piątek, 4 stycznia 2013
MAGIA SŁÓW
Niewątpliwie jest wielka.
To samo zdarzenie można opowiedzieć na różne sposoby,
wpływając tym samym na odbiór opowieści.
Wykorzystam magię słów,
zawsze chciałam być czarownicą.
Opiszę dwie historie w trzech różnych wersjach.
Dlaczego tylko dwie?
Bo:
WERSJA ZWYKŁA:
Nie mam czasu na więcej. Lolek ząbkuje.
Jestem zmęczona.
WERSJA FANTAZYJNA (czyli PRZESŁODZONA DO WYRZYGANIA):
Cały swój czas poświęcam ukochanemu dziecięciu.
Dziecię potrzebuje matki teraz podwójnie.
Spodziewamy się nowego zęba. Prawdopodobnie na jednym
się nie skończy. Nie mogę się doczekać!
Oczekiwanie upływa nam na rozkosznym przytulaniu się,
zabawach w chowanego, układaniu klocuszków,
wspólnym gotowaniu.
Spędzamy razem cały czas i chwile te pozostaną w naszej pamięci do końca życia.
Cieszę się, że moja rozkoszna córka nie może spać.
Mamy więcej czasu dla siebie.
Z trwogą patrzę w przyszłość, gdy z pracy wróci Duży
i odbierze mi sporą część przyjemności opiekowania się Lolunią.
Pękam z dumy, gdy słyszę jak moja córka trenuje płuca.
Sąsiedzi na pewno również są zachwyceni.
Jestem szczęśliwa, że Lolunieczka już na tak wczesnym etapie życia
odznacza się wyrafinowanym gustem kulinarnym.
Mogę się w końcu wykazać i ugotować w ciągu 1 dnia sześć obiadów.
Jestem pewna, że za którymś razem jej delikatne podniebienie
będzie usatysfakcjonowane.
Mój radosny nastrój potęguje wspaniała pogoda.
Mimo że w kalendarzu króluje styczeń,
śniegu jak na lekarstwo. Nie szkodzi!
Mogę napawać wzrok zieloną trawą!
Lolineczka cieszy oczy wesoło mrugającymi lampkami na choince.
Ja cieszę oczy radością Lolinuniunieczki.
Choinka w tym roku postoi do czerwca.
Czego się nie robi dla maleństwa.
WERSJA DOSADNA:
Te cholerne lolkowe piątki wyłażą, wyłażą i wyjść nie mogą.
Lolek jest uosobieniem wściekłości, awanturnictwa i rozmarudzenia.
Ja wychodzę z siebie,
Duży przeszczęśliwy wychodzi na większość dnia do pracy,
a ja mu zazdroszczę jak nie wiem co.
Dziecko w kółko chce na ręce, swoje waży,
ręce mam do samej podłogi.
Ganiam po całym domu jak głupia z łyżką i usiłuję
gnoma zmusić do jedzenia. Gnom się chowa gdzie się da.
Próbuję zainteresować klockami.
Klocki nie są godne zainteresowania.
Gotuję po raz pińćsetstodziewińćset obiad, by mi dziecko z głodu
nie padło, bo wszystko co ugotuję, to syf.
Za oknem błoto i szarobura trawa pełna psich gówien.
W wolnej chwili tępym wzrokiem zahaczam o choinkę
i te durne, mrugające lampki, od których oczopląsu dostaję.
Czekam na Dużego jak na zbawienie.
Może choć na chwilę zajmie się Królewną Jękułą.
A jak będzie w dobrym nastroju,
to może i choinkę rozmontuje,
bo czas najwyższy.
Wizyta kuzynki.
WERSJA ZWYKŁA.
Zaprosiliśmy kuzynkę, która dawno nie widziała Lolka.
Zjedliśmy ciasto, wypiliśmy po lampce wina,
kuzynka pozachwycała się rozbrykanym dzieckiem,
ogólnie było miło.
WERSJA FANTAZYJNA
Postanowiliśmy uszczęśliwić kuzynkę Krysię zaproszeniem
w nasze skromne progi.
Krysia nasze zaproszenie przyjęła entuzjastycznie
Gdy się zjawiła od razu padłam jej w ramiona.
