niedziela, 25 sierpnia 2013
CZY JESTEM IDEAŁEM URODY?
Z duchem czasów trzeba iść.
Urodziwym być.
A nie szpetnym.
Urodzić się naj.
Albo się sprytnie za mistrza skalpela wydać.
I być naj.
Najpiękniejszym.
I nie mieć z brzydotą nic wspólnego.
Zgodnie z wytycznymi naszych czasów.
- Narysujemy mamę.
Patrzę w oczy Lolka.
Potem na czystą kartkę przed Lolkiem.
Lolek patrzy na kredki.
Nie może się zdecydować, którą wybrać.
Może zieloną?
Nie, nie!
Żółtą?
Nie, be!
- Weź jaką chcesz córeczko.
Córeczka wybiera flamaster.
W bardzo krzykliwym kolorze.
Zaciska małe palce na zdobyczy.
Jest gotowa.
Nie zaczyna jednak tworzyć portretu.
Czeka na pomoc.
Na wytyczne.
Wytyczam więc szlak.
Kredką czerwoną.
Kreślę kontur twarzy.
Nie odwzorowuję rzeczywistości zbyt dokładnie.
- Kouuuo!
Nie da się ukryć.
Zaczęłam od koła.
Od buzi.
Od twarzy.
W kształcie czerwonego okręgu.
Przechodzę do delikatnych wskazówek.
- To buzia. Moja. Buzia mamy.
- Kak.
Lolek przyjmuje do wiadomości, że buzia i że mamy bez dyskusji.
- Czy mama ma oczy?
- Kak.
Bingo.
Mam oczy.
- Narysujesz?
- Kak.
Artystyczny proces twórczy idzie jak po maśle.
Pac! Mam oko!
W okolicach czoła, ale mam.
Wielkości kropki, ale kto by tam się czepiał.
- Tylko jedno???
Bam! Z rozmachem.
Mam drugie.
Gdzieś tuż pod miejscem na ucho.
Ale jest.
Dwa razy większe niż to na czole.
- No to teraz nos. Przecież mama musi mieć nos.
- Kak.
Pozioma pomarańczowa krecha pomiędzy kropką małą, a dużą.
Ważne że pomiędzy.
Nos jak wół.
- Namalujesz mamie usta?
Brak odpowiedzi, język na brodzie, kostki palców zbielałe.
Od trzymania flamastra.
Jest!
Nieregularna pofalowana linia.
Na lewo od nosa.
Pod nosem.
Chodź niekoniecznie po środku.
- Uszy.
Skracam komunikaty.
Lolkowa ręka sama leci z flamastrem.
Jedno ucho, drugie.
Jedno wyżej, drugie niżej.
Są oba. Dobrze, że nie jedno.
- Włosy.
Ponaglam, bom ciekawa ukończonego portretu.
Mojego.
Sru! Drżąca sprężynka na czubku głowy tylko trochę zachodząca
na czoło.
I ucho.
I jedno oko.
Składam dłonie i szykuję się do rzęsistych braw.
Za wcześnie.
Mała ręka szura flamastrem po papierze w dalszym ciągu.
Jeden zdecydowany ruch i szyję przecina pozioma krecha.
- Ko...a...leeee...
Odbiera mi głos.
Na chwilę.
Chrząkam.
Przełykam ślinę.
Patrzę na Lolka i chwalę.
Bo jest za co.
- Piękne te korale. Naprawdę.
W życiu ładniejszych nie miałam...
I mówię prawdę.
W życiu nie byłam piękniejsza.
Nigdy w życiu nie byłam taka idealna.
I taka pomarańczowa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To niesamowite jakie ona rabi postępy...Brawo!
OdpowiedzUsuńK.
Rycze przez Was! Lolki kochane! Ide spac, bo zaraz zaleje laptopa
OdpowiedzUsuń