poniedziałek, 7 stycznia 2013

MAŁY BIAŁY DOMEK


Nie marzyłam o nim kiedy byłam nastolatką.
Wtedy byłam przekonana, że zawojuję cały świat.
Jak szczytem marzeń może być mały, biały domek?
I o zgrozo ogródek?
Otoczony słodkim, drewnianym płotkiem? Fuj!

Z czasem życie weryfikuje pewne sprawy.
Fuj nie wiadomo kiedy zamienia się w cacy.
Pewnego dnia staliśmy się z Dużym dumnymi właścicielami ogródka.
Pod miastem.
Dla dziecka wszystko. Urządzimy, przekopiemy, posadzimy po swojemu,
będziemy wietrzyć Lolka do utraty tchu.

Ogródek, a raczej działka rekreacyjna z odzysku.
Po starszym panu. Trzeba wprowadzić swój ład i porządek.
Ma powiać świeżością i nowoczesnością.

I wieje. Jak cholera.
Dużemu powiewa bluza robocza,
ja walczę z fryzurą. Wiatr w oczy, włosy we wszystkie strony.
Nie zrażamy się.
Pora unicestwić wszechobecne chaszcze.
Ładnie ma być.
Narzędzia dostajemy w spadku po poprzednim właścicielu. Cudnie.
Biorę szpadel. Duży się drze, żebym zostawiła łopatę.
Ja przekrzykuję wichurę próbując uświadomić Dużemu,
że to co trzymam w rękach, to jednak szpadel.
Duży wie lepiej. Ja wiem lepiej od niego.
Krzyczymy sobie na wietrze z kwadrans.
Pierwszy poddaje się Duży.
Znika w czeluści zdezelowanego domku
i wypełza z motyką.
Lepiej weź gracki.
To jest motyka!
Znów wytężam płuca.
Znów zdzieramy gardła dobrych kilka minut.
W końcu dochodzimy do porozumienia.
Jak zwał sprzęt, tak zwał, robota czeka.

Pracujemy w milczeniu 2 godziny.
Bluza Dużego ocieka potem,
moje włosy kleją się do czoła i karku.
Mozolnie wyszarpujemy oporne korzenie i łodygi.

A państwo malin nie lubią?
Harówkę przerywa sąsiad nonszalancko oparty o ogrodzenie.
Duży zastyga z podniesioną motyką,
szpadel sam wypada mi z dłoni.
Wykarczowaliśmy wszystkie maliny. Cudnie.
Eee... No bo my w tym miejscu posadzimy kwiatki.
Próbujemy ratować sytuację.
Jakie?
Dalej ratujemy sytuację:
Eee... Jeszcze nie jesteśmy zdecydowani...
Sąsiad uśmiecha się z przekąsem.
A jeżyny też macie zamiar zlikwidować?
Patrzymy na siebie z paniką w oczach.
Jeżyny... Które krzaki są tymi cholernymi jeżynami?
Na wszelki wypadek kończymy pracę.
Żegnamy się pospiesznie.
Postanawiamy pracować wieczorami.
Późnymi wieczorami, żeby nikt nas z rytmu nie wybijał.

Dwa miesiące później na działce mamy tylko jabłonie i winogrona.
Trzy miesiące później gdy drzewka zaczynają owocować,
okazuje się, że mamy też gruszę i dwie śliwy. Cudnie.
Pół miesiąca potem grusza usycha.
Śliwki zanim zdążą dojrzeć opadają i gniją.
Nasz ogrodniczy entuzjazm słabnie.
Czara goryczy zostaje przelana w momencie, gdy Duży wraca z siatą antonówek.
A tak zachwalał papierówki.
Poddajemy się. Sprzedajemy nasz kawałek świata.

Jako miastowi od kilku pokoleń wstecz, czujemy się o wiele raźniej w mieście.
W bloku. Bez ogródka. Po co nam domek?
Tu mamy sąsiadów, tętni życie. Cudnie.
Nie trzeba machać łopatą czy innym szpadlem i znać się na jabłkach.
O malinach i jeżynach nie wspominając.

