poniedziałek, 28 stycznia 2013
TRUDNA SZTUKA OSZCZĘDZANIA
Spać na pieniądzach. Pławić się w luksusie.
Odpalać cygaro od banknotów o bardzo wysokim nominale.
Nie szczypać się z kasą.
Marzenie.
Uczciwą pracą to się bidny człowiek w tym kraju nie dorobi.
Jak się ma szczęście w miłości ( mam Lolka, mam miłość, mam szczęście ogromne),
to nie ma co liczyć na powodzenie w grze. Wygrana w lotto odpada.
Bogata z domu nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę.
Pozostaje oszczędzanie.
Oszczędzać jednak trzeba umieć.
Podobno by się wzbogacić, nie ciuła się milionów,
tylko złotówki.
Nie ciułam więc milionów, staram się ciułać każdy grosz.
Z różnym skutkiem.
W zasadzie ciułamy wraz z Dużym. Skutek jak wyżej.
W ramach rozsądnego dysponowania domowym budżetem
zdarzyło się nam podjąć kilka zupełnie nierozsądnych kroków.
Nie wiem gdzie mieliśmy oczy. I rozum.
Mieszkanie pęka w szwach od przedmiotów nieużytecznych,
nabytych w zaćmieniu za własną krwawicę.
Pieniądze wyrzucone w błoto, serce boli.
- Krzesełko do kąpieli. Dla Lolka.
Ależ się ucieszy! Okazja się trafiła! Tylko 3 dychy.
To nic, że dopiero trzynasta, kąpiemy?
Duży trzymając cudo pod pachą uśmiecha się radośnie.
Upolował, przytachał, chce od razu wypróbować.
Nie. Nie kąpiemy. Ciul z tym, że dużo za wcześnie na wieczorne ablucje.
Krzesełko jest przystosowane do kabiny prysznicowej.
Można stabilnie ustawić jedynie w brodziku.
Czy my kochanie mamy brodzik?
Studzę zapał Dużego.
Ale mamy wannę!
Nie poddaje się Duży.
To idź, złoty ty mój, i spróbuj to krzesełko do wanny wsadzić.
Duży się ociąga, ale posłusznie kieruje się do łazienki.
Mimo zamkniętych drzwi, słyszę po chwili pełne rezygnacji:
Cholera by to wzięła!
Cholera wzięła więc taboret, wlazła nań z narażeniem życia
i krzesełko na szafie upchnęła.
- Komplet garnków.
Patrz co kupiłem! Okazja! ( jakże by inaczej )
8 garnków nierdzewnych! Będziesz mogła gotować i gotować!
Entuzjazm Dużego jakoś mi się nie udziela.
Dziękuję ci, mój drogi, że zadbałeś by mi rozrywek nie zabrakło.
Zwróciłeś jednak uwagę na uchwyty?
Już mamy 1 taki gar. Uszy plastikowe, topią się na gazie jak złoto,
śmierdzi na całym piętrze.
Duży nie z tych, co poddają się po pierwszym ataku.
O nie, nie, kochana, te są inne. Francuskie!
To kochany odpal naszą polską kuchenkę i przetestuj jeden z francuskich elementów.
Duży z pewnym ociąganiem wkracza do kuchni i zapala gaz.
Po chwili śmierdzi w całym bloku.
Właź na taboret!
Gary lądują na szafie. Obok krzesełka.
- Dżinsy. I to nie jedne.
Kochanie, promocja była, nie mogłam się powstrzymać!
Jak na mnie szyte!
Wymachuję świeżo nabytymi spodniami przed nosem Dużego.
Mierzyłaś?
Duży jednym słowem sprowadza mnie na ziemię.
No nie, ale przecież umiem na oko ocenić w czym mi będzie dobrze.
Bronię się jak mogę.
Przymierz, proszę, niech i ja oko nacieszę.
Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że w głosie Dużego czai się odrobina szyderstwa.
No żesz, skurczyły się jak niosłam! Na mrozie! Nie dam rady podciągnąć wyżej,
niż do kolan.
Duży bez słowa idzie po taboret.
- Damska bluzka.
Złotko, kupiłem ci piękną i modną bluzkę!
Rzut oka na zakup. Gdzie, u diabła, ten taboret?
- Szalik.
Chodź zobacz, co ci...
Widzę. Taboret pod szafą.
Dość. Trzeba w końcu powiedzieć stop rozpuście.
Bo z torbami pójdziemy.
Pierwszy przytomnieje Duży.
Kochana, miesiąc temu wysłałaś mnie ciemną nocą po twaróg.
Bo sernik będziesz piekła. Obiecanki cacanki.
Potem miałaś ochotę na kanapki z twarogiem, następnie na twarożek ze szczypiorkiem,
że o naleśnikach nie wspomnę.
Ser w lodówce kwitnie.
Czy mogłabyś ewentualnie go spożyć, bo z terminu wychodzi?
Jaki ser? O czym on mówi?
Aaa... Już wiem. W dużym wiaderku. Kilogram.
Rzeczywiście, miałam w planach kanapki, szczypiorek, coś tam nawet o serniku wspominałam.
Do kiedy ma datę ważności?
Pytam i równocześnie planuję: we wtorek twarożek na słodko,
w środę z cebulką, w czwartek pójdzie do naleśników,
a w piątek może porwę się na sernik. Załatwione.
Jestem odpowiedzialna.
Nie będę marnować jedzenia i kasy niepotrzebnie wraz z nim wyrzucać.
Do jutra.
Informuje Duży. Mistrz oszczędzania.
Żeby nie wypaść na rozrzutną, nie wypadam z roli.
Powieka mi nie drga, gdy ze stoickim spokojem odpowiadam.
Ależ oczywiście kochany. Zjem na kolację. Cały kilogram.
Porzygam się, a zjem. Całą noc będę jadła.
Bo osiem złotych piechotą nie chodzi.
Bo szafa nie jest najlepszym miejscem dla przeterminowanej żywności.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj z tymi dżinsami to znam z doświadczenia :)
OdpowiedzUsuńA to jest fajny blog o oszczędzaniu: http://frugal.blox.pl/html
Trochę go podczytywałam.
K.
dzięki za link, zajrzałam :) my teorię mamy opanowaną, gorzej z praktyką. zawsze poniesie mnie albo Dużego;)
Usuńco do dżinsów, to nie znoszę mierzyć. wydaje mi się, że rozmiar pasuje, ciuch jak ulał. a w domu okazuje się, że tylko mi się wydawało... ;D