czwartek, 26 września 2013

PROSZĘ PAŃSTWA ZACZYNAMY!


Jak co tydzień zajęcia w fundacji.
Grupowe.
Cztery maluchy, cztery mamy, dwie babki co się znają.
I na mamach i na dzieciach.

Farby, potem pianka.
Ochy i achy, że ten co nie dotykał, maluje palcami.
A ta, co jadła piankę, rozsmarowuje ją skrupulatnie po wielkim
arkuszu.
I nie je.
A tamta, którą interesowało tylko malowanie
podała pędzel innej.
Też małej.
Również z autyzmem.
Chi, chi, cha, cha.
Mamy, dzieci, panie.
Prawie jak w klubie.
Dla matek i dzieci.
By matki odetchnęły, by dzieci się rozwinęły,
by panie z odpowiednim wykształceniem dziećmi się zajęły,
by matki mogły poplotkować.

Prawie.
Bo ten, co już maluje palcami, nie cierpi mieć brudnych rąk.
Chce malować, ale te upaćkane ręce, no nie idzie wytrzymać panie dzieju.
Bo ta, co już pianki nie je, chce nią papier smarować,
ale dłonie...
Te dłonie z balastem w postaci klejącej papki.
Nie da się wytrzymać na dłuższą metę.
Z tymi ubabranymi dłońmi.
Bo ta, która się pędzlem podzieliła,
umazała sobie przy okazji przedramię na niebiesko.
O matko, umazała!

Więc ruszają matki gęsiego z pociechami do łazienki na korytarzu.
Bo pociechy chcą tworzyć.
I być równocześnie czyste.
Matki ruszają raz i drugi.
I czwarty.
Myją małe ręce, ręce za chwilę się brudzą, więc matki znów z nimi na korytarz.

- Czy to Krzyś tak płacze?
Pedagog pyta, bo dwoje wróciło, a trzecie jeszcze się czyści.
- Nie, to jakiś chłopiec. Siedzi z rodzicami w hallu. 
Informujemy zgodnie z prawdą.
- Aaaa... Dziś dzień diagnoz.
Pani psycholog mówi raczej do siebie niż do nas.
Nikt nie podejmuje tematu.

Koniec malowania, biegania, czołgania się, podskakiwania.
Koniec.
Wychodzimy.
Ubieramy dzieci.
Oni nie patrzą, ale wiem, że się przyglądają.
Ukradkiem.
Ci rodzice małego chłopca, który dalej płacze.
Są spięci.
Zdenerwowani.
Uprzedzają nasze ruchy, zabierają kurtki, szaliki, robią miejsce.
Byśmy mogły ubrać nasze dzieci.
Z autyzmem.
Nie patrzą.
Wiem, że widzą.
Mają szare twarze.
Chłopiec płacze.
Czekają już długo.
My walczymy z kurtkami i butami,
oni uspokajają syna, który nie daje się przekonać do świętego spokoju.
Uspokajają, choć spokoju w nich ani krzty.

- Proszę państwa zaczynamy! Zapraszam!
Odrywają się od ściany na dźwięk głosu niskiego pana.
Poganiają synka.
Puszczają go przodem.
Robimy miejsce, łapiemy niekompletnie ubrane dzieci.
Żeby mogli przejść.

Lolek leci za nimi.
- Chodź kochanie.
Mówię, a Lolek nieruchomieje.
- My idziemy tam.
Pokazuję drzwi.
I Lolek karnie zawraca.

Za tamtą trójką zamykają się inne drzwi.

Za nami takie drzwi też się kiedyś zamknęły.
I mimo, że przekonani byliśmy, że był to trzask na zawsze,
otworzyły się nowe.
Mimo naszego niedowierzania.
Mimo naszej pewności, że to nigdy nie nastąpi
i że będziemy tkwić w zamknięciu na wieki.

Mimo wszystko drogę mamy otwartą.
Już zaczęliśmy nią iść.
Otwieramy kolejne drzwi.
Mimo że inne zamknęły się pewnie na zawsze.

2 komentarze:

  1. Brakuje mi słów, tak czytam i czytam i pamiętam siebie... fundacje, lekarzy, specjalistów i niekończące się drzwi....
    nadal jest ich dużo przed nami, bo nikt nic nie wie...
    u nas nie jest źle i ciężko u nas jest dziwnie ale nikt nie wie dlaczego i jak to dalej będzie.

    Trzymajcie się a zwłaszcza Lolek :D życzymy dużo siły
    Zapraszamy do siebie, może jakieś nasze materiały się przydadzą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu dziękuję za zaproszenie, na pewno wpadnę jak tylko Lolek mi da ;) wiesz, u nas też nie jest aż tak ciężko jak to obserwuję u innych przy okazji zajęć w fundacji czy w ośrodku dla osób z upośledzeniem intelektualnym, gdzie patrzę na chłopców 12,14 letnich, diagnozowanych późno, ze znacznym upośledzeniem, niskofunkcjonujących... ech. my też łazimy od drzwi do drzwi, niektóre się wcale nie otwierają, uchylają się za to te, do których nawet nie miałam zamiaru pukać. i masz rację. jest dziwnie. czekam aż do tego autyzmu Lolka dorosnę po prostu i cała sytuacja stanie się dla mnie normą. ciężko mi idzie. w ogóle uważam autyzm za mój problem, nie Lolka.

      Usuń