Potem ona padła w ramiona Dużego.
Następnie Krysia wzięła w ramiona zachwyconą Lolunię.
Radość, która biła od nas wszystkich, rosła z minuty na minutę.
Sernik królewski kroiłam z namaszczeniem na równe kawałki.
Srebrne widelczyki podkreślały doniosłość chwili.
Czerwone wino w kryształowych kieliszkach smakowało wybornie.
Loluniuniunieczka wzroku nie spuszczała z Krysi.
Krysia wyraziła chęć adopcji. W razie czego.
Uściskaliśmy kochaną Krysię.
Żegnaliśmy się ze łzami w oczach.
Ja padłam w ramiona Krysi,
Krysia w ramiona Dużego,
a Duży w ramiona Loluni.
Mimo że Krysia mieszka na innym kontynencie,
obiecaliśmy sobie, że się będziemy widywać codziennie.
WERSJA DOSADNA.
Przyjechała Kryśka, o matko...
Rzuciła kąśliwą uwagę, że sernik ze sklepu, ale zjadła, jędza, ponad połowę.
Wino wg niej było kwaśne, ale dla mnie już, cholera, nie wystarczyło.
Lolek z zapamiętaniem całą wizytę usiłował rozbić sobie baniak
waląc nim o podłogę.
Nie wiem, czy Kryśce się podobało.
Coś tam przy wyjściu wspomniała,
że nigdy nie będzie miała dzieci.
Wizyta u ginekologa.
WERSJA ZWYKŁA.
Usg. Dowiadujemy się, że będziemy rodzicami dziewczynki.
WERSJA FANTAZYJNA.
Nie możemy się doczekać usg. Decydujemy się na 4D.
Chcemy dokładnie obejrzeć cudo, które noszę pod sercem.
Ze sobą zabieramy również babcię.
Będzie raźniej. Będzie weselej.
Rodzina to siła!
Starannie wybieramy lekarza.
Jest cudowny.
Gdy informuje nas, że to córeczka, ekran zaczyna świecić na różowo!
Pokazuje cierpliwie gdzie dziecina ma nosek, ucho i usteczka.
Komplementuje dziewczęcą urodę każdego organu.
Duży skacze z radości, babcia skacze z radości,
ja ze względu na duże gabaryty ograniczam się do podrygiwania.
Również z radości.
WERSJA DOSADNA.
Jedziemy na usg. Przeżywamy.
Ja zastanawiam się na głos, czy mam w brzuchu siusiaka.
Czekamy pod gabinetem ponad godzinę.
Wszystkich szlag jasny trafia.
Wchodzimy.
Ja się kładę, Duży przejęty siada obok.
Lekarz z beznamiętnym wyrazem twarzy odwala robotę.
Zamazany obraz nie przypomina nam niczego.
Ani noska, ani ucha, ani usteczek.
Duży wpatruje się intensywnie i ryzykuje:
To chyba rączka?
Wyraz twarzy lekarza jest jeszcze bardziej znudzony niż wcześniej.
Nie, to nie ręka. Tak wyglądają wargi sromowe.
Aha.
Wychodzimy.
Babcia czekająca pod gabinetem patrzy pytająco.
Otwieramy usta.
Patrzymy na siebie.
Wargi zastygają nam na wargach.
Rozumiemy się bez słów.
Wybieramy wersję fantazyjną.
To dziewczynka!
Krzyczymy równocześnie.
Ja podryguję, Duży skacze,
babcia płacze ze szczęścia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
z tymi zębami to współczuje i niestety rozumiem my też cieszymy się z nadchodzących nowych jakże wyczekiwanych ząbków. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńja się cieszę gdy te ząbki ukazują się już w pełnej krasie ;)
OdpowiedzUsuńsamo nadchodzenie, co czasem trwa i 3 tygodnie, mnie nie cieszy w najmniejszym stopniu ;) zęby dalej w trakcie przebijania, córka przebija samą siebie czym dobija rodziców, czyli nas :P jeszcze tylko trzy kły i będziemy mieli komplet. nie mogę się doczekać tej chwili :D