojego.
Z punktu widzenia łagodnego aniołka.
I reszta matek wzdycha.
Jak tamtej dobrze.
I zazdrości.
Że tamto takie spolegliwe.
Że chce siedzieć przy stoliku.
Że grzeczne.
Anioł wcielony.
Mija pół roku.
Małe diabełki dokazują mniej.
Przyjmują część zasad, innych niż własne,
nie wszystkie, ale zawsze.
Przestają uderzać w płacz od progu.
Zaczynają się uśmiechać.
Chowają złość i rzadko wyciągają ją na światło dzienne.
Zaczynają mówić.
Bo minęło pół roku.
A przez 6 miesięcy wiele się może zmienić.
Więc się zmienia.
W tych małych czortach.
Coś.
Na plus.
- Z naszych wieloletnich obserwacji wynika,
że im trudniejsze początki,
tym lepsze wyniki terapii.
Lolek, Krzyś, Kasia, proszę popatrzeć,
jak idą do przodu.
I proszę sobie przypomnieć
jak na początku było ciężko.
Nie trzeba mnie prosić.
Pamiętam.
Lolka z gumką wiszącą na jednym kosmyku
rozczochranych włosów,
które mokre były od łez.
I kataru.
Lolka, który z rajstopami wiszącymi w kroku
i z rozpiętym bodziakiem stał pod drzwiami
i walił w nie zaciśniętymi piąstkami.
A jego wrzask wwiercał się wszystkim w mózg.
Przez pół godziny.
Bo potem Lolek już nie miał siły.
Się drzeć.
Zbierał siły przez następny kwadrans,
by wyć kolejne 20 minut.
Pamiętam Krzysia, który wierzgał.
Ciągnął za włosy.
Policzkował matkę.
I oczywiście ryczał.
Wniebogłosy.
I pamiętam początki Kasi,
która poprzednią dwójkę kładła na łopatki,
bo potrafiła urządzać histerię półtorej godziny.
Bez przerwy.
Teraz nikt nic nie urządza, matkom pot nie spływa
po plecach kaskadą.
Nie zawsze diabelska trójca podziela zdanie terapeutów
dotyczące spędzania czasu,
ale ich protesty dalekie są od wcześniejszego horroru.
- Niech się panie nie gniewają, że trochę więcej czasu
poświęcimy w najbliższym czasie Wojtusiowi.
To do nas, diabelskich matek.
- Wasze robią postępy.
U Wojtusia nic się nie zmienia.
Nie obchodzą go ludzie, nie mówi,
nie komunikuje się nawet gestem.
Przyszedł do nas jako dobre dziecko.
Nie sprawiał trudności.
Bo było mu wszystko jedno.
I dalej jest.
Choć minęło pół roku.
Nie wiem, na ile teoria o złych dobrego początkach
sprawdza się u wszystkich autystycznych dzieci.
Ale chciałabym, żeby za pół roku Wojtuś miał rogi.
Jak stąd do Afganistanu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz