piątek, 26 lipca 2013

WSZĘDZIE WIDZĘ JAMNIKI


Miałam kiedyś jamnika.
Długo.
I długo nie mogłam się przyzwyczaić, że córciu
wypowiadane z uczuciem przez moją mamę,
niekoniecznie jest skierowane do mnie.
Tylko do psa.
Jamnika, a właściwie jamniczycy.
Z charakterem.
Z prawem bytowania w naszym domu
równym nam, domownikom.
Bytowania na zasadach członka rodziny.
I kochałam tę jamniczycę.
Choć nigdy nie zwracałam się do niej per siostro.
Ale zawsze, ale to zawsze byłam w stanie wyłowić na spacerze
mym sokolim wzrokiem innego jamnika.
Bo skupiałam się na nich.
Jamnikach.
Bo miałam takiego.
Charakternego.
W domu.
I płakałam długo po jego odejściu.
Mimo że nie byłam już dzieckiem.

Byłam kiedyś w ciąży.
Czterdzieści tygodni.
I przez czterdzieści tygodni wzrok mój padał
nieodmiennie na inne ciężarne.
I przez ten czas wyławiałam je bezbłędnie z tłumu.
Mimo obszernych płaszczy.
Mimo rozkloszowanych żakietów.
Widziałam je, obserwowałam,
pasłam oczy.
Tymi ciężarnymi.
Bo sama miałam brzuch.
Duży.
Skryty pod obszernym płaszczem.
I na tym brzuchu przez ten długi czas świat się kończył.

Byłam kiedyś u stu lekarzy.
Bo mój świat zaczął się na nowo.
Wraz z innym światem mojego dziecka.
Przez długi czas dobijałam się do gabinetów.
Żeby mi ktoś w końcu powiedział,
że mój świat i świat mojego dziecka to ten sam świat.
Długo.
Miałam nadzieję, że ktoś w końcu powie.
I powiedział.
Że to dwa różne światy.
W tym samym domu.
I długo płakałam.
Po odejściu tego wspólnego świata.
Mimo że  nie byłam już dzieckiem.
Tylko matką.
I dlatego płakałam.
Patrząc na swoje dziecko.
I jego świat.

Już nie płaczę.
Patrzę.
Obserwuję.
Widzę.

Widzę Ewelinę starszą od Lolka o miesiąc.
Chodzącą prawie zawsze na palcach.
I zastanawiam się.
I dochodzę do wniosku, że można chodzić na palcach.
I nie mieć autyzmu.

Widzę Piotrka, który starszy jest od Lolka o rok.
I porozumiewa się pojedynczymi słowami.
Których ma niewiele w swoim słowniku.
I w pierwszej chwili się zastanawiam.
Patrzę.
Obserwuję.
Wzroku nie spuszczam.
I dopada mnie myśl, że można mieć 3 lata i 5 miesięcy
i mówić mało.
I nie mieć autyzmu.

Widzę Adę.
Starszą od Lolka o 1.5 roku.
Adę, która potrafi powtórzyć to samo zdanie
15 razy pod rząd.
Jak zdarta płyta.
Z tą samą intonacją.
Ciągle od nowa.
I zastanawiam się.
Mrużę oczy i myślę.
Patrzę.
I wiem już, że można powtarzać słowa, zdania ot tak.
Dla zabawy.
Że zdrowe dziecko też może powtarzać.
I nie świadczy to o żadnych nieprawidłowościach.

Bo patrzę i widzę jak te dzieci się bawią.
Jak łakną towarzystwa drugiego dziecka.
Z jakim zachwytem obserwują wszystko wokół.
Jakie są sprawne.
Mimo że jedno chodzi na palcach, drugie mówi mało jak na swój wiek,
a trzecie się w zaciętą płytę bawi.

Patrzę też i widzę Jasia.
Starszego od Lolka o 2 miesiące.
Który z mową jest na bakier.
Który przygodę z mową dopiero zaczyna.
Który nie pokazuje palcem.
Gdy coś go zainteresuje.
Który mówi am gdy jest głodny.
Ale mówi do siebie.
A nie do niani.
Który by się napić potrzebuje pomocy tej niani.
Bo nie umie trzymać butelki.
Z mineralną.
Który świetnie daje sobie radę jeżdżąc na rowerku biegowym,
ale kopnięcie bądź rzucenie piłki to dla niego czarna magia.
Który potrafi wstać o 4 nad ranem ku utrapieniu rodziców.
Który potrafi pół nocy nie spać.
Ku utrapieniu.
Który się wścieka i tupie i krzyczy, gdy czegoś chce.
Ale nie pokaże.
Niania się domyśla.
Bo to dobra niania.
Już czwarta.
Który uwielbia się kręcić.
Na czymkolwiek.
Na karuzeli.
Na kocu.
Gdy niania kręci kocem, na którym siedzi Jaś,
to świat Jasia nabiera barw.
Nabiera rozpędu.
Jaś jest w centrum tego magicznego zakręcenia
i jest szczęśliwy.
Jak nigdy.
Który nie mówi nie ani tak.
Który gestem nie potwierdza.
Nie zaprzecza.
Tylko niania wie.
Czy chce, czy nie.
Ten Jaś.
Bo to dobra niania.
Rozmowna niania.
Która dziś na placu zabaw znów się rozgadała.
Że Jaś znów pół nocy nie spał.
I że to pewnie na chorobę.
I że tak pięknie kiedyś mówił kółko.
I lampa.
Ale już nie mówi.
Pewnie dlatego, że jego tata późno zaczął mówić.
Na pewno.

I słucham.
I zastanawiam się.
I myślę.

Skąd ja to znam.

I do jakich wniosków dochodzę?
Nie dochodzę.
Przestaję myśleć.

Zatrzymuję się w połowie drogi.

Nie mojej drogi.
Drogi, która niewątpliwie jest wyboista,
ale wcale nie musi być taka jak moja.
Jak droga Lolka.
Nie musi.
I być może nie jest.
I tego Jasiowi życzę.
Matko, jak ja mu życzę.

Życzę w myślach i idę.
Swoją drogą.
Wyboistą.
Drogą Lolka.

Idę z Lolkiem.
Który nauczył się trzymać butelkę z mineralną
tuż przed drugimi urodzinami.


1 komentarz:

  1. Tak to już jest, że wypatrujemy u innych tego, co nam złego się przydarzyło, to zupełnie naturalne. Rozumiem Twoje myśli...

    OdpowiedzUsuń