czwartek, 31 stycznia 2013
DO CZEGO SŁUŻY IMIĘ I NAZWISKO
Do identyfikacji? Być może.
Choć wcale to takie oczywiste nie jest.
Mając przy boku dziecię moje ukochane,
aczkolwiek upierdliwe często, zdarza mi się zapomnieć jak się nazywam.
Z nerw oczywizda.
Niektórym małe dziecko świata nie przesłania,
spokojem wprost emanują,
a amnezja w kwestii własnego imienia i nazwiska kwitnie.
Matka moja rodzona odrabiała pańszczyznę
przez lat sporo jako urzędniczka państwowa.
Że zdrowa na umyśle pozostała, to cud prawdziwy.
Młyn, petent za petentem.
Co jeden to bardziej błyskotliwy.
Czas goni, cierpliwości brak, bądź tu człowieku grzeczny i kulturalny...
Proszę najpierw wypełnić formularz.
Zbliża się godzina szesnasta, mama marzy o powrocie do domu
i gorącej herbacie, słowa formularz używa tego dnia po raz tysięczny.
Eeee...
Petent sprawia wrażenie jakby usłyszał zdanie w języku dalekim od ojczystego.
Dłonie nerwowo podskakują na kolanach, wzrok rozbiegany.
Jak nic za tłumaczem się rozgląda.
Pomogę panu.
Mama już wie, że herbata będzie musiała zaczekać.
Eeee... Bo ja nie wiem co tu wpisać...
Petent przyznaje, że wypełnienie formularza go przerasta.
Proszę pokazać w którym miejscu.
Tego ciężkiego dnia mama używa sformułowania w którym miejscu po raz tysięczny.
Petent nieśmiało wyciąga drżący palec wskazujący.Stuka w papier.
Tu!
Odzywa się już trochę pewniej, a nawet jakby oskarżająco.
Mama spogląda w rubrykę i spokojnie odpowiada:
Imię i nazwisko. Trzeba wpisać imię i nazwisko.
Herbata znów na pierwszym planie. Myślała, że coś bardziej skomplikowanego.
Moje?
Petent odsuwa herbatę na dalszy plan. Bardzo daleki plan.
Czara herbaty zostaje przelana.
Nie!!! Moje!!!
Wybucha mama.
Petent się rozchmurza. Zaciera z zadowoleniem ręce.
Już nie drżą. Nic mu nie drży.
No, w końcu coś konkretnego.
Teraz to on już jest w domu. Teraz to on już wie.
Teraz będzie z górki. Jeszcze tylko małe, dociekliwe pytanie.
No to jak się pani nazywa?
środa, 30 stycznia 2013
LUDOWE MĄDROŚCI RULES
Brzuch z Lolkiem rośnie. Rośnie też ciekawość.
Chłopiec czy dziewczynka?
Duże czy drobne?
Owłosione? Łyse?
Głupie? Genialne? Przeciętne?
Wydawałoby się, że na te pytania odpowie życie w swoim czasie.
Guzik prawda.
Trzeba się wsłuchać w swoje ciało.
Uważnie przeanalizować ludowe mądrości.
Zastosować je w praktyce.
I już.
I już przed porodem posiądzie się tajemną wiedzę.
Kto mieszka w środku.
Ze szczegółami.
Nasłuchałam się, naczytałam, dogłębnie przeanalizowałam.
1. Masz zgagę? Dziecku rosną włosy!
Nie mam zgagi. Znam za to adres sklepu z perukami.
Tak na wszelki wypadek.
2. Nie patrz na księżyc! Bo się łyse urodzi!
Co się stanie, gdy będę patrzeć mając zgagę?
3. Nie chodź po sznurach!
Po jakich sznurach? Czy ja wyglądam na linoskoczka?
Po sznurach! No tych, wiesz, od żelazka, od telewizora...
Bo dziecko się urodzi okręcone pępowiną!
Do tej pory świetnie się bawiłam depcząc kable, ale skoro ostrzegasz...
Oj, czasem biegną pod dywanem, bo gniazdko daleko!
Aaa... To albo będę po mieszkaniu fruwać, albo precz z telewizją.
4. Nie patrz przez wizjer! Maluch będzie miał zeza!
Będę otwierać od razu. I cieszyć się jak dziecko na niespodziankę.
5. Nie krzyżuj nóg! Jak ty potem dziecku wytłumaczysz, dlaczego ma krzywe kończyny?
Muszę poćwiczyć szpagat. Wyzwanie.
6. Omijaj ludzi pozbawionych urody. Nie patrz!
Bo maleństwo mało urodziwe będzie!
Rano zbyt uroczo nie wyglądam. Jakoś dam radę umyć twarz bez lustra.
Dobrze, że nie muszę się golić. Byłoby ostro.
7. Nie przyglądaj się sąsiadce! Córka będzie do niej podobna jak dwie krople wody!
Duży chyba nie będzie miał nic przeciwko temu,
żeby nad łóżkiem pierdyknąć wielki plakat z Monicą Bellucci?
8. Nie pij wody! Czy ty wiesz co to jest wodogłowie?!
Wiem. Ale nie jestem przekonana, czy picie piwa jest wskazane w moim stanie.
9. Nie zmywaj naczyń! A jak zmywasz, to uważaj, żeby brzucha nie zachlapać.
Bo będziesz matką alkoholika!
Jakoś wytrzymamy te 9 miesięcy jedząc z papierowych talerzy.
Czego się nie robi dla dziecka.
10. Masz ochotę na słodycze? Dziewczynka!
Na kwaśne? Chłopczyk!
Mogłabym makowiec śledziami zagryzać i kwasem z ogórków zapijać.
Wyjścia są dwa.
Usg się myli i będą bliźniaki.
Usg kłamie i urodzę hermafrodytę.
11. Farba do włosów? Zwariowałaś?! Dziecko się urodzi rude!
Masz rację. Nie słyszałam jeszcze o większym nieszczęściu.
12. Nie dziel się jedzeniem, nie będziesz miała później pokarmu.
Od dziś posiłki będę spożywać w samotności. W kiblu. Po ciemku.
13. Nie przymierzaj okularów, bo małe urodzi się z wadą wzroku.
Jak zdejmę te, które noszę od zawsze, to się w ogóle nie urodzi.
Bo się zabiję na pierwszej lepszej ścianie we własnym mieszkaniu.
13. Nie patrz na słońce - dziecko będzie w kółko płakać.
Zawsze mogę pospacerować przy blasku księżyca.
Idę kupić latarkę.
14. Wykorzystaj swój czas! Możesz prosić kogokolwiek o cokolwiek.
Nie odmówi, bo inaczej zjedzą go myszy!
Myślę, że urzędnik bankowy mógłby jednak olać mój brzuch
i odmówić wypłaty sporej sumy, której nie ma na moim koncie.
Pora na tresurę. Myszy oczywiście.
Nie zastosowałam się. Co za lekkomyślność.
Żeby nie powiedzieć brawura.
Mimo braku zgagi, Lolek urodził się z bujną czupryną. Czarną.
Z włosami na uszach. Nie z meszkiem - z włosami.
Włosy puszyły się dumnie również na tłustych ramionkach i łydkach.
I na plecach.
Gdyby nie wsparcie serdecznej koleżanki, to nie wiem co bym zrobiła.
Wiesz, córce mojej przyjaciółki na uszach zostało owłosienie.
A ma już 6 lat.
Dziękuję ci, dobra kobieto. Kocha się nie za coś, ale pomimo wszystko.
Bojąc się zboczeńców i innych morderców grasujących po mojej bogatej wyobraźni,
zawsze sprawdzałam przez wizjer kto stoi po drugiej stronie drzwi.
W dzień patrzyłam w słońce, bezsenne noce umilałam sobie obserwując pełnię.
Nie zrezygnowałam z telewizji.
Nie szantażowałam nikogo tresowanymi myszkami.
Farbowałam włosy.
Myłam gary obficie chlapiąc pianą po brzuchu.
Wodę piłam litrami.
Szpagat okazał się figurą akrobatyczną poza zasięgiem moich umiejętności.
Nie zrezygnowałam z noszenia okularów, żal było umierać tak młodo.
Mówiąc sąsiadce dzień dobry patrzyłam jej prosto w oczy, bo kulturalna ciężarna
ze mnie była.
Lolek zniósł dzielnie te moje fanaberie. Urodził się dorodny i zdrowy.
Nogi ma proste. Widzi doskonale. Płacze umiarkowanie.
Wyglądem odbiega o lata świetlne od radiowej urody sąsiadki.
Jest śliczny. Kudłaty. Na uszach włosów brak. A nie ma jeszcze 6 lat.
Nie jest alkoholikiem.
Jest dziewczynką.
Dziewczynką karmioną w szpitalu mlekiem modyfikowanym,
bo matka nie stanęła na wysokości zadania i nie wyprodukowała pokarmu.
Ani krzty.
Mimo że przez 9 miesięcy ciąży broniła swojego talerza jak lwica
i z nikim, ale to z nikim nie dzieliła się jedzeniem.
wtorek, 29 stycznia 2013
O DZIECIĘCEJ KUPIE I CZEKOLADZIE DLA DOROSŁYCH
I kupa i czekolada mogą być przedmiotem pożądania.
Kupa - gdy dziecko ma zaparcia,
czekolada - gdy matka ma nieprzepartą ochotę.
Na zaparcia - śliwki, owsianka, warzywa, zsiadłe mleko, czopek glicerynowy.
Na nieprzepartą ochotę matki - wyprawa do sklepu.
Duuuużyyyy... Zjadłabym coś...
Zaczynam nieśmiało. Wiem, że wojnę zaczynam.
Lodówka pełna po brzegi. Wybierz sobie coś.
Duży nawet nie odwraca wzroku od telewizora.
Ale tam nic nie maaaa... Ja bym zjadła coś takiego... No coś pysznego...
Coś słodkiego...
Duży reaguje natychmiast.
Łyżkę miodu sobie zjedz. Albo trzy.
Przewracam oczami i przechodzę do konkretów.
Czekoladę bym zjadła.
Duży powoli przenosi wzrok z prezentera sportowego na mnie.
Z całymi orzechami.
Precyzuję szybko.
Oszalałaś. Już 22, sklepy pozamykane.
Jakoś mnie tą odpowiedzią nie zaskoczył.
Ale na stację nie jest w końcu tak daleko...
Nie zamierzam się poddawać. Ślinianki już pracują, w myślach miażdżę orzechy
między zębami,a słodką masę rozprowadzam językiem po podniebieniu.
Nigdzie nie idę! Jest ciemno i zimno!
I znów nic nowego.
Ale mnie mogą napaść!
Staram się trafić w czułą strunę.
A mnie to nie?
Kula w płot, nie trafiłam.
Ale ty się obronisz, jesteś taki silny!
Tym razem w inną czułą strunę.
A jak ich będzie dwudziestu?
Nie ma to jak na wstępie wyobrazić sobie najczarniejszy scenariusz.
Nie wiem czy jedną tabliczką się najedzą...
Dużemu wypływa uśmiech na usta, gaśnie jednak szybciej niż wypłynął.
Twardziela gra.
Nie idę i już. Jutro ci kupię.
Świat w gruzy jak domek z kart. Walczę jednak do upadłego.
Jutro będzie futro, pewnie będę chciała śledzie, a bez czekolady dziś nie zasnę!
I będę się po kuchni do rana tłukła, więc ty też nie będziesz spał!
Szantaż, może to zadziała.
Duży zrywa się jednym skokiem z fotela.
Ha! Zadziałało! Gęba pełna śliny, przed oczami orzechy.
Słyszałaś? Lolek płacze!
Zapominam o czekoladzie. Lecę, pędzę do córki ukochanej mało sobie nóg nie połamię.
Duży zastyga na progu. Czeka na rozwój wypadków.
Wpadam do pokoju dziecinnego. I wypadam.
Pokój bowiem wypełniony jest pod sufit fetorem trudnym do ogarnięcia.
Lolek płacze nie bez ważnego powodu.
Zdarzyła się kupa. Przez sen. Taka krzywda.
Chytry plan układam w sekundę.
Wpadam ponownie.
Szybko głaszczę śmierdzącego Lolka, zatykam smokiem
i lecę do Dużego. Lolek minutę wytrzyma.
Duży jako ta figura woskowa na progu.
Ani jeden mięsień na twarzy pełnej napięcia nie drga.
Martwi się.
Zerka na mnie wyczekująco.
Kupa.
Nie bawię się w szczegóły.
Napięcie na obliczu Dużego sięga zenitu.
Myśli kotłują mu się pod czaszką.
Będzie musiał zmieniać pieluchę z okrutną zawartością, czy jednak go wyręczę?
On też umie ułożyć plan w sekundę.
I wpół sekundy wprowadzić w życie.
Chcesz coś jeszcze oprócz czekolady? Bo dwa razy chodził nie będę ...
Gdy Duży w podskokach mknie na stację,
ja walczę z zawartością pampersa.
Obdarzam Loka najczulszym na świecie uśmiechem,
cmokam głośno w zaróżowiony od snu policzek
i szepczę triumfalnie do małego uszka:
Voila!
I nie myślę oczywiście o czystej pieluszce.
poniedziałek, 28 stycznia 2013
TRUDNA SZTUKA OSZCZĘDZANIA
Spać na pieniądzach. Pławić się w luksusie.
Odpalać cygaro od banknotów o bardzo wysokim nominale.
Nie szczypać się z kasą.
Marzenie.
Uczciwą pracą to się bidny człowiek w tym kraju nie dorobi.
Jak się ma szczęście w miłości ( mam Lolka, mam miłość, mam szczęście ogromne),
to nie ma co liczyć na powodzenie w grze. Wygrana w lotto odpada.
Bogata z domu nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę.
Pozostaje oszczędzanie.
Oszczędzać jednak trzeba umieć.
Podobno by się wzbogacić, nie ciuła się milionów,
tylko złotówki.
Nie ciułam więc milionów, staram się ciułać każdy grosz.
Z różnym skutkiem.
W zasadzie ciułamy wraz z Dużym. Skutek jak wyżej.
W ramach rozsądnego dysponowania domowym budżetem
zdarzyło się nam podjąć kilka zupełnie nierozsądnych kroków.
