wtorek, 23 lipca 2013

ŻEBYM MOGŁA SIĘ PŁAWIĆ W LUKSUSIE


Żeby się pławić, taplać i radośnie robić bęc
skacząc po banknotach, muszę złożyć wniosek.
O przyznanie mi świadczenia pielęgnacyjnego.
W wysokości 620 zł.
Nie śmiać się pod nosem, a tym bardziej na głos.
To nie wszystko.
Jest jeszcze jakiś tam dodatek.
Stówy całe dwie.

Należy mi się ta zawrotna suma jak psu buda
i chłopu miedza.
Tylko muszę złożyć wniosek.
Wraz z orzeczeniem o niepełnosprawności.
Orzeczenie dotyczące Lolka już posiadam.
Wniosku jeszcze nie złożyłam.

Czy dlatego, że bogata z domu jestem?
Albo w lotto wygrałam?
Bądź majętna po mężu?
Czy może żyję ino miłością?
Do Lolka?
I nie muszę jeść?
I omijam wszelkie formy terapii szerokim łukiem,
bo ta miłość niewątpliwie jest i to mi wystarczy?
Za wszystkie terapie świata?
A może nie umiem pisać?
I czytać ze zrozumieniem?
Zaślepiona tą miłością?
Czy dlatego?

Ano nie.

By złożyć wniosek i co ważniejsze, kasę dostać,
nie mogę być zatrudniona.
Nie mogę pracować.
Nawet dorywczo.
To jest warunek.

I kolejne pytanie.
Czy pracuję?
I kokosy zarabiam?
Czy haruję na 5 etatach, a Lolek siedzi sam w domu,
sprząta, pierze i gotuje?
Bo matka w pracy?
I to niejednej?

Ano nie.

Czas sobie beztrosko na długim urlopie spędzam.
Wychowawczym.
W domu.
Z Lolkiem.
Który wymaga nie tylko tego, by mu ktoś rajstopy uprał,
pokój posprzątał i michę pod dziób podstawił.
Który wymaga dużo więcej.
I ja te wymagania spełniam.
Bez mrugnięcia okiem.
Jestem.
Ciągle jestem.
Obok.
I uczę, ciągle uczę, że jesteśmy.
Razem.
A nie obok.
I życie upływa mi na takowej beztrosce.

Życie w którym istnieje ktoś,
kto ma większe problemy.
Kto nogę złamał.
We samiuśkie wakacje.
Ktoś, kto nie jest w stanie stawić się na umówione spotkanie.
W sprawie rozwiązania umowy o pracę.
Ktoś, kto nie jest w stanie odpisać
na moje rozpaczliwe krótkie wiadomości tekstowe.
Ktoś, kto może sprawić cud i podpisać
moje świadectwo pracy.
I dokonać cudu tym podpisem.
Podpisać papier.
Że już nie jestem zatrudniona.
I uwolnić mnie za pomocą tego cudu.
Od urlopu.
Za który nie dostaję ani grosza.
I pozwolić mi na otrzymywanie co miesiąc
nieprzyzwoicie wysokiej sumy.
820 zł.
I ułatwić mi robienie tego bęc.
Podczas skoków z łóżka na górę banknotów.

Ułatwić mi życie.
Pozwolić by Lolek miał na to życie, zwyczajne życie, szansę.
Poprzez terapię.
Na którą, motyla noga, potrzebuję tych pieniędzy.
Tych ośmiu stów z kawałkiem.
Bez których Lolek nie pójdzie we wrześniu do przedszkola.
Ani w październiku.
Nie mówiąc o grudniu.
I styczniu.
Bez których Lolek nie będzie miał szansy na naukę
wśród zdrowych dzieci.
Od których czerpie tak dużo.
Które są dla niego najlepszą terapią.
Zaraz po mamie.
Bez pieniędzy, które mam zagwarantowane przez państwo.
Jako opiekun dziecka niepełnosprawnego.
Zagwarantowane.
Tylko nie mogę być zatrudniona, do cholery ciężkiej.


Tylko.

Tylko, do tak samo ciężkiej cholery, trzeba odebrać telefon.
Gdy dzwonię.
Dzwonię.
I dzwonię.
Trzeba odebrać ten przeklęty telefon.

Tylko jak odebrać telefon, gdy się złamało nogę?
Bo przecież telefony wyłącznie nogą się odbiera, czyż nie?





6 komentarzy:

  1. Paranoja! Ależ bym tej babie nagadała!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szkopuł w tym, że się nie da. na spotkania się nie stawia, albo pracownikom każe mówić, że jej nie ma, a telefonu nie może odebrać. bo złamana noga chyba przeszkadza :P

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. raczej niesprzyjający czynnik ludzki. który też ma dzieci. zdrowe dzieci.

      Usuń
  3. Majka i tak się zwalniasz dlatego sąd pracy proponuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sąd jest jedynym wyjściem. już zbieram info co i jak. tylko to trwa. sprawa może się ciągnąć nawet pół roku. dla Lolka pół roku to bardzo dużo. ale nie mam wyjścia.

      Usuń