wtorek, 6 sierpnia 2013
Z PERSPEKTYWY LOLKA
Przyjechała babcia.
I od razu stwierdziła, że będziemy gdzieś jechać.
Przyjechać, żeby jechać?
Jak ja ją rozumiem.
Z tatą jeździ się najfajniej.
Nie dziwię się, że szmat drogi przejechała.
Żeby z nim się przejechać.
Skoro mamy jechać, to dlaczego siedzi?
Ta babcia, która właśnie przyjechała?
Stara nie jest, ale może ma zaniki pamięci?
Wezmę sandały, swoje różowe sandały,
i stanę pod drzwiami.
Przecież mamy jechać.
Nie zwraca na mnie uwagi, też coś!
Pomogę.
- Kaka!
O! Widzi mnie!
- Nie ma taty. Tata dopiero przyjedzie.
I pojedziemy.
Wiem, motyla noga, że pojedziemy!
Głupia nie jestem!
Mam sandały, więc chcę jechać!
Z tatą!
- Tata zaraz przyjedzie. Musimy się ubrać.
Mama wkracza do akcji.
I dobrze.
Coś się w końcu rusza.
O żesz, ma w ręku bluzkę, której nie znoszę.
- Nie!
Chyba zrozumiała?
Tak, zrozumiała. Wyjęła z szafy sukienkę.
Sukienkę! No ludzie kochani, litości dla mnie nie ma.
Ale, ale...
W sumie może być ta sukienka.
Dam się ubrać.
Nawet pomogę.
Jedna ręka tu, druga w drugi otwór.
Już.
- Jeszcze majteczki.
Ja ci dam jeszcze.
Upał jak sto diabłów, pampek na pupsztalu,
po co mi majtki???
- Nie, nie, nie!
Dobra, zrezygnowała.
Jadę bez majtek, życie jest piękne!
Czesać? Tylko nie to!
- Nie!
Nie rezygnuje.
Rozryczę się.
O, już.
Już ryczę.
A ryczeć umiem jak mało kto.
Schowała grzebień.
A tyle razy powtarzała, żeby nie ulegać.
Bo niedługo na głowę wejdę.
Phi, już weszłam.
- Z kim pojedziesz?
Super, bez serii pytań się nie obejdzie.
Czy my nigdy nie możemy wyjść z domu ot tak, bez tych cyrków?
Nigdy.
Odpowiem, tata już pewnie czeka w samochodzie,
nie będę się droczyć.
Spieszno mi.
Do taty.
I auta.
- Kaką.
Już? Czy już możemy iść?
- I z kim jeszcze?
Gdzie tam. Nie możemy.
Najpierw trzeba zamęczyć dziecko.
Czyli mnie.
Nie dam się.
Twarda ze mnie sztuka.
- Mamą.
Kiwnięcie głowy z aprobatą.
- Dobrze Lolek. Z mamą. I z kim jeszcze?
Ja nie mogę, to się nigdy nie skończy.
- Babą!!!
Zaraz przywalę głową w drzwi.
Może się domyślą, że chcę wyjść.
Chcę wyjść natychmiast!
- Kto będzie kierował samochodem?
Nikt się nie domyśla, kurna chata!
- Kaka!
- A kto będzie siedział obok ciebie w aucie?
Po co te informacje o przejażdżce?
Po co?
Przecież nigdzie nie jedziemy.
Tylko stoimy jak stado wariatów w przedpokoju
w pełnym rynsztunku i zadajemy głupie pytania.
W zasadzie mama zadaje.
Bo chce mnie wykończyć.
Swoje dziecko chce wykończyć.
Nie pierwszy raz.
Odpowiadam więc po raz ostatni.
- Mama!
Jeszcze jedno pytanie i wyskoczę oknem.
A jednak nie muszę skakać.
Idziemy.
Mnie się nie spieszy, trzeba było nie zadawać głupich pytań
i czasu nie tracić.
Sama będę szła po schodach!
Że za wolno?
Zemsta jest słodka.
Pokażę im kwiatek na półpiętrze.
I zatrzymam się pod drzwiami, zza których dobiega szczekanie psa.
Teraz biorę odwet.
Nie, wcale nie uważam, że kwadrans spędzony
na schodzeniu z III piętra to długo.
Jak chcą, żebym się uczyła samodzielności,
to niech będą konsekwentni.
Właśnie się uczę.
Jest! Jest nasz samochód.
I tata.
- Kaka!
Ach ten tata.
O nic nie pyta.
Przytula, całuje, w fotelik pakuje, nie ma to jak facet.
Jedziemy! Jedziemy! Jedziemy!
Wiem nawet gdzie.
Poznaję ten szpital.
Już tu byłam.
Kilka dni.
Windy mają fajne.
Gdzie? No gdzie skręcamy?
Windy są tam!
- Chodź kochanie, dziś nie pojedziemy windą.
Pani doktor przyjmuje na parterze.
Tak, rzeczywiście, przypominam sobie.
To dziś ta wizyta.
W poradni genetycznej.
Cokolwiek to znaczy.
Nie boję się.
Umiem otworzyć buzię na zawołanie,
pokazać brzuch, nadstawić ucho.
Zawsze to samo.
I pewnie dadzą mi do ręki stetoskop.
Uwielbiam.
Sama się zbadam.
Bo ja taka samodzielna jestem.
W końcu rodzice mnie tego uczą.
Uwaga!
Ten pan chce się wciąć w kolejkę!
Tato! Widzisz? Widzisz tego pana?
Zrób coś!
Nie będę się szlajać po tych korytarzach następną godzinę.
Szlajanie przez godzinę pierwszą było super,
ale więcej nie zdzierżę. Nuda, panie, nuda.
- Czy mogę wejść z państwem i zapytać,
czy pani doktor mnie przyjmie?
Mam syna z autyzmem.
- Oczywiście. Proszę zapytać.
My czekaliśmy 5 miesięcy.
Z tego, co wiemy do końca grudnia nie ma terminów.
Ale proszę zapytać, proszę...
Dobrze. Niech tylko zapyta, długo nie potrwa,
a ja nie będę się musiała szlajać w poszukiwaniu wrażeń.
Autyzm?
Skądś to znam...
To słowo.
Coś kiedyś mama wspominała.
I tata.
Jak dorosnę, zrozumiem.
Na razie idę do lekarza pokazać brzuch.
A ładny mam ten brzuch, oj ładny.
Uf. W końcu.
Pokój.
Nie, nie pokój, gabinet.
I zabawki.
To się pobawię.
Niech sobie mama i tata gadają z tą panią w białym fartuchu.
Nie, nie z panią.
Z lekarką.
To słowo też znam.
- ...czy jakieś dziwne zachowania, wybuchy wesołości...
Dziwnie gadają, ciekawe o kim.
- ...już po rezonansie?
Ano już. Żarcia mi do pierwszej po południu nie dawali,
nigdy więcej.
- ...nic w testach metabolicznych...
Ano nic. A mało szału nie dostałam jak mi cewnik zakładali, do stu reksiów.
- Proszę położyć córkę na leżance.
Dobre sobie.
Duża jestem.
Sama się walnę.
Tylko w locie przechwycę stetoskop.
Nie spuszczałam go z oka od początku wizyty.
Coś krzywo słuchawki założyłam.
Trochę ten drut ciśnie w policzek.
I powieka mi opada.
Przez ten drut.
I naciągnięty policzek.
Nic to.
Chcesz być zbadana, to cierp.
Zbadana przez samą siebie.
Czy pani widzi jak pięknie badam swój brzuch?
Czy pani doktor to widzi?
Wystawić język?
Proszę bardzo.
Stanąć?
Jasne.
Ale po co?
Aaaa...
Foty mi będą strzelać.
Uśmiechnę się.
I jeszcze raz.
- ...żadnych cech dysmorficznych...
Trudne słowo.
Ale człowiek się uczy całe życie.
Więc słucham.
I się uczę.
- ...skierowanie na badania...
Znowu?
Ludzie dajcie żyć.
A dlaczego nie mogę wyjść ze stetoskopem???
Bo mnie tata do samochodu nie wpuści?
Ok, po co mi stetoskop.
Wychodzę.
Będę jechać.
Znowu, hip hip, hura!
Nie tak prędko?
Mam zrobić pa pa?
A czy ja jestem małpą w cyrku tresowaną?
Albo maluchem?
Żeby robić banalne pa pa?
Nie jestem małpą, jestem dużą dziewczyną.
Umiem się pożegnać.
Kulturalnie.
Z panią doktor.
- Cześśśś.
W końcu znamy się od godziny.
Bardzo długiej godziny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz