niedziela, 12 maja 2013

CO I GDZIE MAM W MAJOWĄ NIEDZIELĘ


Dawno, dawno temu, grzałam twarz w promieniach słońca.
W maju.
W niedzielę.
W dzień wolny od szkoły.
Opalałam nogi.
Bo opalenizna wysmukla.
Ręce.
Żeby było równo.
Oprócz brzucha.
Bo brzuch nie zasługiwał na odkrycie.
Nawet w maju.
I w nosie miałam matematyczkę,
która się uwzięła.
No uwzięła się flądra i już.
Miałam to gdzieś.
Choć przez chwilę.

Dawno temu piłam zimne piwo.
Z promocji.
Bo moja studencka kieszeń nigdy nie była zasobną kieszenią.
I delektowałam się goryczką.
I pianą.
Niezbyt obfitą.
Niezbyt skąpą.
Taką akurat.
I gdzieś miałam wykładowców.
Co to 100 lektur w 3 tygodnie.
Kazali.
Prawie na pamięć.
Co to kazali kto jakie skarpetki i w którym rozdziale.
No ludzie kochani, są jakieś granice.
W nosie miałam skarpetki.
Setkę lektur.
I wykładowców.
W maju.
W niedzielę.
Choć na moment.

Całkiem niedawno kładłam ostrożnie dłoń na chłodnej tafli wody.
Moczyłam stopę.
Powoli.
Bo upał.
Majowy.
Niedzielny.
A woda jeszcze zimna.
Tak cudownie przejrzysta.
I w głębokim niepoważaniu miałam szefa.
Który za najniższą krajową wymagał rzeczy
wartych pensji prezesa spółki międzynarodowej.
Za pensję, która w zasadzie najniższej krajowej
do pięt nie dorastała.
Więc miałam to gdzieś.
Choć przez jeden, majowy, wolny dzień.


Teraz też jest maj.
Jak co roku.
Nic się nie zmieniło.
I nie zmieni.
Był, jest i będzie.
Jest niedziela.
Majowa.
Taka akurat na rodzinną majówkę.
Zorganizowaną.
W bardzo zielonym miejscu.
Dla całych rodzin.
Dla samotnych.
Dla wszystkich.

Patrzę więc jak Lolek zaciska z niecierpliwością piąstki.
Jak wpatruje się z pożądaniem w jeden punkt.
Jak stoi, choć stać w jednym miejscu tak trudno.
I czeka.
Aż młoda dziewczyna zaplecie z długich, wąskich,
kiełbaskowatych i bardzo kolorowych baloników,
kwiatka.
Czeka na kwiatek.
Lolek cały jest czekaniem na ten balonikowy kwiatek.
I w nosie mam, że sam nie podziękuje.
Bo nie umie.
W nosie.
Choć przez chwilę.

Patrzę na Lolka, który wdrapuje się na wysokie krzesło
by usiąść przy jeszcze wyższym stole.
Patrzę jak otwiera szeroko oczy.
Żeby móc ogarnąć wszystkie kolory farb.
A jest ich mnóstwo.
Tak jak pędzelków.
Który wybrać?
Którą malować?
Lolek cały jest niezdecydowaniem.
Lolek cały jest oczekiwaniem.
Lolek cały jest radością.
I mam gdzieś, że starannie zakręca tubki z farbami.
Zamiast malować.
Że dokładnie dobiera kolor nakrętki do koloru tuby.
I pomaga sobie językiem,
który sięga brody.
I jest szczęśliwy.
Mam gdzieś.
Że nie maluje jak inne dzieci.
Choć przez moment.

Patrzę na Lolka jak stoi w kółku z innymi dziećmi.
Jak stara się klaskać jak one.
Podnosić do góry ręce.
Jak one.
I mam gdzieś.
Że nie umie podskoczyć.
Jak one.
Mam to najzwyczajniej w świecie gdzieś.


Przez tę jedną,niedzielną, majową godzinę autyzm mam tam,
gdzie światło dzienne nie dochodzi.
I dobrze mi z tym.
Przez moment.

2 komentarze:

  1. Mam nadzieje, ze takich godzin w Waszym zyciu bedzie coraz wiecej i tego Wam zycze z calego serca. :) Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja mam nadzieję, że Lolek sam podziękuje. sam powie "dziękuję". a ja wtedy nie padnę trupem z wrażenia :D

      Usuń