niedziela, 7 lipca 2013
CHCIAŁAM COŚ WYJAŚNIĆ
W mojej, pożal się Boże, firmie.
Która w dupie mnie ma.
Jeszcze głębiej ma obowiązek wypłacenia mi ekwiwalentu
za zaległy urlop.
Niewykorzystany.
Ot, ekwiwalent.
Ot, suma z trzema zerami.
Niby niedużo.
Dla mnie kosmos.
Te trzy zera.
Dla nich też kosmos.
Dla inspekcji pracy drobiazg.
Taki drobiazg, że nie warto się wysilać.
Ale nie o to tylko cho.
Cho też o to, że chciałabym, kurna chata, wiedzieć.
Czy ja naprawdę jestem na wychowawczym.
Urlopie.
Wrażenia takiego nie posiadam, albowiem męczę się z deka.
Na tym urlopie.
Ale znów nie o to cho.
Czy ja się męczę, czy nie.
Tylko czy ja rzeczywiście na tym urlopie jestem.
Bo już nie wierzę.
Że ktokolwiek zagląda w moje papiery.
Daje znać tam gdzie trzeba.
Na przykład do ZUS.
Albo US.
Ponieważ od 3 lat nie dostaję rozliczeń.
Po co mi PIT?
Po co się wysilać?
Od trzech lat uprzejmie donoszę do US, że nie dostałam.
Że nie mam jak się rozliczyć.
Bo w dupie mnie mają.
I nawet świstka nie prześlą.
Nawet nie wypełnią.
Bujam się z nimi długo.
Piszę, ponaglam, nasyłam.
Z marnym skutkiem.
Daję sobie spokój.
Na jakiś czas.
Do czasu.
Do ubiegłego wtorku.
Dzwonię.
Tłumaczę.
Że muszę wiedzieć.
Że chcę w końcu wiedzieć.
Jak to ze mną jest.
Czy istnieję.
U nich w papierach.
Ponieważ niedługo zbiera się komisja.
W sprawie orzeczenia o niepełnosprawności.
Mojego dziecka.
A jak już orzeknie, to mogę się starać o dodatki, sratki
i inne góry złota potrzebne na terapię.
Na leczenie.
Rehabilitację.
I chcę, motyla noga, mieć na piśmie.
Że na tym wychowawczym jestem.
Bądź że nie jestem.
Ale wtedy poproszę niezwykle uprzejmie o świadectwo pracy.
Po uprzednim rozwiązaniu umowy.
I takie tam.
Żeby dostać kilka groszy.
Dla Lolka.
Bo w tym momencie nie dostaję nic.
Bo mam niezwykłe dziecko.
Chore.
I proszę.
Żądam.
Błagam.
Pytam co i jak.
I otrzymuję odpowiedź.
W końcu otrzymuję odpowiedź.
A nie standardowe:
Proszę zadzwonić jutro, pojutrze, w przyszłym miesiącu.
Mam odpowiedź.
Konkretną.
Odpowiedź udzieloną łaskawie przez górę.
Przez szefostwo.
W postaci młodej blondynki.
Matki trójki dzieci.
Zdrowych dzieci.
- Są większe problemy.
Ja mam właśnie o wiele większe problemy.
Nie mam czasu się zajmować pani sprawami.
Słyszę to i zastanawiam się, kto umarł.
Kto jest chory terminalnie.
Co z jej dziećmi.
O matko, co z jej dziećmi?
I głupio mi, że z niepełnosprawnością wyjeżdżam.
Że śmiem gitarę zawracać.
O matko jedyna, co z jej dziećmi???
- Nogę złamałam.
I muszę tak chodzić.
Jasne.
Początek wakacji.
Co za pech.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Szok,ludzie nie widza nic poza czubkiem wlasnego nosa.A ty czlowieku pros sie dalej.
OdpowiedzUsuńM d.
inspekcja pracy ! brak wypłaconego ekwiwalentu, brak pitów, brak świadectwa pracy wystawionego w odpowiednim terminie (gigantyczna kara) itd. Zgłoś to inaczej z firmą nie wygrasz.
OdpowiedzUsuńależ inspekcja pracy interweniowała dwukrotnie. w miejscu mojej dawnej firmy działa nowa. nowa, hmmm... inna nazwa, inny właściciel w papierach. PIP nie mogąc zastać szefa pod adresem domowym, wysłała ku mnie pisemko, iż wyjściem najwłasciwszym będzie sąd. wprawdzie nogi nie mam złamanej i moje problemy są błahe, ale jednak czasu na to nie mam. poza tym sytuacja jest skomplikowana, jak to często bywa, ja czysta jak łza, szefostwo odwrotnie, ja szaraczek, oni obwarowani wyszczekanymi prawnikami. nie jestem pępkiem świata, chcę dostać to, co mi się należy. widocznie wymagam rzeczy niemożliwych.
Usuń