Nie wiem gdzie mieliśmy oczy. I rozum.
Mieszkanie pęka w szwach od przedmiotów nieużytecznych,
nabytych w zaćmieniu za własną krwawicę.
Pieniądze wyrzucone w błoto, serce boli.
- Krzesełko do kąpieli. Dla Lolka.
Ależ się ucieszy! Okazja się trafiła! Tylko 3 dychy.
To nic, że dopiero trzynasta, kąpiemy?
Duży trzymając cudo pod pachą uśmiecha się radośnie.
Upolował, przytachał, chce od razu wypróbować.
Nie. Nie kąpiemy. Ciul z tym, że dużo za wcześnie na wieczorne ablucje.
Krzesełko jest przystosowane do kabiny prysznicowej.
Można stabilnie ustawić jedynie w brodziku.
Czy my kochanie mamy brodzik?
Studzę zapał Dużego.
Ale mamy wannę!
Nie poddaje się Duży.
To idź, złoty ty mój, i spróbuj to krzesełko do wanny wsadzić.
Duży się ociąga, ale posłusznie kieruje się do łazienki.
Mimo zamkniętych drzwi, słyszę po chwili pełne rezygnacji:
Cholera by to wzięła!
Cholera wzięła więc taboret, wlazła nań z narażeniem życia
i krzesełko na szafie upchnęła.
- Komplet garnków.
Patrz co kupiłem! Okazja! ( jakże by inaczej )
8 garnków nierdzewnych! Będziesz mogła gotować i gotować!
Entuzjazm Dużego jakoś mi się nie udziela.
Dziękuję ci, mój drogi, że zadbałeś by mi rozrywek nie zabrakło.
Zwróciłeś jednak uwagę na uchwyty?
Już mamy 1 taki gar. Uszy plastikowe, topią się na gazie jak złoto,
śmierdzi na całym piętrze.
Duży nie z tych, co poddają się po pierwszym ataku.
O nie, nie, kochana, te są inne. Francuskie!
To kochany odpal naszą polską kuchenkę i przetestuj jeden z francuskich elementów.
Duży z pewnym ociąganiem wkracza do kuchni i zapala gaz.
Po chwili śmierdzi w całym bloku.
Właź na taboret!
Gary lądują na szafie. Obok krzesełka.
- Dżinsy. I to nie jedne.
Kochanie, promocja była, nie mogłam się powstrzymać!
Jak na mnie szyte!
Wymachuję świeżo nabytymi spodniami przed nosem Dużego.
Mierzyłaś?
Duży jednym słowem sprowadza mnie na ziemię.
No nie, ale przecież umiem na oko ocenić w czym mi będzie dobrze.
Bronię się jak mogę.
Przymierz, proszę, niech i ja oko nacieszę.
Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że w głosie Dużego czai się odrobina szyderstwa.
No żesz, skurczyły się jak niosłam! Na mrozie! Nie dam rady podciągnąć wyżej,
niż do kolan.
Duży bez słowa idzie po taboret.
- Damska bluzka.
Złotko, kupiłem ci piękną i modną bluzkę!
Rzut oka na zakup. Gdzie, u diabła, ten taboret?
- Szalik.
Chodź zobacz, co ci...
Widzę. Taboret pod szafą.
Dość. Trzeba w końcu powiedzieć stop rozpuście.
Bo z torbami pójdziemy.
Pierwszy przytomnieje Duży.
Kochana, miesiąc temu wysłałaś mnie ciemną nocą po twaróg.
Bo sernik będziesz piekła. Obiecanki cacanki.
Potem miałaś ochotę na kanapki z twarogiem, następnie na twarożek ze szczypiorkiem,
że o naleśnikach nie wspomnę.
Ser w lodówce kwitnie.
Czy mogłabyś ewentualnie go spożyć, bo z terminu wychodzi?
Jaki ser? O czym on mówi?
Aaa... Już wiem. W dużym wiaderku. Kilogram.
Rzeczywiście, miałam w planach kanapki, szczypiorek, coś tam nawet o serniku wspominałam.
Do kiedy ma datę ważności?
Pytam i równocześnie planuję: we wtorek twarożek na słodko,
w środę z cebulką, w czwartek pójdzie do naleśników,
a w piątek może porwę się na sernik. Załatwione.
Jestem odpowiedzialna.
Nie będę marnować jedzenia i kasy niepotrzebnie wraz z nim wyrzucać.
Do jutra.
Informuje Duży. Mistrz oszczędzania.
Żeby nie wypaść na rozrzutną, nie wypadam z roli.
Powieka mi nie drga, gdy ze stoickim spokojem odpowiadam.
Ależ oczywiście kochany. Zjem na kolację. Cały kilogram.
Porzygam się, a zjem. Całą noc będę jadła.
Bo osiem złotych piechotą nie chodzi.
Bo szafa nie jest najlepszym miejscem dla przeterminowanej żywności.
niedziela, 27 stycznia 2013
CZTERY ODSŁONY ZAKUPOWE
Supermarket do czego służy każdy widzi.
Do robienia zakupów.
Czy jest to czynność rutynowa?
Moje życiowe doświadczenie pokazuje, że nie.
BEZ CIĘŻARU
Czyli czasy, gdy Dużego znałam tyle o ile,
Lolka siłą rzeczy nie znałam wcale.
Byłam wolna jak ptak.
I jako ten ptak niebieski czasem wkraczałam
w progi kuszącego obfitością towarów sklepu.
Leniwym krokiem przechadzałam się alejkami.
Ślizgałam się wzrokiem po kolorowych opakowaniach.
Żadnej przygotowanej wcześniej listy. Spontan.
Co by tu wrzucić do koszyka... Jest! Baton! Biorę!
I orzeszki. Te? Eee... Tamte z miodem lepsze.
Gdzie, u diabła, mogę znaleźć ketchup?
Widzę. Biorę. Co by tu do ketchupu, hmmm...
Makron! Zawsze się przyda.
Prawie wszystko już mam.
Nie, nie wszystko. Muszę poszukać jajek.
Są. Biorę. Mam już bazę.
Tyle dań da się na jej podstawie przygotować.
Jajecznica. Jajka na twardo. I na miękko.
Makaron z jajecznicą. Makaron z ketchupem.
Ketchup z jajkami.
Zaopatrzenie na tydzień dokonane.
Po browara i fajki zawsze można wyskoczyć do nocnego.
Chleb? Po co? Z makaronem będę jadła?
Może jeszcze gazeta z płytą. Z ćwiczeniami odchudzającymi.
Już piąta. Ta zapewne najlepsza. Przekonam się, gdy obejrzę
poprzednie pięć.
Aha. Krem do twarzy. Z kwasem hialuronowym czy olejkiem z płetwy rekina?
Może z koenzymem Q10.
Kolejka. Same ciężarne i kobiety z dziećmi.
Przepuszczę. Co mi tam. W zasadzie nigdzie mi się nie spieszy.
Z CIĘŻAREM POD SERCEM
Wielki brzuch. W brzuchu Lolek.
Supermarket to wyzwanie. Dzikie tłumy, duszno, jeść się non stop chce.
Co ja bym zjadła... O! Baton! Biorę! Pięć!
Orzeszki? Jasne! Solone. I te w miodzie. Wymieszam sobie w domu.
Chipsy. Tak, paprykowe. Wymieszam z orzeszkami, będzie git.
Ketchup... Tak! Pierogi z jagodami bez ketchupu to nie posiłek.
Jajka. Jajecznica, mniam. Zaraz po pięciu batonach.
Biorę! Dwadzieścia. Co będę dwa razy latać.
Chleb pachnie kusząco. Wezmę dwa bochenki. I dziesięć bułek.
I drożdżówkę. Tak, jedną. Żeby mi się jeszcze te trzy pączki z budyniem zmieściły.
Krem... Nieee... Cera mi się w stanie błogosławionym bardzo poprawiła.
Poza tym może mi nie wystarczyć na wiśnie w czekoladzie.
Gazeta dla mam z płytą z kołysankami.
Przyda się na pewno. To już szósta.
Przesłucham wszystkie w domu. Jak skończę jeść.
Pić! Sok bananowy, marzę o nim od rana.
Mleko czekoladowe. To jest to!
Cola, no nie dam rady bez coli...
Pomieszam wszystko w domu, będzie czad.
No to już mam zapasy na dziś.
Jutrzejsze zakupy zlecę Dużemu.
Musi się zgodzić. Ciężarnej się nie odmawia.
Ale kolejka. Może mnie ktoś przepuści.
Jasne. Może poudaję, że mnie łapią mdłości.
Tak, to był pomysł w dechę.
Nie ma to jak zostawić w tyle te wszystkie rozwrzeszczane bachory.
Nie, nie mam drobnych.
Nie, nie mogę poszukać, bo znów mi niedobrze.
Już nie muszę? Och, dziękuję, do widzenia.
Z CIĘŻAREM WOKÓŁ BIODER
Lolek na świecie, brzuch mniejszy aczkolwiek odstaje.
Cztery litery to wciąż spore cztery litery.
Pora się wziąć za siebie.
Tylko nie patrzeć w stronę batonów,
tylko nie patrzeć w stronę batonów, tylko...
Wcale nie lezę jak ślepa krowa kretynie!!!
Orzeszki to zło, przecież wiem. Może solone?
O nie! I chipsy też nie! Będę twarda.
Będę podgryzać surowe marchewki. Wezmę kilogram.
Albo dwa. Z drugiego zrobię sok.
Będę nim popijać marchewki, coby mi w gardle nie stanęły.
Kiełki rzeżuchy czy pszenicy? Biorę i te i te.
Zdrowia nigdy za wiele. Wymieszam w domu.
Może taki miks będzie do przełknięcia.
Ale zapach. Świeżego chleba... Skandal!
To powinno być zakazane!
Tylko nie patrzeć na chleb. Nie wąchać.
Tylko nie patrzeć...
Przecież widzę jak idę debilu, nie musisz się drzeć!
O! Chrupkie pieczywo! Hop do koszyka. Może się jakoś zmuszę.
Posypię kiełkami...
Jajka. Cholesterol. Fuj.
Ketchup. Ukryty cukier. Muszę być czujna, wokół same pułapki.
Krem. Koniecznie ujędrniający. Jak schudnę, to mi twarz poleci.
Trzeba zapobiec. Ale ze mnie spryciula.
Płyta z muzyką relaksacyjną. Przyda się.
Matka na diecie, to wkurzona matka.
Mam już kilka. Jak Lolek zacznie w końcu normalnie sypiać,
to sobie posłucham. Może się uda wcześniej niż za lat 15.
Woda li i jedynie niegazowana. Bąbelki mogą zabić.
A ja muszę się nawadniać.
Koniec. Mam już wszystko. Mniej nie znaczy gorzej.
Przed upływem miesiąca się tutaj nie pokażę.
Po upływie 30 dni będę wiotka jak trzcina na wietrze.
Tylko 2 kasy czynne?! Masakra. Ile bab w ciąży, a każda się pcha na chama, szlag.
Postoję i powyobrażam sobie, że słucham muzyki
relaksacyjnej z mojej nowej płyty.
Z DWULETNIM CIĘŻAREM
Dwa lata, poważny wiek. Dziecko duże, zakupy powinny być łatwiejsze
niż rok temu. Nie trzeba dźwigać nosidełka.
Nie trzeba się przejmować huczną wesołą melodyjką z głośników,
która może obudzić w owym nosidełku dziecko.
Nie trzeba ciągnąć rąk po podłodze. Bo nosidełko ciąży.
A Lolek w nosidełku jeszcze bardziej.
O nie moja droga! Zostaw batona! Zostaw powiedziałam!
Duży, odjedź tym koszykiem trochę w prawo, bo Lolek orzeszki
w locie z półek ściąga!
W lewo! No w lewo mówię, bo już nadgryzła drożdżówkę!
Co ty robisz? Weź już tę drożdżówkę! Nie odkładaj nadgryzionej!
Dobrze dziecko drogie, możesz wrzucić do koszyka 5 bułek.
Pięć! Duży weź jej wyrwij pozostałe trzy i odłóż!
Tak, te odłóż, przecież nie zdążyła nadgryźć.
Matko Boska! Co ty zrobiłeś! Wyjąłeś ją z koszyka!
Sam sobie za nią ganiaj! No leć! Tam jest! Przy ketchupie!
Gdzie ten cholerny dział dziecięcy?! Pół roku temu był tu!
Jest! O! Lolek, znalazłeś szybciej od mamusi!
Co masz w łapce? Płyn do kąpieli?
Grzeczna dziewczynka, właśnie się nam skończył.
Ale wiesz co? Weźmiemy inny. Ten jest z parabenami, a to zło.
Duży, no weź ty człowieku nie zadawaj głupich pytań!
Nie wiesz co to parabeny? Nie słuchasz mnie! Przecież mówię,
że to zło. Goń Lolka! I zabierz mu to co ma w ręce!
Nie wiem co ma, zabierz i już!
Słyszę, że ryczy, trudno nie usłyszeć.
To nie zabieraj. Wykup pół sklepu, żeby nie ryczała.
Nie jestem złośliwa. Jestem spocona.
Nie, nie idziemy do kasy. A pieluchy?
Trójki? Zwariowałeś? Lolek nosił ten rozmiar rok temu!
Wyjmuj z koszyka i to już! Szukaj piątek!
Jak to gdzie? W dziale z warzywami do jasnej cholery!
Nie jestem złośliwa, nie wmawiaj mi!
Czy możesz delikatnie wysupłać z dłoni naszej córki łopatę?
Słyszę, że ryczy, ale ryczy, bo nie może podnieść łopaty.
Ma dwa lata, nie wmawiaj mi, że jest silna i podniesie!
Duży, na miłość boską, zostaw łopatę.
Mieszkamy w bloku, a działkę sprzedaliśmy.
Owszem, może kiedyś kupimy. Może.
Więc ładnie proszę, odłóż łopatę. I piłę. Tak, mam sokoli wzrok
przed którym się nic nie ukryje.
Leć po płyn do kąpieli. Jaki, jaki.
Taki w lawendowym opakowaniu.
Jaśniejszy od fioletowego. Nie wierzę, że to może być powód
do przeklinania pod nosem. Słyszałam!
Lolek zostaw ten super hiper drogi krem!
Czy ty dziecko wiesz ile ja ci za tę cenę pieluch mogę nabyć?
Nie mam kasy na ujędrniające kwasy.
Krem bambino musi wystarczyć. Na spółę z Lolkiem.
Jej pupa, moja twarz, nie bądźmy drobiazgowi, wszystko w rodzinie zostanie.
Płyta z bajkami. Dobra. To już dwudziesta.
Może się uda obejrzeć jak Lolek zaśnie.
Ty popatrz jaka kolejka, oszaleć nam przyjdzie.
A już Lolek to zwariuje na pewno.
Ty się ustaw w ogonku i symuluj atak serca,
a ja stanę za tobą z Lolkiem i po cichu mu powiem,
że dziś kolacji i bajki nie będzie.
Ktoś przed nami nie wytrzyma.
Na kogoś podziała albo to albo to.
Zależy jaka wrażliwość.
Ależ dziękuję, naprawdę, jak miło!
Mąż niedomaga, dziecko jak to dziecko, dziękuję z całego serca!
Duży, co ty robisz do jasnej ciasnej!
Wracaj natychmiast! Ludzie z kolejki nas obserwują!
Przed chwilą miałeś atak serca!
Wiem, że nie idziesz po łopatę!
Piwo sobie w osiedlowym sklepie kupisz!
Nie po piwo? To po co?
Czegoś zapomnieliśmy?
Nie, nie jestem inteligentna inaczej.
Przecież wiem, że pieluch i kremu bambino nie da się zjeść...
Zakupy spożywcze zrobimy po drodze.
Jak to gdzie?
W nocnym, a gdzieżby inaczej.
czwartek, 24 stycznia 2013
NIKT TAK DOBRZE NIE ZROZUMIE MATKI JAK DRUGA MATKA
Święta prawda. Wspólna niedola łączy.
Wspólne tematy nigdy nie pozwalają się nagadać do końca.
Podobne problemy jednoczą.
Chyba że się spotka matkę przodowniczkę.
Matkę liderkę. Matkę cudownego dziecka.
Matkę, której maleństwo już w 6 miesiącu życia zawiązywało sznurówki!
Da pani wiarę? Cała rodzina w szoku! Taka zdolna ta moja pyzusia!
Nie dam wiary, ale z grzeczności swego zdania nie wyrażę.
Się spotkało taką matkę nad matki wraz z dzieckiem nad dziećmi.
I to nie raz.
Maluchy w tym samym wieku, żal się nie pozwierzać.
Trudno mówić o zażyłej znajomości.
Ot, przypadkowe spotkania na spacerach.
Ot, niezobowiązujące:
Jaka duża dziewczynka! Ile ma? Bo moja...
I już przechwałki płyną wartkim potokiem starannie dobieranych słów.
I już w oku błysk rywalizacji.
Zawody w toku.
Ciężko uciec w przeciwnym kierunku,
gdy rodzone dziecko stanowczo lezie w paszczę lwa.
Trzeba leźć za nim, zacisnąć zęby i stanąć oko w oko z przeznaczeniem.
Wysłuchać,a nawet stwarzając pozory szeroko pojętej kultury osobistej
zadać kilka pytań. I się pozachwycać. Zachwycać bez końca.
Zachwycać wiedząc, że nie można liczyć na wzajemność.
Zgroza.
Moja wczoraj sama wałkowała ciasto!
Popłoch, co mam odpowiedzieć, do jasnej ciasnej,
że moja już sama torty piecze? W wieku 2 lat?
Nie będę złośliwa. Prawdę będę mówić,
przynajmniej się w kłamstwach nie pogubię,
nie jestem w tym dobra.
Moja ostatnio wałkiem chciała rozwalić telewizor.
Cudem w ostatnim momencie wyrwałam- próbuję podtrzymać wątek wałkowania.
No taaa... - rozmówczyni jest wyraźnie zdegustowana.
A u nas dziś łóżko pościeliła nasza maniunia! Samodzielnie!
Nie zmieniam systemu. Prawda, prawda i jeszcze raz prawda. Ponad wszystko.
A u nas młoda wykorzystuje każdy moment przy ścieleniu,
by zakosić prześcieradło, zarzucić sobie na baniak
i polatać po chałupie. I jeszcze się o żadną ścianę nie zabiła!
- w ton wypowiedzi wplatam lekką nutę triumfu,
każda matka lubi się chwalić wyczynami potomka,
nie jestem wyjątkiem.
Rozmówczyni robi wielkie oczy, twarz przyobleka w grymas
daleki od zachwytu, kiwa z politowaniem głową
i cedzi przez zęby:
No taaa...
Kolejne spotkanie, atak znienacka pod spożywczym.
Moja przed chwilą sama wyjęła mi portfel z torebki
i zapłaciła za zakupy!
Ponadprzeciętnie zdolna dwuletnia dziewczynka.
A w cyrku to cudo pokazywać!
Hamuję się. Nie zdradzam swoich przemyśleń.
Prawda za wszelką cenę. Nawet kosztem zdrowia psychicznego.
Moja wyjmuje portfel, owszem... Potem wyjmuje wszystkie karty.
A potem przez dwie godziny latamy z Dużym z obłędem
w oczach i tych kart po pralkach i innych lodówkach szukamy.
No taaa...- inteligentny i błyskotliwy komentarz jest napakowany
pobłażliwością i drwiną po brzegi.
Następnym razem nie daję się zaskoczyć.
Pierwsza otwieram usta i drę się z daleka:
A moja dzisiaj narysowała na ścianie kółko!
Duma mnie rozpiera, satysfakcja z oblicza bucha.
A moja rysuje TYLKO po papierze. Kredowym. Portrety!
Ogarnia mnie rezygnacja. Godzę się powoli z tym,
że ten konkurs może mieć tylko jednego zwycięzcę.
I ja nim nigdy nie będę.
Gdy następnym razem spotykam samozwańczą mistrzynię macierzyństwa,
mam w nosie zasady etykiety.
Zastanawiam się gdzie jej przywalić,
żeby najbardziej bolało.
Myślę dość intensywnie, rozmówczyni wykorzystuje więc moment
i zaczyna:
A u nas dzisiaj...
Jestem na skraju załamania nerwowego, mam dość.
Wchodzę jej bezczelnie w słowo:
A u nas dzisiaj mega kupa po śliwkach!
Napięcie ze mnie uchodzi, czuję się lekko,
mam ochotę zanucić pod nosem coś wesołego.
... chodzi ksiądz po kolędzie... - cicho kończy zdanie rozmówczyni,
której oczy są okrągłe ze zdziwienia pomieszanego z obrzydzeniem.
Moje samozadowolenie szlag trafia.
No taaa... odpowiadam najkulturalniej jak potrafię.
wtorek, 22 stycznia 2013
BO DZIŚ JEST ŚRODA!
Czekałam na ten dzień rok. Cały, długi rok.
Środa, dziewiętnasty dzień miesiąca, moje urodziny.
Niespodzianki, fajerwerki, confetti, tort i te sprawy.
Im było bliżej, tym bardziej nie mogłam się doczekać.
W przeddzień siedzieliśmy z Dużym do późna.
Zerkałam ukradkiem na zegarek w telefonie.
Kiedy w końcu wybije północ?
Kiedy nareszcie wtorek ustąpi miejsca wyczekiwanej środzie?
Po setnym spojrzeniu nadeszła wiekopomna chwila.
Północ. Środa!
Po pierwszym spojrzeniu na Dużego nadeszło rozczarowanie.
Ja się już kładę - rzekł spokojnie i ziewnął szeroko.
Aha. Zaskoczy mnie rano. Niech i tak będzie,
nie będę się narzucać.
Nie mogłam zasnąć z podekscytowania.
Ciekawe czy Duży stanie na wysokości zadania
i wręczy mi nazajutrz kwiaty. Bukiet nad bukietami.
Najlepiej o 6 rano.
I co dostanę w ramach prezentu.
Może być parę minut po 6. Zaraz po kwiatach.
Bo tort to chyba po południu?
Musiał wcześniej zamówić. W renomowanej cukierni.
Cwany jest. Ani jednego podchwytliwego pytania w stylu:
Gdybyś była skazana na śmierć i mogłabyś wybrać ostatni posiłek,
to co byś wolała - krem czy bitą śmietanę?
Albo:
Czy uważasz, że ciasta nasączone rumem są niezdrowe?
Nic z tych rzeczy.
Znaczy się na niespodziankę stawia. Na żywioł idzie.
Trudno, najwyżej pozachwycam się kremowym nadzieniem.
Słowem nie wspomnę, że wolę lekką śmietanę.
Będę jadła z zachwyconą miną.
Najwyżej potem wypluję.
Liczą się przecież chęci. Darowanemu koniowi i tak dalej.
Bukiet pewnie będzie się składał z mnóstwa róż.
Duży sam rano do kwiaciarni nie poleci. W domu nie schował...
Wiem! Już zamówił w całodobowej kwiaciarni!
Dostarczą na 6 z palcem w nosie.
Jaki ten Duży przewidujący. Kocha mnie po prostu.
Ale czy przewidział, że nasz domofon nie działa?
Kurierowi może być niezręcznie dzwonić po sąsiadach tak rano.
Może obudzić Dużego i sprytnie zagaić, żeby uprzedził kogo trzeba?
O ja głupia! Gdzie ja mam rozum!
Duży pod pretekstem wyrzucenia śmieci wyjdzie przed klatkę,
żeby po kryjomu bukiet nad bukietami odebrać!
Jak ja go znam. Kocha mnie po prostu.
Prezent pewnie znajdę pod poduszką.
Ciekawe jak mu się uda podłożyć. Wie, że mam lekki sen.
Nie. Poduszka odpada.
Znam Dużego. Wręczy mi osobiście. Zaraz po kwiatach.
Gdy już ochłonę. Że bukiet taki obłędny.
Wtedy zaatakuje podarunkiem.
Tyle ostatnio gadałam o tych francuskich perfumach,
że skończony idiota by się domyślił, co chciałabym dostać.
Spryskam się nimi natychmiast. Parę minut po 6.
Hmmm... W takim razie chyba wstanę przed 5.
Bo głupio się pryskać perfumami z Paryża będąc w nieładzie ogólnym.
Szybki prysznic. Balsam, ten z drobinkami, nie inaczej.
Rach, ciach makijaż. Byle nie przesadzić. W końcu pora wczesna.
Wieczorowy sobie pierdyknę po południu. Do tortu.
Włosy ułożę w kwadrans i już będzie 6.
( W loki się odwalę po południu. Do tortu.)
Jak się ze wszystkim uwinę szybciej, to usiądę i poczekam.
Nie będę budzić Dużego. Nie będę poganiać.
Jakoś się powstrzymam.
Tort. No właśnie. Jak tort, to i wino.
Może przemyć na szybko kieliszki?
Pierwsza w nocy, w sumie wcześnie.
Nie. Jutro umyję. I wypoleruję.
Bo nie wiem jakiego wyboru dokonał Duży.
Białe? Czerwone?
No stawia, skubany, w tym roku na niespodzianki.
Kocha mnie po prostu.
Przed 4 gotowa byłam udać się na spoczynek.
Wiedziałam już wszystko.
Przejrzałam Dużego.
Jak ja go znam. Kocham go po prostu.
Gdy o 7.30 otworzyłam jedno oko,
wiedziałam, że dałam plamę. Zaspałam! Jak mogłam!
Jak ja się w takim stanie pryskać będę i kwiaty przyjmować?
I życzenia? I wyrazy uwielbienia?
Gdy otworzyłam oko drugie ujrzałam pochyloną nad sobą twarz Dużego.
Lecę do pracy, pa!
Zanim zdążyłam się zerwać na równe nogi,
usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
Świat mi się zawalił. Zapomniał.
Jak mógł??? Nie kocha mnie! Po prostu...
Ale zaraz, zaraz...
W moich przewidywaniach nie uwzględniłam jednego.
Że Duży musi pracować. Że ważne spotkanie z klientem.
Wspominał coś, że w środę.
Wszystko jasne. Będzie i prezent i kwiaty i tort.
Po południu.
A ja będę mogła kręcić loki cały boży dzień.
I polerować kieliszki.
To był najbardziej pracowity dzień w moim życiu.
A jaki przyjemny. Przynajmniej mogłam wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Im bliżej szesnastej, tym byłam bardziej dopięta.
O 16.30 zadzwonił Duży, że spotkanie trwa, a kiedy się skończy,
tego nie wie nikt.
Słowem się nie zająknął o niespodziankach. Chytrusek.
Dam radę. Wieczór to doskonała pora na celebrowanie mojego święta.
A i cera będzie się korzystniej prezentować w blasku świec.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Parę minut po 19 słyszę kroki na klatce.
Obładowany zakupami sąsiad jest cokolwiek zdziwiony,
gdy szeroko otwieram drzwi.I zalotnie się uśmiecham.
Z kieliszkami w ręku.I lokami na głowie.
Moje dobry wieczór brzmi dość niepewnie.
Dam radę. Poczekam.
Duży wraca tuż przed 20. Jego wzrok przykuwają kieliszki.
Za porządki się wzięłaś? O tej porze? Daj spokój, odpocznij sobie.
Ja jeszcze muszę skoczyć na myjnię, tylko się przebiorę.
Na myjnię? Po co? Przejażdżkę planuje? Pada, loki nie wytrzymają...
Jestem zmęczona oczekiwaniem. Nie dam już rady.
Ani minuty dłużej.
Zdmuchuję kędzior z czoła i odzywam się zdławionym głosem:
Ale dzisiaj jest środa...
Duży dalej gra. Udaje zaskoczonego.
A co? W środy myjnia zamknięta?
Zacinam się i powtarzam jak katarynka:
Środa, środa, dziś jest środa...
Duży przytomnieje.
Czy ty piłaś coś z tych kieliszków? Jaka środa?
Czwartek dzisiaj.
O nie. Koniec udawania. Ja chcę prezent. Ja chcę bukiet.
Ja chcę się nażreć niedobrego tortu i popić winem. Może być kwaśne.
Środa matole!!! wydzieram się na całe gardło
i drżącymi rękami podsuwam Dużemu telefon pod oczy.
W telefonie kalendarz. W kalendarzu środa. Jak byk.
Hę? krzyczę z satysfakcją jeszcze głośniej.
Duży nie traci rezonu. Szybki rzut oka w mój telefon
i jeszcze szybsza odpowiedź.
Przestaw sobie, łajzo, datę na rok 2012, bo u ciebie wciąż 2011.
Dobra, to ja lecę, bo mi myjnię zamkną
- dodaje jeszcze szybko i wychodzi.
Ale ze mnie idiotka. Dobrze, że nie naskoczyłam na Dużego, że zapomniał.
Że ma mnie w nosie. I że mnie nie kocha.
Przestawię datę, przestawię, już przestawiam.
O! Jest! Czwartek! No patrzcie państwo!
Dziewiętnasty dzień miesiąca...
poniedziałek, 21 stycznia 2013
GRUNT TO SIĘ PORZĄDNIE PRZYGOTOWAĆ
Czy ty jesteś na to wszystko psychicznie przygotowana?
- znajomy pyta z troską w głosie widząc mój już jakże pokaźny brzuch.
Bo wiesz, moja czteroletnia córka mało mnie dziś
rano do grobu nie wpędziła przy ubieraniu.
Te rajstopy nie, tamte buty za mało różowe,
sukienka zbyt zielona. Nie na moje nerwy.
Zaczęłam się zastanawiać.
Do szarpaniny przy ubieraniu czterolatki mam jeszcze daleko.
Ale nie powiem, usiłuję zebrać przydatne informacje
skąd się da. Jakoś nie ufam sloganowi, że wszystko przyjdzie z czasem.
A jak nie przyjdzie? Wolę być gruntownie wyedukowana.
Złote rady sypią się zewsząd jak z rękawa.
Przyjmuję na klatę, aczkolwiek wyczuwam pewne sprzeczności.
1.
A) Odpoczywaj w ciąży ile się da. Potem nie będziesz miała okazji.
B) Nie oszczędzaj się! Ciąża nie choroba, ruch to podstawa!
2.
A) Jedz zdrowo. Jedz rozważnie. Dbaj o nienarodzonego członka rodziny.
Cukier zabija, sól to trucizna, glutaminian uzależnia.
B) Bez przesady, małe grzeszki kulinarne jeszcze nikomu nie zaszkodziły,
spełniaj zachcianki, po porodzie szybko zrzucisz nadbagaż.
3.
A) 20 tydzień ciąży? Najwyższa pora na pranie i prasowanie małych, słodkich ciuszków!
B) Nie kupuj nic dla dziecka przed porodem! To przynosi pecha!
4.
A) Tylko poród siłami natury! Nie bądź wygodna! CC to zło!
Matka po CC to wyrzutek społeczeństwa!
B) Jeśli nie chcesz niepotrzebnie cierpieć, dąż po trupach do tego,
by zrobiono ci CC. Skoro jest taka możliwość, to żal
nie skorzystać. Nie zgrywaj bohaterki!
5.
A) Ojciec dziecka powinien być obecny przy porodzie.
To scementuje wasz związek na wieki.
B) Wybij ojcu dziecka z głowy chęć asystowania przy porodzie.
Wasz związek nie przetrwa tej próby.
6.
A) Jaka tetra? Tylko pampersy. Wygodniej, szybciej, oszczędzasz na wodzie.
B) Czy ty wiesz ile milionów lat taki pampers rozkłada się w przyrodzie???
Kup pieluchy tetrowe! Nie mniej niż sto!
7.
A) Karmienie piersią to podstawa! Nie rezygnuj pochopnie!
Walcz do krwi ostatniej o laktację!
B) Nie tragizuj, że pokarm zanika. Są sztuczne mieszanki.
Od tego jeszcze nikt nie umarł. Bądź wygodna.
Szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko!
8.
A) Wózek poniżej tysiaka to żenada. Dobry towar musi mieć swoją cenę.
I wzbudzać zazdrość innych matek.
B) Nie wariuj. Kup najtańszy. I tak po kilku miesiącach
przesiądziecie się do spacerówki.
9.
A) Nie ucz dziecka spania w jednym łóżku z rodzicami,
na miłość boską! Będziecie mieli problem z odzwyczajeniem.
Przez następnych kilka lat!
B) Jeśli dziecko nie chce spać samo, weź na noc do siebie.
Przytul. Niech poczuje matczyne ciepło.
Spać wiecznie z wami nie będzie.
Samo się odzwyczai.
10.
A) Nie zatykaj smoczkiem gdy płacze! Nie pokazuj,
że istnieje coś takiego jak smoczek! Smoczek to zło!
B) Płacze? Uspokój smoczkiem.
Całe pokolenia ssały i strat w ludziach nie było.
11.
A) Broń Boże nie dawaj słodyczy! Chcesz się smażyć w piekle?
B) Coś słodkiego od czasu do czasu to frajda dla dziecka.
A przecież nie chcesz, by twoje dziecko było nieszczęśliwe?
12.
A) Wyrzuć telewizor przez balkon. Telewizja ogłupia!
Możesz przecież czytać, rysować, tańczyć i recytować.
B) Pozwól obejrzeć bajkę. Uśmiech wdzięczności
na twarzy dziecięcia - bezcenne.
13.
A) Nie chce jeść? Nie zmuszaj. Zgłodnieje, to zje.
B) Ma w nosie twoje obiadki? Zachęć. Zatańcz, zaśpiewaj, podskocz.
Może się zagapi i zje.
A jak nie, to podskakuj do skutku. Aż zje.
14.
A) Na spacery tylko przy ładnej pogodzie.
Chyba nie chcesz narazić pociechy na infekcję?
B) Wędrówki na mrozie i deszczu hartują.
Nie ma, że boli. Psa by może w taką pogodę nie wypędził,
ale ty jesteś matką. Musisz dbać o dobro dziecka.
15.
A) Sikaj przy dziecku. Niech się uczy.
B) Nie sikaj przy dziecku, bo to zakrawa na zboczenie.
16
A) Wyje? Zostaw. Niech się wypłacze. Może zaśnie.
B) Ryczy? Weź na ręce, przytul. Potrzebuje bliskości matki.
17.
A) Chce jeść co 20 minut? Karm, karm kochana ile wlezie.
Dziecko wie najlepiej kiedy jest głodne.
B) Domaga się żarcia co kwadrans? Niedoczekanie.
Ustal granice. Przetrzymaj. Ma jeść co trzy godziny co do minuty.
Jak dorośnie będzie ci wdzięczne.
18.
A) Kołysz na rękach do snu. Niech czuje bicie twojego serca.
B) Zgłupiałaś? Odłóż natychmiast! Nie przyzwyczajaj!
Matka ze zwichniętym kręgosłupem, to nie jest szczęśliwa matka!
19.
A) Pozwól sobie czasem na chwilę samotności.
Poproś babcię, ciocię czy inną odważną o zaopiekowanie
się małym diablątkiem. Wyjdź. Baw się dobrze. Wróć i zostaw telefon!
I dopiero wyjdź.
B) Nie rozstawaj się z dzieckiem aż do jego trzecich urodzin.
Każdy psycholog ci powie, że to jedyna słuszna droga.
I zastanawiać bym się mogła bardzo długo,
gdyby znajomy się nie niecierpliwił,
gdyby nie żądał ode mnie natychmiastowej odpowiedzi.
Spieszę się. Nie mam czasu na wygłaszanie wykładów.
Nie mam czasu na dzielenie się informacjami,
które złotymi zgłoskami już wryły mi się w pamięć.
Odpowiedź musi być skondensowana.
Mądra. Taka w punkt.
Eeee... Wydaje mi się, że wszystko wyjdzie w praniu,yyy...
Znajomy z miną weterana patrzącego na szeregowca żółtodzioba
kiwa z politowaniem głową.
Bo on też ma swoje informacje. Z pierwszej ręki, że tak powiem.
I bogate doświadczenie.
Którym, widząc moją niepewną minę, postanawia się nie dzielić.
Bo znamy się tyle lat.
Bo jestem w ciąży.
Bo moje hormony szaleją.
Bo przecież sama się przekonam w swoim czasie.
Bo nie sposób nie zgodzić się z moją uniwersalną i ponadczasową odpowiedzią.
Taką mądrą, skondensowaną i w punkt.
sobota, 19 stycznia 2013
UWAŻAJ CZEGO SOBIE ŻYCZYSZ, BO SIĘ JESZCZE SPEŁNI
Podobno ludzka podświadomość to potęga.
Podobno gdy się czegoś bardzo pragnie, nie ma rzeczy niemożliwych.
Podobno marzenia się spełniają.
Lista moich życzeń zawsze była długa.
Zrealizowały się nieliczne.
I to jak zrealizowały.
1. Zawsze chciałam trafić szóstkę w lotto.
Trafiłam, a jakże. 6 to była jedyna liczba, którą udało mi się
prawidłowo skreślić spośród wszystkich 49.
2. Bukiet czerwonych róż od Dużego.
Dostałam, oczywiście, że dostałam.
W jego urodziny.
Cieszyłam się jak dziecko do momentu,
gdy moi koledzy nie uświadomili mi,
że bukiet mógł być bukietem przechodnim.
I że na 95% takowym jest.
3. Waga poniżej 54 kilosów. To dopiero marzenie,
żeby nie powiedzieć mrzonka.
Phi, przyjaciółka cukrzyca załatwiła mi błyskawiczny
spadek wagi w 2 miechy.
Daję słowo, że słyszałam jej złośliwy głos w głowie,
gdy stałam przed lustrem i mierzyłam 5 parę dżinsów spadającą z tyłka:
Czy 53 może być, czy jedziemy dalej?
4. Sokoli wzrok.
O mój Boże, to już była utopia.
Lecz proszę, bęc, przyjaciółka od wagi zadziałała i w tym zakresie.
Wzrok poprawił mi się na tyle, że okulary poszły w kąt,
ale nie aż tak bardzo, by mocno i pewnie stąpać po ziemi.
Nie trwało to wiecznie, ale okres ten dość chwiejnie wspominam.
5. Dwa tygodnie wolnego. Z dala od domu.
Leżeć, nie ruszać się, gapić się w sufit do bólu.
Chciałaś, to masz! Marsz do szpitala na pół miesiąca!
Warunki do leżenia idealne. Że już o bólu nie wspomnę.
6. Wyjść z pracy trzasnąwszy drzwiami i nie wracać.
Nie wracam już trzeci rok.
Mam ochotę trzasnąć drzwiami i wyjść z domu na następne trzy lata.
Jedynym mieszkańcem małej,zielonej wyspy był mężczyzna
w sile wieku. Żyło mu się wygodnie i spokojnie.
Brakowało mu tylko jednego. Kobiety.
Miał jednak w zasięgu wzroku drugą wyspę.
Pełną pięknych dziewcząt. W bikini.
Mężczyzna obserwował raj tęsknym wzrokiem.
Mimo że umiał pływać, nie mógł pokonać
niewielkiej odległości dzielącej go z ziemią obiecaną,
ponieważ morze roiło się od rekinów,
a mężczyźnie życie było miłe.
Pewnego dnia jednak los się do niego uśmiechnął.
Na jego drodze stanęła żabka.
Żabka gadająca, żabka złota, żabka spełniająca życzenia.
Spełnię każde twe marzenie. Ale tylko jedno.
Dobrze się zastanów!
Ha! Mężczyzna nie musiał się długo namyślać.
Mężczyzna dobrze wiedział, czego pragnie.
Chcę mostek!
Jesteś pewien? zapytała żabka.
Na sto procent! wykrzyknął radośnie mężczyzna,
który wiedział czego pragnie najbardziej pod słońcem.
Żabka przewróciła oczami z dezaprobatą,
stanęła na dwóch łapkach i stękając z wysiłku
zaczęła się przechylać do tyłu,
by po chwili wygiąć się we wdzięczny i uroczy łuk.
I gdy już osiągnęła jako taką równowagę,
otworzyła paszczę i wściekle wysyczała:
Ale żeś, kurwa, wymyślił!
Gdy spełniają się najskrytsze marzenia,
człowiek powinien być w siódmym niebie.
Wiedziałam, że moje się spełniły.
Że powinnam skakać pod to siódme niebo z radości.
Nie skakałam jednak.
Bo gdzieś w głębi duszy, tam gdzie najskrytsze marzenia,
tliło mi się upierdliwie niejasne poczucie,
że coś musiałam z tym mostkiem popieprzyć...
I to, kurwa, nie raz.
piątek, 18 stycznia 2013
GŁUPIE PYTANIA, NA KTÓRE NIE MA MĄDRYCH ODPOWIEDZI
Mądre czy nie, na pewno nie pomyśli pytającego.
Rozmówca wie lepiej. Zna jedyną słuszną odpowiedź.
Po co więc zadaje pytanie?
Najstarsi Indianie nie wiedzą.
1. Dlaczego jesteś taka smutna?
Nie jestem smutna.
Jesteś. Płacz, zrobi ci się lepiej.
Nie mam ochoty. Naprawdę.
Dobra, dobra, przecież widzę.
2. Dlaczego jesteś taka zła?
Ależ skąd! Wcale nie jestem!
Jesteś, jesteś. Mnie możesz powiedzieć co się stało.
Nic się nie stało.
Dobra, dobra, przecież widzę.
3. A co ci tak wesoło?
Mam dobry humor. Tyle.
A co cię tak rozweseliło?
Nic konkretnego, nie mam powodu do płaczu.
Dobra, dobra. Piłaś?
4. A co ty tak na czarno? Umarł ktoś?
Nie. Czarny wyszczupla.
Dobra, dobra, ze mną możesz pogadać
o każdym nieszczęściu.
5. Dlaczego nic nie mówisz?
Co mam mówić?
Nie wiem. Cokolwiek.
Jasne. Tylko po co?
No widzisz? Rozmowa już się zaczyna kleić!
6. Co się tak rozgadałaś?
Jak nie masz ochoty, to nie słuchaj.
Dobra, dobra, gadaj sobie jak chcesz.
A tak na marginesie - piłaś?
7. Dlaczego tak mało zjadłaś? Znowu się odchudzasz?
Nie. Nie mam apetytu.
Dobra, dobra, znowu się odchudzasz. Pamiętaj, anoreksja czyha.
8. Ale masz ogromny apetyt! Jesteś w ciąży! Ha!
Nie jestem. To z łakomstwa. Lubię jeść.
Dobra, dobra. Przede mną nie musisz się kryć.
Na kiedy masz termin?
9. Dlaczego się denerwujesz?
Nie denerwuję się.
Dobra, dobra, mam oczy, widzę, że jesteś wkurzona.
Nie jestem.
Jesteś.
Nie jestem!
Jesteś!
Nie jestem do jasnej cholery!!!
A nie mówiłem?
Co zrobić, by zatkać gębę przemądrzałemu ciekawskiemu?
Zatkać na wstępie. Nie dopuścić do wścibskich pytań.
Jak?
1. Nie rezygnować z ciemnego ubioru- przewiązać się jednak w pasie
różową kokardą, żeby nie być posądzonym o żałobę.
2. Uśmiechać się - żeby nie wyglądać na smutną.
Ewentualnie zatańczyć. Najlepiej poloneza. Taniec nie może być
zbyt żwawy, bo narazisz się na uwagi, że jesteś zbyt radosna.
3. Uśmiechać się jednak dość smutno na wypadek,
gdyby polonez w twoim wykonaniu okazał się zbyt wesołym tańcem.
4. Mamrotać pod nosem - najlepiej deklamować ulubiony wiersz.
Robić pełne napięcia pauzy.
Nikt nie zarzuci ci przesadnego gadulstwa, ani małomówności.
Ba! Prawdopodobnie nikt ust nie otworzy do końca recytacji.
5 Najeść się za dwoje, po czym rzucić na wylizany talerz test ciążowy.
Z negatywnym wynikiem. Tym samym zdusić dywagacje
na temat twojego potencjalnego stanu błogosławionego
w zarodku.
6. Na koniec zapytać zszokowanych znajomych:
Dlaczego mi się tak dziwnie przyglądacie?
Gdy w popłochu odwrócą wzrok od twojej osoby
tłumacząc się pokrętnie:
My? Nieee... Wcale się nie przyglądamy... I wcale nie dziwnie...
- poklepać tego, kto najbliżej po ramieniu,
pokiwać głową, westchnąć i powiedzieć:
Dobra, dobra, przecież widzę.
czwartek, 17 stycznia 2013
JAKA MATKA TAKA CÓRKA
Czy dziecko używa przedmiotów zgodnie z przeznaczeniem?
Niewinne z pozoru pytanie pediatry chcącej sprawdzić,
czy Lolek rozwija się prawidłowo,
wywołuje falę wspomnień.
Deszczowa i ponura jesień.
Przepełniony autobus.
I ja, szczęściara, posiadaczka miejsca siedzącego.
Gapię się tępo w ściekające po szybie bure krople.
Z mojego nosa ścieka wodnisty katar.
Nie jestem odosobniona.
Połowa pasażerów pociąga, smarka i charczy.
Automatycznym ruchem sięgam do kieszeni
w poszukiwaniu chusteczki higienicznej.
Zonk. Nie odwracając wzroku od okna
otwieram torebkę i szukam na ślepo.
Marzę o ciepłych krajach.
Nie zdając sobie sprawy, co wyciągam,
rozpakowuję z kolorowego i szeleszczącego papierka
podpaskę.
Przykładam do zaczerwienionego kinola.
Dmucham z rozmachem.
Czuję ulgę.
Mnę podpaskę i zatrzymuję w dłoni.
Patrzę na ulicę i widzę jak autobus zbliża się do przystanku,
na którym muszę wysiąść.
Zastanawiam się przez sekund parę
jak przepchnę się do wyjścia przez ten tłum.
Odrywam oczy od okna,
wstaję.
Niepotrzebnie się martwiłam.
Do drzwi mam wolną drogę.
Pasażerowie tworzą szpaler.
Żebym mogła przejść.
Ja i moja podpaska.
Wspomnienia płyną wartkim strumieniem.
Po wyjściu z autobusu wskakuję prosto do łazienki.
By sobie przetrzeć twarz zmywaczem do paznokci.
Będąc święcie przekonaną, że to tonik.
W tej samej łazience spryskuję pachy lakierem do włosów.
Włosy pod pachami stają mi w rezultacie dęba.
Ogoliłam, a jakże. A przynajmniej się starałam.
Krem do rąk, krem do depilacji, co za różnica.
Jeszcze tylko olejek antycellulitisowy na końcówki
włosów. Żeby się nie rozdwajały, no przecież.
Jeszcze tylko peeling do twarzy wmasowany starannie w stopy...
I hyc do pokoju.
Do pokoju po którym dumnie maszeruje Lolek
z nocnikiem na głowie.
Do pokoju, w którym Lolek z nocnikiem na głowie
zamiata dywan szczoteczką do zębów.
A więc używa czy nie?
Jednym susem wracam do rzeczywistości.
Jak w kilku słowach mam wytłumaczyć lekarce,
że nie bardzo, ale nie ma się czym martwić.
Bo jaka matka, taka córka.
Bo krew z krwi, kość z kości.
Bo ten typ tak ma.
Czy dziecko naśladuje??? biały kitel się niecierpliwi.
Moją twarz rozjaśnia uśmiech.
Ha! Nie muszę kombinować i zawile tłumaczyć.
Prawdę powiem. Najświętszą prawdę.
Oczywiście! mówię z triumfem.
I niech mnie stado gęsi kopnie jeśli mijam się z prawdą.
środa, 16 stycznia 2013
NO I MNIE RZUCIŁ
No i co? chciałoby się powiedzieć.
Trzeba żyć dalej. Tego kwiatu, to pół światu.
Jasne.
To była miłość po grób, taka na wieki, na zawsze, te sprawy.
Te sprawy przybrały dla mnie obrót niekorzystny.
Odszedł i , o zgrozo, nie zabrał mnie ze sobą.
Moja rozpacz ocierała się o szaleństwo.
Już nigdy się nie zakocham!
Nigdy.
Nigdy.
Ale najpierw się odkocham.
Bo oszaleję.
Łatwo powiedzieć.
Zacznę małymi kroczkami.
Nie od razu Kraków zbudowano.
Będę sobie poprawiać humor jak się da.
Będę zajmować uwagę czymkolwiek,
tylko nie nim.
Kąpiel w pianie wśród świec.
Nieee... Chęć skończenia ze sobą poprzez utopienie
kusi zbyt mocno.
Dobre żarcie.
E tam. Mogłabym skończyć ze sobą za pomocą widelca.
Mogłabym wzbogacić się w tłuszcz na 4 literach.
Wtedy on nie wróci do mnie na pewno.
Spacer?
W życiu. Wiosna, wokół pełno zakochanych.
Szczęście aż bucha. Nie na moje nerwy.
Mogłabym którąś z par usiłować pozbawić życia.
Za pomocą widelca.
Książka?
Ile można wpatrywać się w pierwszą stronę
i myśleć o nim.
Przyjaciele.
Nie ma głupich.
Mamy wspólnych, nie zniosę spojrzeń pełnych litości.
Kino? Komedia?
Bingo! Idę!
Kolejka przy kasie jak stąd do Afganistanu.
Stoję. Jakoś się trzymam.
Wokół same pary.
Chichot losu, a jakże.
Docieram do celu.
Jestem z siebie dumna,
ani razu nie uroniłam łzy na myśl o nim.
Ba! Ani razu o nim nie pomyślałam!
Dobra nasza!
Proszę o bilet.
Kasjerka mierzy mnie wzrokiem.
Zastanawiam się, czy zasłużyłam. Może to jakiś casting?
Bilet poproszę - powtarzam, bo może pani w kasie ma kłopoty ze słuchem.
Pani słyszy. Pani odzywa się głosem tak tubalnym i donośnym,
że klękajcie narody.
JEDEN?????!!!!!
Wszystkie pary oczu wszystkich par stojących w kolejce
kierują się na mnie.
Na mnie jedyną, która jako jedyna przyszła do kina jedyna.
Jak śmiałam.
Ja, wyrzutek społeczeństwa.
Żałuję, że nie zabrałam widelca.
Przez następny kwadrans blokuję dojście do kasy.
Wpadam w trans.
Łkam sobie rozdzierająco ile wlezie.
Po 15 minutach ocieram łzy.
Czuję się znacznie lepiej.
Jednak ten samotny wypad do kina,
to nie był taki głupi pomysł.
poniedziałek, 14 stycznia 2013
POCHWAŁA LEKTORA
Duży nie z tych, co strzępią język bez przyczyny.
Duży jak już się odezwie, to wie o czym mówi.
Krótko, zwięźle i na temat.
Duży lubi jednak czasem poszaleć i pogadać o niczym.
Dla samego gadania.
I wtedy zaczynają się dziać cuda.
Gotuję obiad.
Miotam się po kuchni jak głupia.
Rodzina musi jeść. Poświęcam się.
Duży w pokoju obok ogląda telewizję.
A raczej stara się wyłowić spośród stu kanałów interesujący program.
Mięśnie kciuka pracują, pilot rozpalony do czerwoności.
Pstryk - reklamy.
To znów pstryk. I znów reklamy.
No to pstryk. No to jakiś chłam.
Duży pstryka zapamiętale. I komentuje na głos.
Do mojego ucha dobiegają fragmenty.
Tv - ...powiem tacie...
Duży - że najlepsze są gacie na wacie.
Tv - ...gdzie jest Maja?
Duży - z kolegami się szlaja.
Wsypuję do gotujących się ziemniaków cukier z wrażenia.
Słucham dalej.
Tv - ...dzięki tym plastrom schudniesz do lata!
Duży - sratatata wata
Tv - ...a teraz drogie dzieci...
Duży - pozbieramy śmieci.
Duży nie wie, że ma w mojej osobie wiernego słuchacza.
Nie wie, że mam zamiar założyć fanklub i stanąć na jego czele.
Tv - ten zawodnik zgrabnie robi uniki...
Duży - tik tak, riki tiki.
Bawię się co raz lepiej.
Gorączkowo usiłuję sobie przypomnieć, gdzie wsadziłam dyktafon.
Tv - ...babcia Hela...
Duży - co z wiatrówki strzela.
Tv - ...i przyjedzie do nas wujek
Duży - który się nazywa...
Plujek! krzyczę prędko z kuchni wchodząc Dużemu w słowo.
Gdy przekraczam próg pokoju,
Duży udaje, że czyta gazetę.
Wiem, że udaje. Wiem, że trochę mu głupio.
A nawet bardzo.
Nie będę mu fundować traumy i drążyć tematu.
Nie będę się nabijać z domorosłego lektora do śmierci.
Niech ma coś z życia.
Muszę to załatwić delikatnie i z wyczuciem.
Czytał Lucjan Szołajski - rzucam w przestrzeń i wyłączam telewizor.
Wzrok Dużego dalej skupiony jest na artykule.
Ale ja wiem, po prostu wiem, że ten wzrok przepełniony jest wdzięcznością.
niedziela, 13 stycznia 2013
WYCHOWANIE PRZEZ SPORT
Popatrz co kupiłem!
Duży krzyczy od progu uśmiechając się radośnie
i równie radośnie wymachuje szalikiem w barwach narodowych.
Lolek trochę podrośnie i będziemy chodzić na mecze!
Nie podzielam entuzjazmu Dużego.
Już ja wiem swoje. Wiem co się na takich meczach dzieje.
Po moim trupie! Gapić się na piłkę będziesz chodził sam.
W tym pięknym szaliku.
Z Dużego powietrze uchodzi jak z przekłutego balonika.
Ale ja ten szalik specjalnie dla Lolka...
O matko, zaraz zacznie mu drgać dolna warga i będę musiała pocieszać.
Kochanie, pomyślę jeszcze, zastanowię się, dobrze?
Duży wspaniałomyślnie kiwa głową, że się zgadza.
Następnie owija szyję nowym zakupem i włącza telewizor.
Bo zaczyna się mecz.
Szkoda mi Dużego. Szkoda Lolka.
Powinien sportu liznąć. A nuż zasmakuje...
Ale piłka nożna? Kibice? Policja?
Mowy nie ma.
Może skoki narciarskie?
Przyjazna atmosfera, prawdziwi kibice,
śnieg, góry. Cudnie.
Tylko do gór cholernie daleko.
Kręgle?
Wolałabym coś na świeżym powietrzu.
Wyścigi konne?
Pierwszy krok do uzależnienia od hazardu.
Wiem. Łucznictwo.
Wszystkie elementy współgrają.
Łono natury, spokój, koncentracja, napięcie.
Nikt się po ryjach nie trzaska.
Nikt nikogo z siekierą nie gania.
Znajoma odradza. Przekonuje do żużlu.
Sama jest wielką fanką.
Słuchaj, to jest to! Dynamika, niebo nad głową,
zapach palonych opon, stadion pełen kibicujących rodzin!
Niech Lolek poczuje atmosferę wspólnoty!
Waham się.
No nie wiem sama, myślałam o zawodach łuczniczych...
Zgłupiałaś???
Dociera powoli do mnie, że chyba tak...
Warkot maszyn, przystojni zawodnicy, tempo!
Śpiewamy piosenki! Fajnie jest, hej!
Hmmm... Brzmi rozsądnie i zachęcająco.
Lolkowi powinno się spodobać.
A i Duży będzie usatysfakcjonowany.
Dobra. Wchodzę w to!
Lubię jednak wiedzieć. Znać szczegóły.
A co śpiewacie?
Może przećwiczę z Lolkiem w domu?
Różnie bywa. Ale najczęściej to:
(znajoma z ochotą intonuje pieśń,a ja wytężam słuch
i koncentruję się na tekście,
by jak najdokładniej zapamiętać słowa)
Chuuuuujeeeee do domu! Tra ta ta! Tra ta ta!
Chuuuuujeeeee do domu! Tra ta ta! Tra ta ta!
Aha.
To ja jednak wolę:
Tere fere kuku, strzela baba z łuku.
piątek, 11 stycznia 2013
SZANUJ MĘŻA SWEGO
A JESZCZE BARDZIEJ PSA JEGO
Moi dziadkowie dobrali się w korcu maku.
Tworzyli bardzo udany związek.
On za nią w ogień, ona bez niego ani minuty.
Ona rządziła, jemu się do końca życia wydawało,
że stoi na czele stadła.
