czwartek, 25 lipca 2013
BO TO, PROSZĘ PANI, USPOŁECZNIAĆ TRZEBA
To uspołeczniam.
To.
To moje dziecko.
Już.
Bo czym skorupka za młodu, to może za dorosłości załapie.
Jak uspołeczniać?
A między ludzi wlec.
I nie zrażać się, że glut, histeria, spazmy.
Bo ludzi dużo.
I hałas nieziemski.
I tłum, tłok, nagromadzenie, chaos.
Ciągnę więc w nagromadzenie.
Kupujących, na ten przykład.
Żeby moje dziecko w przyszłości z łatwością kupiło chleb.
Samo.
Samiuteńkie.
Samodzielnie.
I się nie rozpłakało, nie zgubiło, nie wpadło w panikę.
W sklepie.
A jak już ciągnąć i uspołeczniać,
to po co się rozdrabniać.
A z grubej rury wdrażać.
W społeczeństwo.
Wdrażać w hipermarkecie.
Od czego zacząć?
Najlepiej od ruchomych schodów.
Albo od windy.
Nauka przez zabawę.
Dosłownie.
Potem przejść do wózków dla dzieci.
Małych samochodów z metalową kratką na dachu.
Na zakupy.
A jak dziecko współpracuje, to ominąć autowózek
i od razu rzucić na głęboką wodę.
Pokazać gdzie stoją prawdziwe wózki.
Tylko trochę mniejsze od tych dla dorosłych.
Wózki dla dzieci.
Jak współpraca idzie gładko, to dziecko będzie pchało.
Szczęśliwe, że pcha.
Jak dorosły.
I Lolek pcha.
I Lolek w nosie ma imitację wózka w kształcie auta.
Bo to dla frajerów.
Mniejszych dzieci.
A Lolek jest duży i chce pchać.
Jak dorosły.
A nie być wożony po hipermarkecie.
Jak dzidziuś.
Czy Lolek potrafiłby zrobić zakupy w Tesco?
Gdzie tam.
Na to jeszcze ma czas.
Ma czas na naukę i uspołecznianie za pomocą
zakupów w wielkim sklepie.
Bo jest mały.
Tak jak sklep osiedlowy.
W którym nie ma schodów ruchomych.
Ani windy.
W którym obsługuje jedna ekspedientka.
Która często wychodzi, patrzy z zamyśloną miną w niebo
i pali.
Bo na nadmiar klientów nie narzeka.
Która dalej ma zamyśloną minę, kiedy się zaciąga, kiedy słyszy:
- Pani pali, poczekamy.
Która rusza niespiesznie do środka,
gdy już zbierze się tłumek.
Tych, co to poczekają aż skończy papierosa.
Czeka też Lolek.
Przebiera nogami z niecierpliwości, ale czeka.
Bo mama ciągle uczy, że trzeba czekać.
W życiu.
Bo słabą stroną Lolka jest to czekanie.
W tym życiu.
Więc mama uczy, pani pali, Lolek czeka.
I jest.
Nagroda.
Można wejść.
I skierować małe kroki prosto pod regał z sokami.
W kartonikach.
Z rurką.
Bez dodatku cukru.
Można na nie popatrzeć.
Bo nikt o zdrowych zmysłach nie poustawia soków
dla dzieci bardzo wysoko.
Żeby nie mogły zobaczyć.
Bo każdy, kto sprytny jest i każdy, kto chce sprzedać,
taki towar, towar dla dzieci, poukłada ten towar
dokładnie na wysokości wzroku dziecka.
Więc dziecko, moje dziecko, pewnego dnia
nie zastanawiając się ani sekundy
nad stopniem zaawansowania swojego uspołecznienia,
sięga po kartonik z rurką ruchem niedbałym,
aczkolwiek bardzo precyzyjnym i prędkim.
Bo pić się chce.
Następnie dziecko, moje dziecko, wcina się dokładnie w połowę kolejki,
albowiem połowa wypada akurat przy ladzie, gdzie wykłada się
towary, które zamierza się nabyć.
Potem dziecko, moje dziecko, stawia z hukiem na blacie sok
w kartonie, a kolejka nawet nie drgnie, nawet pomruku z siebie
nie wyda, że tak bez kolejki, że na chama.
I dziecko, moje dziecko w trakcie uspołeczniania
czeka.
Aż pani zza lady kiwnie.
Powie, że już można.
Już można, do jasnej ciasnej, wypić ten sok.
W ramach uspołeczniania rzecz jasna.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
brawo Lolek :) niedługo chlebek sama na śniadanko przyniesie ;) /Ula
OdpowiedzUsuń