czwartek, 10 stycznia 2013

DZIECI I RYBY GŁOSU NIE MAJĄ


Co do ryb, to się zgadzam.
Co do dzieci, to nie mogę się doczekać,
aż Lolek zacznie wyrażać swoje potrzeby werbalnie.
A oporny w tem temacie jest.
Do perfekcji opanowane ma jedno słowo.
Nie!!! drze się na całą chałupę.
Trudno, za pomocą jednego wyrazu też się można
z moim dzieckiem świetnie porozumieć.
Lolek zjesz gotowaną marchewkę?
Nie!
Lolek idziemy spać?
Nie!
Lolek, chodź zmienimy pieluchę.
Nie! Nie! Nie!
Duży włącza się w dialog.
Córko, jedno NIE w zupełności wystarczy.
I dorzuca swoje trzy grosze:
A kochasz mamę?
Wtedy włączam się ja i komunikuję Dużemu,
że przestanę go kochać, jak będzie dziecku takie durne pytania zadawał.
Pracuję usilnie nad rozszerzeniem słownika latorośli.
Powiedz mama. No powiedz...
A powiesz tata? To nie takie trudne.
Duży też pracuje.
Powiedz sześć. Albo dromader. No powiedz. To nie jest takie skomplikowane,
jakby się mogło wydawać.
Mam niejasne wrażenie graniczące z pewnością,
że bawi się przy tym wybornie. Moim kosztem.
I że chyba przestanę go kochać.

Rodzina nie ułatwia. Wywiera presję.
Dzwoni i dopytuje, czy Lolek się w końcu rozgadał.
Rozgadaniem bym tego nie nazwała, ale ładnie mówi NIE.
To mówi, czy nie mówi?
Rodzina się niecierpliwi.
Przecież mówię, że mówi NIE.
Słyszę, że mówisz, że nie mówi. To co mówisz, że mówi!
Mówię, że NIE mówi!
Niecierpliwię się bardziej niż rodzina.
Czyli że jeszcze nie mówi!
Mówi NIE!!!
Mówi się nie mówi! Rodzina wie lepiej jak powinien wyglądać szyk w zdaniu.
Ręce mi opadają. Postanawiam obrazowo przedstawić sytuację.
Wołam Lolka. Odsuwam słuchawkę od ucha, ale się nie rozłączam.
Kochanie, chcesz porozmawiać z babcią albo ciocią?
Pytam z przebiegłym uśmiechem.
Lolek otwiera usta i krzyczy ile sił w płucach:
Nie!!!
Spokojnie wracam do rozmowy.
Mówiłam, że mówi!
Rodzina nie mówi nic i się rozłącza.

Niewątpliwie oszczędność w środkach wyrazu Lolek
odziedziczył po Dużym.
Duży małomówny jest. W przeciwieństwie do mnie.
Staram się nawiązać dialog, wychodzi mi monolog.
Gadam, zadaję pytania, Duży odpowiada półsłówkami i nawet czasem na temat.
Zdarza się jednak, że w środku rozmowy przestaje mnie słuchać,
sięga po gazetę bądź włącza telewizor.
Zamieram w pół słowa.
Pytałam o coś!
Duży powoli podnosi głowę znad Przeglądu Sportowego.
Jest wyraźnie zdziwiony.
A to my nie skończyliśmy rozmawiać???
Mam ochotę utłuc go na miejscu tym Przeglądem.

Znajduję na Dużego sposób. W postaci magicznego słowa.
Pojedziemy dziś na zakupy? Odbiór.
Duży rozumie co znaczy odbiór. Zaczyna współpracować.
Dobrze.
Kraśnieję z zadowolenia. Metoda się sprawdza.
O której? Odbiór.
Po obiedzie.
A co chcesz na obiad? Odbiór.
Sama zdecyduj, wiesz, że wszystko co ugotujesz będzie mi smakowało.
Jesteś pewien? Odbiór.
Cisza.
Odbiór!
Pojedziemy do sklepu przed obiadem. Pierogi sobie kupię...
Rzut oka na moją wściekłą minę i szybkie:
Bez odbioru!!!

Szkoda, że moja mama nie znała tej metody, gdy byłam mała.
Takie bez odbioru nie raz mogłoby uchronić jej nerwy od doszczętnego
skołatania.
Mówiłam dużo. Mówiłam bez przerwy.
Permanentnie domagałam się uwagi.
Nie dawałam się zbyć byle jaką odpowiedzią.
Jak była byle jaka, to pytałam dalej.
I dalej. I wciąż. I tak bez końca.

Pytałam w domu, pytałam na dworze,
pytałam w sklepie.

Pytałam też w przedszkolu.
Mama odbierając mnie z tego przybytku
po 8 godzinach spędzonych w pracy marzyła o chwili spokoju.
Nie było jej dane.
Założymy buciki.
A dlaczego?
Bo idziemy do domu. Na bosaka nie pójdziesz.
A dlaczego?
Bo na dworze jest zimno.
A dlaczego?
Bo jest zima.
A dlaczego?
Bo jest styczeń, a w styczniu jest zima.
Ale dlaczego?
Bo tak jest.
Dlaczego?
Szybka zmiana tematu.
Daj, zapnę ci kurteczkę.
Dlaczego?
Zmiana druga.
Fajnie dziś było w przedszkolu?
W sumie to tak... Ale Jolka mnie opluła.
Mamo, dlaczego Jolka mnie opluła?
Mamie zaczynają drżeć ręce przy zapinaniu kurteczki.
Nie mówi nic. Trzyma się dzielnie.
Siedząca obok inna matka czekająca na córeczkę,
która wróciła po zapomnianą zabawkę,
patrzy na moją rodzicielkę z podziwem.
Pani to ma cierpliwość...
Mama nie mówi nic. Stara się jakoś trzymać dalej.
Mówię za to ja.
A dlaczego pani tu tak sama siedzi?
Bo czekam na moją Małgosię.
A dlaczego pani czeka?
Bo Małgosia czegoś zapomniała
i musiała wrócić do sali.
A czego?
A gówna psiego! 
Matka Małgosi jednym tchem wyrzuca z siebie nagromadzone emocje.
Następuje cud. Milknę.
Mama patrzy na nią z podziwem.
Dla takich chwil warto żyć.





2 komentarze:

  1. hahaha padłam :D
    i nie pytaj "a dlaczego"? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie pytam, obawiam się, że mogłabym usłyszeć coś o psie... :D

    OdpowiedzUsuń