Babcia dużo wysiłku wkładała w to, by się dziadkowi nigdy nie przestało wydawać.
Wspólne zainteresowania, wspólni znajomi.
W większości równie zgrane małżeństwa.
Regina i Sergiusz.
Ona - gospodyni domowa,
on - emerytowany milicjant.
Ona dbała o niego,
On troszczył się, by było co do garnka włożyć.
I nawet mu nieźle wychodziło.
Mieli psa.
Piękny owczarek niemiecki.
Doskonale ułożony.
Również swoje w służbie narodu odpracował.
Sergiusz zdecydował, że emeryturę spędzą wspólnie.
Regina jako żona idealna nie protestowała.
Wiedziała, że nic nie wskóra, po co sobie nerwy na starość szargać.
Psem się zajmowała jak umiała.
Karmiła, kąpała, czesała.
Pies łaskawie dawał się karmić, kąpać i czesać.
Wdzięczności dla Reginy za grosz.
Świata poza Sergiuszem nie widział.
Sergiusz był mężem prawie idealnym.
Prawie, bo emerytura rządzi się swoimi prawami,
trzeba w końcu odpocząć od pracy. Od żony czasem też.
Piwko z kolegami. Najlepsza odskocznia.
Regina przy setnej odskoczni nie wytrzymała.
Wyszła z roli żony idealnej, stanęła obok i wydarła się na podchmielonego męża.
Mąż, który sobie żony w innej roli jak małżonki idealnej, nie wyobrażał,
przeżył szok.
A w szoku, jak to w szoku, człowiek robi rzeczy,
o które sam by siebie nie podejrzewał.
Sergiusz pierwszy raz wydarł się na żonę.
Nie pomogło. Żona umiała drzeć się głośniej.
Scena rozgrywała się w kuchni,
Regina gorączkowo przeszukiwała szuflady w poszukiwaniu wałka.
Sergiusz gorączkowo wysilał przyćmiony przez alkohol intelekt,
pomysłu na wyjście z sytuacji szukał, albowiem robiło się gorąco.
Znalazł.
Zagwizdał.
W progu pojawił się pies.
Piękny owczarek niemiecki.
O nie! Teraz to ty mnie na spacer z psem na pewno nie nabierzesz!
Krzyk Reginy odbił się szerokim echem w murach przedwojennej kamienicy.
Nawet nie zamierzam.
Odrzekł spokojnie Sergiusz i równie spokojnie odwrócił się w kierunku psa.
Pilnuj!
Pies usiadł w progu i zastygł.
Sergiusz za to ruszył. Do drzwi.
Regina najpierw zastygła jak pies, a w chwilę potem usiłowała ruszyć jak Sergiusz.
Za Sergiuszem oczywiście.
Pies warknął ostrzegawczo.
Regina zatrzymała się w pół kroku.
Odczekała minutę.
Uniosła powoli nogę.
Pies uniósł wargę i ukazał imponujące uzębienie.
Nie był to uśmiech. Regina o tym wiedziała.
Stała na środku kuchni ściskając w ręku wałek do ciasta
i zastanawiała się co dalej.
Nie ma bata, ciasta to ona dzisiaj żadnego nie upiecze...
Poczuła kant zdezelowanego taboretu wbijającego jej się w udo.
Cudem stał na środku pomieszczenia. Tak jak Regina.
Postanowiła wykorzystać zrządzenie losu i na owym zrządzeniu usiąść.
Przynajmniej nogi odpoczną.
Siadała z 10 min. W zwolnionym tempie.
Żeby nie drażnić psa.
Stołek stary, chybotliwy, jedna noga krótsza,
ledwo trzymająca się reszty.
Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby.
Regina była szczęśliwa, że nie musi stać.
Po trzech godzinach nie czuła czterech liter.
Nie czuła przykurczonych nóg.
Plecy wygięte w pałąk natomiast nie dawały o sobie zapomnieć.
Taboret przy najmniejszym ruchu kołysał się figlarnie na boki,
Regina zaczynała mieć mdłości od tego kołysania.
Pies siedział w progu i pilnował.
Tak jak Sergiusz kazał.
Regina jako żona idealna nie była przyzwyczajona do bezczynności.
Regina nie byłaby żoną idealną, gdyby nie znalazła sobie zajęcia.
Przyjemnego zajęcia.
Zaczęła marzyć.
Gdy po pięciu godzinach w progu stanął Sergiusz w szampańskim humorze,
humor Reginy plasował się na podobnym poziomie.
Oczy miała przymknięte, twarz rozświetlał błogi uśmiech.
Właśnie piła brudzia ze strażniczkami z pobliskiego więzienia.
Wiedziała, że się tam znajdzie.
Za morderstwo z zimną krwią.
Wolała dokładnie zaplanować przyszłość.
Do nogi!
Okrzyk Sergiusza wyrwał ją z letargu.
Nie zerwała się jednak ze stołka. Nie mogła.
Zesztywniała na amen.
Sergiusz wyszedł.
Zamknąłem psa w łazience. Możesz wstać.
Rzucił wspaniałomyślnie po powrocie.
Regina zaczęła spełniać polecenie.
Była żoną idealną.
Żoną męża, przyzwyczajonego z racji przebytej wieloletniej służby,
do rozkazów.
Wyprostowała jedno kolano. Potem drugie.
Kosztowało ją to sporo wysiłku.
Podniosła dumnie głowę.
Następnie równie dumnie zaczęła podnosić cztery litery.
Taboret zachwiał się tylko raz.
Regina opanowała mdłości.
Stanęła na nogi.
Sergiusz stanął przed nią.
Zjadłbym coś.
Regina popatrzyła mu głęboko w oczy.
Odwróciła się. Oparła o stołek.
Położyła na nim zmęczone dłonie.
I przestała czuć zmęczenie.
Od tego momentu wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
Regina szybkim ruchem odwróciła mebel do góry nogami.
Wyrwanie krótszej nogi nie stanowiło dla niej problemu.
Zrobiła półobrót na pięcie i dzierżąc mocno kawałek drewna ruszyła do ataku.
Babcia spotkała ją kilka dni później na ulicy.
Nie miała pojęcia o mrożącej krew w żyłach historii.
Historii o byłym milicjancie, pięknym owczarku, żonie idealnej i stołku,
który stołek już dawno przestał przypominać.
Regina ucieszyła się z przypadkowego spotkania.
Och, ach, buzi, buzi, co tam słychać...
U babci po staremu, u Reginy nowości.
Babcia ciekawie nadstawiła ucha.
Spieszę się do szpitala! Sergiuszowi obiad niosę, wiesz jak tam karmią,
jeszcze mi chłop z głodu padnie! Taka jestem zalatana!
Matko jedyna, Regina, co się stało na miłość boską?
Nic takiego. Nogę złamał.
Reginie nawet głos nie zadrżał.
Nie może leżeć w domu?
Zdziwiła się babcia.
Wiesz, nie bardzo... To skomplikowane złamanie...
W czterech miejscach mu się pokomplikowało...
czwartek, 10 stycznia 2013
DZIECI I RYBY GŁOSU NIE MAJĄ
Co do ryb, to się zgadzam.
Co do dzieci, to nie mogę się doczekać,
aż Lolek zacznie wyrażać swoje potrzeby werbalnie.
A oporny w tem temacie jest.
Do perfekcji opanowane ma jedno słowo.
Nie!!! drze się na całą chałupę.
Trudno, za pomocą jednego wyrazu też się można
z moim dzieckiem świetnie porozumieć.
Lolek zjesz gotowaną marchewkę?
Nie!
Lolek idziemy spać?
Nie!
Lolek, chodź zmienimy pieluchę.
Nie! Nie! Nie!
Duży włącza się w dialog.
Córko, jedno NIE w zupełności wystarczy.
I dorzuca swoje trzy grosze:
A kochasz mamę?
Wtedy włączam się ja i komunikuję Dużemu,
że przestanę go kochać, jak będzie dziecku takie durne pytania zadawał.
Pracuję usilnie nad rozszerzeniem słownika latorośli.
Powiedz mama. No powiedz...
A powiesz tata? To nie takie trudne.
Duży też pracuje.
Powiedz sześć. Albo dromader. No powiedz. To nie jest takie skomplikowane,
jakby się mogło wydawać.
Mam niejasne wrażenie graniczące z pewnością,
że bawi się przy tym wybornie. Moim kosztem.
I że chyba przestanę go kochać.
Rodzina nie ułatwia. Wywiera presję.
Dzwoni i dopytuje, czy Lolek się w końcu rozgadał.
Rozgadaniem bym tego nie nazwała, ale ładnie mówi NIE.
To mówi, czy nie mówi?
Rodzina się niecierpliwi.
Przecież mówię, że mówi NIE.
Słyszę, że mówisz, że nie mówi. To co mówisz, że mówi!
Mówię, że NIE mówi!
Niecierpliwię się bardziej niż rodzina.
Czyli że jeszcze nie mówi!
Mówi NIE!!!
Mówi się nie mówi! Rodzina wie lepiej jak powinien wyglądać szyk w zdaniu.
Ręce mi opadają. Postanawiam obrazowo przedstawić sytuację.
Wołam Lolka. Odsuwam słuchawkę od ucha, ale się nie rozłączam.
Kochanie, chcesz porozmawiać z babcią albo ciocią?
Pytam z przebiegłym uśmiechem.
Lolek otwiera usta i krzyczy ile sił w płucach:
Nie!!!
Spokojnie wracam do rozmowy.
Mówiłam, że mówi!
Rodzina nie mówi nic i się rozłącza.
Niewątpliwie oszczędność w środkach wyrazu Lolek
odziedziczył po Dużym.
Duży małomówny jest. W przeciwieństwie do mnie.
Staram się nawiązać dialog, wychodzi mi monolog.
Gadam, zadaję pytania, Duży odpowiada półsłówkami i nawet czasem na temat.
Zdarza się jednak, że w środku rozmowy przestaje mnie słuchać,
sięga po gazetę bądź włącza telewizor.
Zamieram w pół słowa.
Pytałam o coś!
Duży powoli podnosi głowę znad Przeglądu Sportowego.
Jest wyraźnie zdziwiony.
A to my nie skończyliśmy rozmawiać???
Mam ochotę utłuc go na miejscu tym Przeglądem.
Znajduję na Dużego sposób. W postaci magicznego słowa.
Pojedziemy dziś na zakupy? Odbiór.
Duży rozumie co znaczy odbiór. Zaczyna współpracować.
Dobrze.
Kraśnieję z zadowolenia. Metoda się sprawdza.
O której? Odbiór.
Po obiedzie.
A co chcesz na obiad? Odbiór.
Sama zdecyduj, wiesz, że wszystko co ugotujesz będzie mi smakowało.
Jesteś pewien? Odbiór.
Cisza.
Odbiór!
Pojedziemy do sklepu przed obiadem. Pierogi sobie kupię...
Rzut oka na moją wściekłą minę i szybkie:
Bez odbioru!!!
Szkoda, że moja mama nie znała tej metody, gdy byłam mała.
Takie bez odbioru nie raz mogłoby uchronić jej nerwy od doszczętnego
skołatania.
Mówiłam dużo. Mówiłam bez przerwy.
Permanentnie domagałam się uwagi.
Nie dawałam się zbyć byle jaką odpowiedzią.
Jak była byle jaka, to pytałam dalej.
I dalej. I wciąż. I tak bez końca.
Pytałam w domu, pytałam na dworze,
pytałam w sklepie.
Pytałam też w przedszkolu.
Mama odbierając mnie z tego przybytku
po 8 godzinach spędzonych w pracy marzyła o chwili spokoju.
Nie było jej dane.
Założymy buciki.
A dlaczego?
Bo idziemy do domu. Na bosaka nie pójdziesz.
A dlaczego?
Bo na dworze jest zimno.
A dlaczego?
Bo jest zima.
A dlaczego?
Bo jest styczeń, a w styczniu jest zima.
Ale dlaczego?
Bo tak jest.
Dlaczego?
Szybka zmiana tematu.
Daj, zapnę ci kurteczkę.
Dlaczego?
Zmiana druga.
Fajnie dziś było w przedszkolu?
W sumie to tak... Ale Jolka mnie opluła.
Mamo, dlaczego Jolka mnie opluła?
Mamie zaczynają drżeć ręce przy zapinaniu kurteczki.
Nie mówi nic. Trzyma się dzielnie.
Siedząca obok inna matka czekająca na córeczkę,
która wróciła po zapomnianą zabawkę,
patrzy na moją rodzicielkę z podziwem.
Pani to ma cierpliwość...
Mama nie mówi nic. Stara się jakoś trzymać dalej.
Mówię za to ja.
A dlaczego pani tu tak sama siedzi?
Bo czekam na moją Małgosię.
A dlaczego pani czeka?
Bo Małgosia czegoś zapomniała
i musiała wrócić do sali.
A czego?
A gówna psiego!
Matka Małgosi jednym tchem wyrzuca z siebie nagromadzone emocje.
Następuje cud. Milknę.
Mama patrzy na nią z podziwem.
Dla takich chwil warto żyć.
środa, 9 stycznia 2013
JAK KUPIĆ DZIECKU CZAPKĘ
Wybrać się do sklepu, wydać kilka złotych i wrócić z czapką.
Proste?
Niezupełnie.
Lolek posiadaczem sporego baniaczka jest.
Sam nie jest na tyle duży i odpowiedzialny,
by nosić nakrycie głowy bez troczków.
Czapki ze sznureczkami dla maluchów w jego wieku za małe,
czapki, które Lolek ściągnie jednym niedbałym ruchem ręki,
bo nie zawiązywane pod brodą, akurat.
Masz babo placek.
Zimno jest. Czapa musi być.
Pora się na łowy wybrać.
Może będziemy mieli szczęście.
W pierwszym sklepie dostajemy oczopląsu.
Kaszkiety, kapelusiki, czapunie, czapy, czapuchy.
Ceny rzucają na kolana.
Ceny nie przewidują troczków.
Sklep drugi, towar na naszą kieszeń, ale nie na nasz gust.
Nie będziemy oszpecać dziecka.
W sklepie trzecim znajdujemy wiązany egzemplarz.
Co za radość.
Czapa futrzana, milusia, Lolek wygląda jak milion dolarów.
Jak króliczek wart milion dolarów.
Ekspedientka krąży wokół nas z drapieżnym uśmiechem.
Tka sieć.
Jak córeczce na imię? Lola? Pięknie!
Lolu, cudownie wyglądasz w tej czapeczce,
jest stworzona dla ciebie! Jak rodzice cię kochają, to ci ją na pewno kupią!
Szantaż emocjonalny dźwignią handlu.
Lolek uśmiecha się szeroko do pani,
pani gładzi Lolka po futrzanym nakryciu.
Króliczku to... Króliczku tamto...
Za moment zacznie wypełniać papiery adopcyjne.
Kątem oka zerkam na metkę.
No ludzie kochani! Już nie wiedzą za co tyle kasy brać!
Przez chwilę kombinuję, czy wytrzymamy z Dużym bez jedzenia
do końca miesiąca.
Rozsądek dochodzi jednak do głosu.
Jak wytłumaczyć Lolkowi w razie czego, że lodówka pusta,
ale może zjeść czapkę?
To co? Pakujemy? Czy córeczka już w tej czapeczce zostanie?
Oczy ekspedientki błyszczą, lico pokryte niezdrowym rumieńcem.
Ponieważ asertywność nigdy nie była moją mocną stroną,
nie jestem w stanie wydusić, że czapka jest zbyt droga.
Wzbijam się na wyżyny intelektu.
Eee... Troczki są za krótkie!
Zdzieram kudłate cudo z lolkowej głowy.
Lolek, który chce być króliczkiem, zaczyna wyć.
Wzrok sprzedawczyni ciska pioruny.
We mnie. Wyrodną matkę.
Wychodzimy pospiesznie.
Pot z czoła ocieram za rogiem.
Obiecuję sobie, że nigdy nie zwrócę się do córki per króliczku.
Przegrało się bitwę, co nie znaczy, że nie można wygrać wojny.
Pędzimy na targ.
Ta za mała, ta za duża, tamta za cienka, jeszcze inna za sztywna.
Obłęd w oczach, w sercu panika.
Albo całą zimę przesiedzimy w domu,
albo kupię wreszcie tę przeklętą czapkę!
Następuje cud.
Znajduję skarb. Gruba, przylegająca, wiązana, nie zrujnuje domowego budżetu.
I co ważniejsze, idealna na łepetynę Lolka.
Ostatni krzyk mody! Panda! Patrzy pani jaka ładna!
Patrzę. Ładna. Tylko szara. Jakaś taka smutna.
A co to, szara nie może być?
Wy wszystkie to chciałybyście różowe!
Czy kto widział różową pandę?
Szarej pandy też nie widziałam, ale nie uświadamiam właścicielki stoiska.
Mam nóż na gardle.
Bierzemy!
Stroję Lolka. Zawiązuję. Jak na nią szyta.
Dwa puszyste pompony, o pardon, uszy misia.
Oczy, nosek, pyszczek. Sama słodycz.
Lolek wygląda rozkosznie. Jak miś. Miś idealny. Miś wzorzec.
Wszystkie króliczki mogą się schować.
Jestem dumna z zakupu.
Wracamy. Nie ma przechodnia, który by się nie uśmiechnął
na widok pyzatego Lolka potrząsającego dumnie pomponami.
Wyprężam pierś. To moja córka! Sama tę pandę urodziłam!
Pod klatką natykamy się na sąsiadkę.
Jaki śliczny króliczek!
Zaciskam dłonie w pięści.
Zaczynam cicho i stopniowo podnoszę głos.
To jest panda... To jest miś panda!
Sąsiadka prycha i wzrusza ramionami.
Ja tam szarej pandy w życiu nie widziałam...
wtorek, 8 stycznia 2013
TELEWIZJA SKARBNICĄ WIEDZY JEST I BASTA
Rzadko oglądam. Raczej wieczorami, gdy Lolek łaskawie uda się na spoczynek.
I to nie w celach edukacyjnych, a czysto rozrywkowych.
Duży ma ochotę na mecz, ja na thriller,
on chce leżeć na kanapie, ja nie chcę siedzieć w fotelu.
Trzymam kurczowo pilota, dopóki nie uda mi się wynegocjować
miejsca leżącego i intrygującej fabuły.
Duży coś tam mamrocze pod nosem,
że nie ma sprawiedliwości na tym świecie,
ja głośno odszczekuję, że 10 godzin z Lolkiem sam na sam to nie bułka z masłem
i należy mi się nagroda.
Duży milknie, ja wciskam guzik.
Film będzie.
Duży wie co robi.
Film jest. Mniej więcej do połowy.
Kiedy ja zaczynam słodko chrapać, Duży spokojnie przełącza na sport.
Nie budzi mnie, o nie. 10 godzin z marudzącym Lolkiem,
niech się matka w końcu wyśpi.
Zdarzyło mi się jednak obejrzeć urywek programu w porze śniadania.
I nie zasnąć.
Temat bowiem był niezwykle interesujący.
Jak ubrać się wychodząc z dzieckiem na spacer.
Wróć! Teraz już się człowiek nie ubiera.
Teraz człowiek się stylizuje.
Bardzo ładnie wystylizowana pani
wyrażała swoje jedynie słuszne opinie dotyczące ciuszków matczynych
i dziecięcych.
Otóż matki wyprowadzające swe pociechy na dwór
bardzo często są przestylizowane!
No to ja nie wiedziałam...
A dlaczego?
Ponieważ osiedlowa alejka to nie wybieg,
jak można po niej paradować w szpilkach i eleganckiej sukience?!
Należy się wystylizować na sportowo!
A w dresy wskocz mamuśka!
To ci wolno!
No to ja znowu nie wiedziałam...
Myślałam, że każdy ubiera się, tfu, stylizuje jak mu się podoba.
Bez względu na to, czy noga się męczy, czy nie.
Przemyślałam jednak sprawę. Telewizja nie kłamie.
Zgodziłam się w myślach z bardzo ładnie wystylizowaną panią.
Mamuśki w zasadzie po wybiegu chodzą w poniedziałki i soboty,
w pozostałe dni tygodnia powinny sobie odpuścić.
Niech noga od obcasika odpocznie,
niech włos bez warstwy lakieru pooddycha,
wieczorowy makijaż zakazany,
najlepiej gdyby go wcale nie było.
Wysoki obcas to nie jest jednak jedyny grzech matek
wołający o pomstę do nieba.
Potrafią perfidnie przestylizować dziecko!
Gdy bardzo ładnie wystylizowana pani
widzi te maluchy poubierane w dżinsowe szmatki,
to jej się nóż w kieszeni otwiera!
Przecież to sztywne, przecież uwiera,jak można???
Na stos z matkami-domorosłymi stylistkami!
Uwiera? Sztywne? Pierwsze słyszę.
Znowu nie jestem na bieżąco...
Nie wiem jak latorośl pięknej pani,
ale moje dziecko dokładnie wie, czego chce,a czego nie.
Na pewno nie chce mieć na grzbiecie czegoś, w czym mu niewygodnie.
I nawet gdybym na kolanach błagała:
Córko moja! Nieważne, że drapie i kłuje,
wystylizowałam cię po całości, doceń to,
a i ty przez sąsiadki i ich dzieci zostaniesz doceniona!
córka moja rykiem na całą chałupę da znać,
że stylizację ma w nosie.
O dziwo, spowita od stóp do głów w dżins, nie wydaje żadnego dźwięku.
Miękka tkanina nie krępuje ruchów,
można biegać, skakać, z wysokiego płotu spadać.
Po raz kolejny wysiliłam szare komórki.
Pięknie wystylizowana pani się zna.
Nie bez powodu występuje w telewizji.
Widocznie w moim prowincjonalnym mieście
dostępny jest gorszy gatunek dżinsu. Taki miękki.
Program na długo zapadł mi w pamięć.
A pamięć podsunęła mi pewną historię sprzed lat wielu,
gdy studentką będąc nieświadomie dokonałam stylizacji na własnej osobie.
Efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania.
Zaczęło się od fryzury. Zapragnęłam zmienić.
Nadmiaru pieniędzy na fachową pomoc nie posiadając,
postanowiłam się poddać strzyżeniu amatorskiemu.
I się poddałam.
Koleżance, która strzyc uwielbiała,
aczkolwiek średnio umiała.
Fryzura miała być krótka i miejscami była nawet bardzo.
Ponieważ nie pozwoliłam wyrównać i ogolić się na łyso,
musiałam się jakoś ratować.
Odwrócić uwagę od felernej koafiury.
Fantazyjnie zawiązana na łbie kolorowa chusta.
Mało.
Powłóczysta spódnica. Równie barwna.
Mało.
Długie błyszczące kolczyki.
Mało.
Szyfonowa bluzka mieniąca się kwiecistym wzorem.
Wystarczy.
Teraz się mogę ludziom na oczy pokazać.
Pierwszym człowiekiem, któremu w oczy wlazłam,
był kumpel.
U fryzjera byłaś?
No żesz... Wiedziałam! Wiedziałam, że się nie dostylizowałam !
Że czegoś mi zabrakło!
Gdybym wtedy, wiele lat temu, miała na podorędziu
jedynie słuszne wskazówki pani z telewizji,
wiedziałabym, że diabeł tkwi w szczegółach.
Że dobór dodatków stanowi gwóźdź programu.
Że należało wyjść do ludzi z mocnymi argumentami w ręku.
Na przykład z kartami i tamburynem.
poniedziałek, 7 stycznia 2013
MAŁY BIAŁY DOMEK
Nie marzyłam o nim kiedy byłam nastolatką.
Wtedy byłam przekonana, że zawojuję cały świat.
Jak szczytem marzeń może być mały, biały domek?
I o zgrozo ogródek?
Otoczony słodkim, drewnianym płotkiem? Fuj!
Z czasem życie weryfikuje pewne sprawy.
Fuj nie wiadomo kiedy zamienia się w cacy.
Pewnego dnia staliśmy się z Dużym dumnymi właścicielami ogródka.
Pod miastem.
Dla dziecka wszystko. Urządzimy, przekopiemy, posadzimy po swojemu,
będziemy wietrzyć Lolka do utraty tchu.
Ogródek, a raczej działka rekreacyjna z odzysku.
Po starszym panu. Trzeba wprowadzić swój ład i porządek.
Ma powiać świeżością i nowoczesnością.
I wieje. Jak cholera.
Dużemu powiewa bluza robocza,
ja walczę z fryzurą. Wiatr w oczy, włosy we wszystkie strony.
Nie zrażamy się.
Pora unicestwić wszechobecne chaszcze.
Ładnie ma być.
Narzędzia dostajemy w spadku po poprzednim właścicielu. Cudnie.
Biorę szpadel. Duży się drze, żebym zostawiła łopatę.
Ja przekrzykuję wichurę próbując uświadomić Dużemu,
że to co trzymam w rękach, to jednak szpadel.
Duży wie lepiej. Ja wiem lepiej od niego.
Krzyczymy sobie na wietrze z kwadrans.
Pierwszy poddaje się Duży.
Znika w czeluści zdezelowanego domku
i wypełza z motyką.
Lepiej weź gracki.
To jest motyka!
Znów wytężam płuca.
Znów zdzieramy gardła dobrych kilka minut.
W końcu dochodzimy do porozumienia.
Jak zwał sprzęt, tak zwał, robota czeka.
Pracujemy w milczeniu 2 godziny.
Bluza Dużego ocieka potem,
moje włosy kleją się do czoła i karku.
Mozolnie wyszarpujemy oporne korzenie i łodygi.
A państwo malin nie lubią?
Harówkę przerywa sąsiad nonszalancko oparty o ogrodzenie.
Duży zastyga z podniesioną motyką,
szpadel sam wypada mi z dłoni.
Wykarczowaliśmy wszystkie maliny. Cudnie.
Eee... No bo my w tym miejscu posadzimy kwiatki.
Próbujemy ratować sytuację.
Jakie?
Dalej ratujemy sytuację:
Eee... Jeszcze nie jesteśmy zdecydowani...
Sąsiad uśmiecha się z przekąsem.
A jeżyny też macie zamiar zlikwidować?
Patrzymy na siebie z paniką w oczach.
Jeżyny... Które krzaki są tymi cholernymi jeżynami?
Na wszelki wypadek kończymy pracę.
Żegnamy się pospiesznie.
Postanawiamy pracować wieczorami.
Późnymi wieczorami, żeby nikt nas z rytmu nie wybijał.
Dwa miesiące później na działce mamy tylko jabłonie i winogrona.
Trzy miesiące później gdy drzewka zaczynają owocować,
okazuje się, że mamy też gruszę i dwie śliwy. Cudnie.
Pół miesiąca potem grusza usycha.
Śliwki zanim zdążą dojrzeć opadają i gniją.
Nasz ogrodniczy entuzjazm słabnie.
Czara goryczy zostaje przelana w momencie, gdy Duży wraca z siatą antonówek.
A tak zachwalał papierówki.
Poddajemy się. Sprzedajemy nasz kawałek świata.
Jako miastowi od kilku pokoleń wstecz, czujemy się o wiele raźniej w mieście.
W bloku. Bez ogródka. Po co nam domek?
Tu mamy sąsiadów, tętni życie. Cudnie.
Nie trzeba machać łopatą czy innym szpadlem i znać się na jabłkach.
O malinach i jeżynach nie wspominając.
Gdy rodzi się Lolek życie w bloku nabiera nowego wymiaru.
Sąsiad zza ściany szóstym zmysłem odgaduje
porę snu naszej pociechy. Lolek w kimono, sąsiad za młotek.
Ja mam wtedy ochotę chwycić za siekierę.
Gdy jakimś cudem sąsiad za ścianą siedzi jak trusia,
za drugą ścianą zrywają parkiet.
Obok kończą z podłogą, na górze zaczynają wymianę okien.
Wszystko mija, nawet najdłuższy remont.
Z racji tego, że mieszkamy na parterze, wędrówki ludów
pod naszymi drzwiami nie kończą się nigdy.
Pani Zosia z VI piętra schodzi waląc obcasami w każdy stopień.
Parasolką zahacza o każdy szczebel balustrady.
Duży z głębi chałupy życzy jej połamania nóg.
Pan Stasio z piętra III wyprowadza psa. Dużego psa.
Bardzo często wyprowadza. Tylko dlaczego każe mu aportować
już na klatce do jasnej ciasnej?!
Duży również panu Stasiowi życzy połamania nóg. Psa wielkodusznie oszczędza.
Pani Basia z II i pani Miecia z I regularnie toczą sąsiedzkie pogawędki.
Pod naszymi drzwiami.
Oczywiście gdy Lolek śpi.
Duży życzy im połamania języków. I na wszelki wypadek nóg.
Pan Kazio z parteru uparcie zapomina kluczy i dzwoni do nas.
Jego domofon nie działa. Sam wyłączył, żeby nie zakłócać rodzinie spokoju.
Duży życzy panu Kaziowi by połamał palec,
gdy naciska guzik z numerem naszego mieszkania.
Najwięcej serdecznych życzeń płynie jednak na piętro trzecie.
Ku Helence i Ali,
zabawowym studentkom.
Czy one do cholery nie śpią?
Nie, one nie tracą czasu na sen. One się świetnie bawią.
Do samego rana.
Któregoś wieczoru życzenia przeradzają się w czyny.
Zaczyna się niewinnie.
Muzyka włączona na cały regulator umila czas wszystkim sąsiadom.
Ballada jest rzewna. W kółko ta sama.
Chłopak ją rzucił. Słyszysz?
Pyta ironicznie Duży.
Nie jestem głucha!
Odburkuję wściekła, bo właśnie położyłam Lolka,
a łatwo nie było.
Czekamy aż porzuconej się znudzi.
Melodia milknie. Oddychamy z ulgą.
Lolek śpi.
Podskakujemy równocześnie na kanapie,
gdy porzucona trzaska drzwiami.
Do naszych uszu dobiega stukot obcasów
i brzęk butelek.
Idzie po piwo. Informuje Duży.
A niech nogi połamie. Wchodzę mu w słowo.
Podskakujemy ponownie, gdy wraca.
Z towarzystwem. Będą się pocieszać i smutki zapijać. Cudnie.
Lolek śpi.
Po godzinie impreza się rozkręca.
O drugiej w nocy zabawa nabiera tempa i przenosi się na klatkę.
Bluzgi, krzyki i piski słychać prawdopodobnie w całym bloku.
Duży się ubiera. Będzie interweniował.
Ja interweniuję łapiąc Dużego za nogawkę.
Nigdzie nie pójdziesz! Oni są pijani!
Duży się wyrywa i idzie. Wraca szybciej niż wyszedł.
Jakiś goły facet biega z nożem! Cudnie.
Wzywamy policję.
Policja przez najbliższą godzinę pertraktuje z rozwrzeszczaną bandą.
Może teraz ja zadzwonię?
Pytam nieśmiało Dużego.
Gdzie? Przecież policja już tu jest.
Po posiłki zadzwonię...
Lolek, o dziwo, śpi w najlepsze.
Nie biorę jednak telefonu do ręki,
ponieważ stróżom porządku udaje się opanować sytuację.
Wyprowadzają intruzów do radiowozu.
Ostatni kopniakiem zamyka drzwi.
Lolek zaczyna wyć i nie milknie przez następne 40 minut.
Uspokajając na zmianę rozdartego malucha,
modlimy się, by żaden wściekły, goły sąsiad nie przyleciał do nas z nożem.
Rano postanawiamy zagrać w lotto.
Żeby zdobyć domek.
Nie musi być mały. Nie musi być biały.
Musi natomiast stać na odludziu.
Najlepiej na pustyni.
sobota, 5 stycznia 2013
POLOWANIE NA MUCHY CZAS ZACZĄĆ
Dokuczają france, zwłaszcza w lecie.
Ponad 2 lata temu w wakacje to ja w ciąży byłam.
Mieszkanie na parterze.
Za oknem nieskończony przestwór zieleni.
Słowem krzak na krzaku.
Much zatrzęsienie.
W krzakach im się widocznie nudziło,
szukały towarzystwa na poziomie,
padło na mnie.
Biedną ciężarną.
Krew mnie błękitna zalewała.
Latałam po chałupie z packą na insekty
usiłując choć jednego pozbawić życia.
Na próżno.
Brzuch rósł, przeszkadzał latać dostatecznie zwinnie i prędko.
Co innego Duży.
Mimo sporych gabarytów muchy łapał, że tak powiem na pniu.
Od niechcenia. Jakby nic innego od dziecka nie robił.
Mistrz.
Obserwowałam Dużego miesiąc.
Kodowałam precyzyjne ruchy.
Śledziłam taktykę wytrawnego myśliwego.
Bo zazdrościłam.
Bo miałam plan.
Bo byłam na zwolnieniu i się nudziłam.
Ja mu pokażę jak się z cholerstwem walczy.
Niedziela. Duży w domu rozparty w fotelu.
Ja zalegająca wdzięcznie na kanapie.
Jest. Lata. Brzęczy upierdliwie.
Nie, nie wstałam.
Nie, nie wzięłam do ręki śmiercionośnego sprzętu.
Gołymi łapami postanowiłam muchę załatwić.
I tym samym zasłużyć na dozgonny podziw Dużego.
Kto powiedział, że mężczyźni to najlepsi myśliwi?
Cierpliwie oczekiwałam odpowiedniego momentu.
I nadszedł.
Usiadła męczydusza na narzucie.
W zasięgu mojej zręcznej ręki.
To była chwila.
Uwinęłam się w sekundę.
Zanim małe skrzydełko zdążyło się do lotu poderwać,
zanim w ogóle zdążyło drgnąć,
nakryłam muchę błyskawicznie obiema dłońmi.
Dużemu to nie umknęło.
Zaczął przyglądać się moim ewolucjom ze sporym zainteresowaniem.
Miałam minę niedźwiedzia dobierającego się do miodu.
Bardzo powoli zaczęłam odchylać palce.
Schyliłam głowę, by zajrzeć w śmiertelną pułapkę.
Jest! Nie rusza się.
Zabiłam, tfu, upolowałam!
Wzięłam truchełko ostrożnie w 2 palce.
Żeby Dużemu łup zaprezentować.
Niech widzi jaką ma sprytną kobietę.
Martwa mucha nie dawała się odczepić od narzuty.
Ale ją rozkwasiłam! Przykleiła się na amen!
Duży w dalszym ciągu patrzył uważnie.
W końcu nie wytrzymał i się odezwał:
Mogę ci kupić specjalną golarkę do swetrów,
skoro tak ci supełki na narzucie przeszkadzają.
Co się będziesz tak z każdym z osobna męczyć.
Nie przyznałam się, że to było polowanie.
Entuzjastycznie wyraziłam chęć posiadania takiej golarki.
Mucha wciąż pobzykiwała zajadle nad nami.
Dopóki Duży nie wstał i jednym ruchem nie złowił jej w locie.
piątek, 4 stycznia 2013
MAGIA SŁÓW
Niewątpliwie jest wielka.
To samo zdarzenie można opowiedzieć na różne sposoby,
wpływając tym samym na odbiór opowieści.
Wykorzystam magię słów,
zawsze chciałam być czarownicą.
Opiszę dwie historie w trzech różnych wersjach.
Dlaczego tylko dwie?
Bo:
WERSJA ZWYKŁA:
Nie mam czasu na więcej. Lolek ząbkuje.
Jestem zmęczona.
WERSJA FANTAZYJNA (czyli PRZESŁODZONA DO WYRZYGANIA):
Cały swój czas poświęcam ukochanemu dziecięciu.
Dziecię potrzebuje matki teraz podwójnie.
Spodziewamy się nowego zęba. Prawdopodobnie na jednym
się nie skończy. Nie mogę się doczekać!
Oczekiwanie upływa nam na rozkosznym przytulaniu się,
zabawach w chowanego, układaniu klocuszków,
wspólnym gotowaniu.
Spędzamy razem cały czas i chwile te pozostaną w naszej pamięci do końca życia.
Cieszę się, że moja rozkoszna córka nie może spać.
Mamy więcej czasu dla siebie.
Z trwogą patrzę w przyszłość, gdy z pracy wróci Duży
i odbierze mi sporą część przyjemności opiekowania się Lolunią.
Pękam z dumy, gdy słyszę jak moja córka trenuje płuca.
Sąsiedzi na pewno również są zachwyceni.
Jestem szczęśliwa, że Lolunieczka już na tak wczesnym etapie życia
odznacza się wyrafinowanym gustem kulinarnym.
Mogę się w końcu wykazać i ugotować w ciągu 1 dnia sześć obiadów.
Jestem pewna, że za którymś razem jej delikatne podniebienie
będzie usatysfakcjonowane.
Mój radosny nastrój potęguje wspaniała pogoda.
Mimo że w kalendarzu króluje styczeń,
śniegu jak na lekarstwo. Nie szkodzi!
Mogę napawać wzrok zieloną trawą!
Lolineczka cieszy oczy wesoło mrugającymi lampkami na choince.
Ja cieszę oczy radością Lolinuniunieczki.
Choinka w tym roku postoi do czerwca.
Czego się nie robi dla maleństwa.
WERSJA DOSADNA:
Te cholerne lolkowe piątki wyłażą, wyłażą i wyjść nie mogą.
Lolek jest uosobieniem wściekłości, awanturnictwa i rozmarudzenia.
Ja wychodzę z siebie,
Duży przeszczęśliwy wychodzi na większość dnia do pracy,
a ja mu zazdroszczę jak nie wiem co.
Dziecko w kółko chce na ręce, swoje waży,
ręce mam do samej podłogi.
Ganiam po całym domu jak głupia z łyżką i usiłuję
gnoma zmusić do jedzenia. Gnom się chowa gdzie się da.
Próbuję zainteresować klockami.
Klocki nie są godne zainteresowania.
Gotuję po raz pińćsetstodziewińćset obiad, by mi dziecko z głodu
nie padło, bo wszystko co ugotuję, to syf.
Za oknem błoto i szarobura trawa pełna psich gówien.
W wolnej chwili tępym wzrokiem zahaczam o choinkę
i te durne, mrugające lampki, od których oczopląsu dostaję.
Czekam na Dużego jak na zbawienie.
Może choć na chwilę zajmie się Królewną Jękułą.
A jak będzie w dobrym nastroju,
to może i choinkę rozmontuje,
bo czas najwyższy.
Wizyta kuzynki.
WERSJA ZWYKŁA.
Zaprosiliśmy kuzynkę, która dawno nie widziała Lolka.
Zjedliśmy ciasto, wypiliśmy po lampce wina,
kuzynka pozachwycała się rozbrykanym dzieckiem,
ogólnie było miło.
WERSJA FANTAZYJNA
Postanowiliśmy uszczęśliwić kuzynkę Krysię zaproszeniem
w nasze skromne progi.
Krysia nasze zaproszenie przyjęła entuzjastycznie
Gdy się zjawiła od razu padłam jej w ramiona.
Potem ona padła w ramiona Dużego.
Następnie Krysia wzięła w ramiona zachwyconą Lolunię.
Radość, która biła od nas wszystkich, rosła z minuty na minutę.
Sernik królewski kroiłam z namaszczeniem na równe kawałki.
Srebrne widelczyki podkreślały doniosłość chwili.
Czerwone wino w kryształowych kieliszkach smakowało wybornie.
Loluniuniunieczka wzroku nie spuszczała z Krysi.
Krysia wyraziła chęć adopcji. W razie czego.
Uściskaliśmy kochaną Krysię.
Żegnaliśmy się ze łzami w oczach.
Ja padłam w ramiona Krysi,
Krysia w ramiona Dużego,
a Duży w ramiona Loluni.
Mimo że Krysia mieszka na innym kontynencie,
obiecaliśmy sobie, że się będziemy widywać codziennie.
WERSJA DOSADNA.
Przyjechała Kryśka, o matko...
Rzuciła kąśliwą uwagę, że sernik ze sklepu, ale zjadła, jędza, ponad połowę.
Wino wg niej było kwaśne, ale dla mnie już, cholera, nie wystarczyło.
Lolek z zapamiętaniem całą wizytę usiłował rozbić sobie baniak
waląc nim o podłogę.
Nie wiem, czy Kryśce się podobało.
Coś tam przy wyjściu wspomniała,
że nigdy nie będzie miała dzieci.
Wizyta u ginekologa.
WERSJA ZWYKŁA.
Usg. Dowiadujemy się, że będziemy rodzicami dziewczynki.
WERSJA FANTAZYJNA.
Nie możemy się doczekać usg. Decydujemy się na 4D.
Chcemy dokładnie obejrzeć cudo, które noszę pod sercem.
Ze sobą zabieramy również babcię.
Będzie raźniej. Będzie weselej.
Rodzina to siła!
Starannie wybieramy lekarza.
Jest cudowny.
Gdy informuje nas, że to córeczka, ekran zaczyna świecić na różowo!
Pokazuje cierpliwie gdzie dziecina ma nosek, ucho i usteczka.
Komplementuje dziewczęcą urodę każdego organu.
Duży skacze z radości, babcia skacze z radości,
ja ze względu na duże gabaryty ograniczam się do podrygiwania.
Również z radości.
WERSJA DOSADNA.
Jedziemy na usg. Przeżywamy.
Ja zastanawiam się na głos, czy mam w brzuchu siusiaka.
Czekamy pod gabinetem ponad godzinę.
Wszystkich szlag jasny trafia.
Wchodzimy.
Ja się kładę, Duży przejęty siada obok.
Lekarz z beznamiętnym wyrazem twarzy odwala robotę.
Zamazany obraz nie przypomina nam niczego.
Ani noska, ani ucha, ani usteczek.
Duży wpatruje się intensywnie i ryzykuje:
To chyba rączka?
Wyraz twarzy lekarza jest jeszcze bardziej znudzony niż wcześniej.
Nie, to nie ręka. Tak wyglądają wargi sromowe.
Aha.
Wychodzimy.
Babcia czekająca pod gabinetem patrzy pytająco.
Otwieramy usta.
Patrzymy na siebie.
Wargi zastygają nam na wargach.
Rozumiemy się bez słów.
Wybieramy wersję fantazyjną.
To dziewczynka!
Krzyczymy równocześnie.
Ja podryguję, Duży skacze,
babcia płacze ze szczęścia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)