piątek, 26 lipca 2013
TIULOWE FIRANKI KONTRA STARE ŻALUZJE
Często mówię mojej córce, że ją kocham.
Że jest najmądrzejsza.
Najsprytniejsza.
Najpiękniejsza.
Że jest naj.
Czy uśmiecham się wtedy tym jedynym w swym rodzaju
matczynym uśmiechem?
Oczywiście.
Czy mrużę wtedy oczy, a w ich kącikach pojawiają się wesołe
kurze łapki?
Poniekąd.
Kurze łapki się nie pojawiają, albowiem mam je na stałe.
I gdy o nich myślę daleko mi do wesołości.
Bliżej do złości, że czas płynie, a ja w rodzinie
chirurga plastycznego nie posiadam.
Ale oczy mrużę, owszem.
Czule.
Po matczynemu.
Czy przytulam swoje dziecko mocniej, bo jest innym dzieckiem?
Nie.
Nie przytulam mocno, bo wolę, by moje dziecko żyło.
Boję się uszkodzić.
Przytulam jak matka.
Po prostu.
Czy patrzę z zachwytem w chabrowe oczęta Lolka,
a w tle cicho rozbrzmiewa muzyka klasyczna?
Skąd.
W całym domu dudni piosenka ucząca schematu ciała.
Pokaż Grzesiu gdzie masz oko, gdzie masz ucho,
a gdzie nos...
Jedna noga tupie - tup, tup, tup,
druga noga stuka - stuk, stuk, stuk...
Popatrzcie dziś na mnie, to właśnie jestem ja.
Mam rękę, mam nogę, na nosku sobie gram...
Nie jest to jedna piosenka.
Jest ich 32.
Chce mi się rzygać, gdy tego słucham.
Codziennie.
Codziennie 32 razy chce mi się rzygać.
Czy zwierzyna wraz z młodymi podchodzi pod moje okna,
by zajrzeć ciekawie do wnętrza mego ciepłego domu?
Domu w którym ja, inna zwierzyna, tulę do piersi swe młode,
czyli Lolka?
Niby jak?
Miasto, III piętro, nawet wróbelek elemelek
nie przysiądzie na parapecie, nie mówiąc o parze słodko
gruchających gołąbków.
Czy za moimi oknami wybucha soczysta zieleń
lekko przydymiona tiulowymi firankami,
które powiewają, a jakże, nawet przy bezwietrznej pogodzie?
Bynajmniej.
III piętro, osiedle młode, nic jeszcze tak wysoko nie urosło.
Bo nie zdążyło.
Precz z tiulem, prasowaniem się brzydzę,
a jak wiadomo żaluzji żelazkiem się nie traktuje.
Czy całymi dniami podążam za Lolkiem,
który po chałupie potrafi podążać z prędkością błyskawicy,
i obsypuję pocałunkami?
No jak dogonię to obsypuję.
Ale nie ganiam całymi dniami, bo chcę żyć.
A trudno żyć bez płuc, które niechybnie bym wypluła
ganiając cały, boży dzień.
No i Lolkowi potrzebna jest matka.
Żywa matka.
Nie mylić ze żwawą.
Choć byłoby miło.
Czy oprócz zapewnień o miłości wiecznej
mówię coś jeszcze do Lolka?
Coś, co nie jest napiętnowane edukacyjnymi natręctwami?
Jasne.
Mówię i mówię.
W zależności od kontekstu.
Który często nie jest kontekstem autystycznym.
- Lolek daj żyć!
- Do łazienki marsz! Kąpiel nie zabija!
- Nie wytrzymam. Wychodzę.
Wychodzę, zaraz wyjdę i przed upływem 2 godzin nie wrócę.
- Mam dość.
- Chcę spać, a ty???
Mam inne dziecko.
Dziecko specjalnej troski.
O które troszczę się jak każda matka.
Czyli wyjątkowo.
I specjalnie.
Bo każda matka się troszczy wyjątkowo.
I specjalnie.
O swoje dziecko.
Z autyzmem czy bez.
A przynajmniej byłoby miło, gdyby tak było.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tak każda normalna matka troszczy się o swoje dziecko. Napisałam normalna bo tyle się słyszy o tych matkach których matkami nazwać nie można!
OdpowiedzUsuńA=Agata