Gdy rodzi się Lolek życie w bloku nabiera nowego wymiaru.
Sąsiad zza ściany szóstym zmysłem odgaduje
porę snu naszej pociechy. Lolek w kimono, sąsiad za młotek.
Ja mam wtedy ochotę chwycić za siekierę.
Gdy jakimś cudem sąsiad za ścianą siedzi jak trusia,
za drugą ścianą zrywają parkiet.
Obok kończą z podłogą, na górze zaczynają wymianę okien.
Wszystko mija, nawet najdłuższy remont.
Z racji tego, że mieszkamy na parterze, wędrówki ludów
pod naszymi drzwiami nie kończą się nigdy.

Pani Zosia z VI piętra schodzi waląc obcasami w każdy stopień.
Parasolką zahacza o każdy szczebel balustrady.
Duży z głębi chałupy życzy jej połamania nóg.
Pan Stasio z piętra III wyprowadza psa. Dużego psa.
Bardzo często wyprowadza. Tylko dlaczego każe mu aportować
już na klatce do jasnej ciasnej?!
Duży również panu Stasiowi życzy połamania nóg. Psa wielkodusznie oszczędza.
Pani Basia z II i pani Miecia z I regularnie toczą sąsiedzkie pogawędki.
Pod naszymi drzwiami.
Oczywiście gdy Lolek śpi.
Duży życzy im połamania języków. I na wszelki wypadek nóg.
Pan Kazio z parteru uparcie zapomina kluczy i dzwoni do nas.
Jego domofon nie działa. Sam wyłączył, żeby nie zakłócać rodzinie spokoju.
Duży życzy panu Kaziowi by połamał palec,
gdy naciska guzik z numerem naszego mieszkania.

Najwięcej serdecznych życzeń płynie jednak na piętro trzecie.
Ku Helence i Ali,
zabawowym studentkom.
Czy one do cholery nie śpią?
Nie, one nie tracą czasu na sen. One się świetnie bawią.
Do samego rana.

Któregoś wieczoru życzenia przeradzają się w czyny.
Zaczyna się niewinnie.
Muzyka włączona na cały regulator umila czas wszystkim sąsiadom.
Ballada jest rzewna. W kółko ta sama.
Chłopak ją rzucił. Słyszysz?
Pyta ironicznie Duży.
Nie jestem głucha!
Odburkuję wściekła, bo właśnie położyłam Lolka,
a łatwo nie było.
Czekamy aż porzuconej się znudzi.
Melodia milknie. Oddychamy z ulgą.
Lolek śpi.
Podskakujemy równocześnie na kanapie,
gdy porzucona trzaska drzwiami.
Do naszych uszu dobiega stukot obcasów
i brzęk butelek.
Idzie po piwo. Informuje Duży.
A niech nogi połamie. Wchodzę mu w słowo.
Podskakujemy ponownie, gdy wraca.
Z towarzystwem. Będą się pocieszać i smutki zapijać. Cudnie.
Lolek śpi.

Po godzinie impreza się rozkręca.
O drugiej w nocy zabawa nabiera tempa i przenosi się na klatkę.
Bluzgi, krzyki i piski słychać prawdopodobnie w całym bloku.
Duży się ubiera. Będzie interweniował.
Ja interweniuję łapiąc Dużego za nogawkę.
Nigdzie nie pójdziesz! Oni są pijani!
Duży się wyrywa i idzie. Wraca szybciej niż wyszedł.
Jakiś goły facet biega z nożem! Cudnie.
Wzywamy policję.
Policja przez najbliższą godzinę pertraktuje z rozwrzeszczaną bandą.
Może teraz ja zadzwonię?
Pytam nieśmiało Dużego.
Gdzie? Przecież policja już tu jest.
Po posiłki zadzwonię...
Lolek, o dziwo, śpi w najlepsze.
Nie biorę jednak telefonu do ręki,
ponieważ stróżom porządku udaje się opanować sytuację.
Wyprowadzają intruzów do radiowozu.
Ostatni kopniakiem zamyka drzwi.
Lolek zaczyna wyć i nie milknie przez następne 40 minut.
Uspokajając na zmianę rozdartego malucha,
modlimy się, by żaden wściekły, goły sąsiad nie przyleciał do nas z nożem.

Rano postanawiamy zagrać w lotto.
Żeby zdobyć domek.
Nie musi być mały. Nie musi być biały.
Musi natomiast stać na odludziu.
Najlepiej na pustyni.







2 komentarze: