czwartek, 9 maja 2013

DO CZEGO ZOBOWIĄZUJE TYTUŁ PRZED NAZWISKIEM


Jak się okazuje, do niczego.

Lolek nie mówi.
Musi pracować z logopedą.
A ściślej z neurologopedą.
Ze względu na źródło zahamowania rozwoju mowy.
A źródło skomplikowaną strukturę ma.
Bo autyzm jest skomplikowany.
Dziwny.
Nieprzewidywalny.

LOGOPEDA NR 1.

Chaos.
Telefon dzwoniący bez przerwy.
- Dziecko dzwoni, proszę wybaczyć.
Aparat nowy, nie umiem wyciszyć.
Już. Na czym to myśmy stanęli?
Ryk Lolka roznosi się falą po całym budynku.
Dźwięk telefonu nie pomaga.
Trzęsące się ręce logopedy przykuwają uwagę.
Moją.
Uwagi Lolka nie jest w stanie przyciągnąć nic.
Na dłużej.
Na chwilę za to owszem.
Ale nie to, co trzeba.
Lolek biega od półki do półki.
Wyciąga zabawki.
Których na półkach jest zatrzęsienie.
Lolek spoconą panią logopedę ma w nosie.
Chce się bawić samochodzikiem.
Albo puzzlami.
Albo nie.
Chce wyjść.
Nie chce usiąść przy stoliku.
Mimo że roztrzęsiona pani logopeda nalega.
Między jednym telefonem, a drugim.
Czas zachrzania.
Tik tak, tik, tak.
Pół godziny drogocennego czasu logopedy to 7 dych.
Tik tak.
Może przed lustrem.
Mimo uprzedzeń, że Lolek nie lubi luster.
Logopeda wie lepiej.
Lolek drze się głośniej.
Może obrazki.
Lolek nie chce.
Może piórka.
Lolek protestuje.
Na czole pani krople potu.
W kieszeni pani telefon.
Dający znak, że dzwoni dziecko.
Skoczną melodyjką.
Ryk Lolka.
Glut.
Pioruny w oczach Dużego.
Tik tak. Tik tak.
Koniec.
W oczach logopedy ulga.
We wzroku Lolka również.

Nie ma co się poddawać.
Przyjdziemy drugi raz.
Zapłacimy.
Poczekamy.

Po tygodniu powtórka z rozrywki.
Pani logopeda śpiewa.
Lolek wyje.
Pani śpiewa, mimo moich uprzedzeń.
Że Lolek nie lubi.
Pani wie lepiej.
I poci się obficiej, niż tydzień temu.
Zaczyna.
Nie kończy.
Bo Lolek piszczy.
I wyje.
I nie chce współpracować.
I ciągnie go za rękę.
Na siłę.
Do stolika.
Mimo że uprzedzałam.
Że tylko nie to.
Bo będzie ryk.
Histeria.
I nie skończy się przez następną godzinę.
Czekam na propozycje programu pracy w domu.
Bo zajęcia raz na tydzień, to tyle co kot napłakał.
Do domu dostajemy trąbkę.
Papierową.
Żeby Lolek nauczył się dmuchać.
Tyle.
Resztę mam sama wyszukać w internecie.
Nie posiadam się ze zdziwienia.
Tik tak.
Koniec.

Tym razem naprawdę koniec.
Szkoda nerwów.
Moich.
Dużego.
Najbardziej Lolka.
Nie szkoda mi pani logopedy.
Chociaż jej zapewne szkoda naszych pieniędzy.

LOGOPEDA NR 2.

Dwa bloki dalej.
Gabinet w przedzszkolu.
Prywatnym.
Pani logopeda jest równocześnie właścicielką.
Pani logopeda ma piękną stronę internetową,
a na niej równe rzędy liter.
Składających się na jej wykształcenie.
Studia takie.
Śmakie.
Owakie.
Kursy.
Szkolenia.
Świadczące o szerokiej wiedzy na temat pracy z dziećmi autystycznymi.
Raz kozie śmierć.
Idziemy.
Godzina - 6 dych.
Jak Lolek wytrzyma godzinę?
Najstarsi Indianie nie wiedzą.
Kto nie ryzykuje, ten nie jedzie.

Lolek dostał całe 10 minut na zabawę w sali przedszkolnej.
Dla rozluźnienia.
Dla wyciszenia.
Dla zaznajomienia się z nowym środowiskiem.
W tym czasie mogłam trochę panią logopedę pouprzedzać.
Że może nastąpić histeria.
Spazmy.
Że Lolek nie lubi być zmuszany.
Że może chcieć co 5 minut na ręce do mamy.
Że pierwsze zajęcia mogą być trudne.
Nawet bardzo.
Pani uprzejmie wysłuchała.
I wzięła się do roboty.
Wzięła Lolka w obroty.
Stanowczo.
Spokojnie.
Z zaangażowaniem.
I przede wszystkim z doświadczeniem w pracy z takimi dziećmi,
które widoczne było jak na dłoni.

Lolek wytrzymał przy małym stoliczku 40 minut.
Stoliczku ustawionym przodem do ściany.
Gołej ściany.
Tyłem do półek z zabawkami.
Tyłem do lustra.
By nic Lolka nie rozpraszało.
By Lolek wytrzymał jak najdłużej.
I wytrzymał.
Bez ryku.
Bez jęku.
Wyraźnie zainteresowany.
Skupiony.
Szczęśliwy.
I wyglądający w różowych słuchawkach podczas jednego z ćwiczeń
jak milion dolarów.
W zasadzie mogłam wyjść z gabinetu.
W zasadzie nie byłam Lolkowi tam potrzebna.
W zasadzie, to siedziałam i otwierałam szeroko oczy ze zdumienia.
Że można okiełznać moje dziecko.
Na całe, długie 40 minut.
I tyle rzeczy w tym czasie zrobić.
I gdy na koniec pani logopeda zapewniła,
że ćwiczenia wyśle drogą mailową, że opracuje program.
I wyśle.
Bo na zajęciach szkoda czasu.
Bo w razie czegoś, mogę podskoczyć i się skonsultować.
Bo pracować w domu trzeba codziennie.
Po pół godziny.
Bo inaczej nie będzie efektów.
To ja dalej miałam oczy szeroko otwarte.
Że jednak można.
Że jednak czasem tytuł przed nazwiskiem
to nie ściema.
Że do czegoś, cholera, zobowiązuje.
Czasem.

I wiem, że trudno wyrobić sobie miarodajną i słuszną opinię
po pierwszych zajęciach.
Że to wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi.
Niniejszym oświadczam, że zawieszam na chwilę
na kołku zdrowy rozsądek.
Wyciągam na światło dzienne intuicję.
Która się drze wniebogłosy.
Że dobrze trafiłam.
Że mój Lolek dobrze trafił.
I tej wersji zamierzam się trzymać.
Bo nie mam czasu szukać na oślep dalej.
Czasu nie ma Lolek.
Bo czas Lolka pędzi.
Bo czas Lolka zachrzania.
I nie ma takiej ceny, której bym nie zapłaciła,
by w końcu usłyszeć mamo.

6 komentarzy:

  1. Fantastycznie,mam nadzieję,że w końcu trafiliście na kogoś,kto zna się na tym co robi

    Sandra

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani logopeda oprucz swojego wyksztalcenia,majac swoje przedszkole napewno ma duze doswiadczenie a to robi swoje.Dobrze ze na kogos takiego trafiliscie.Zycze szykich postepow z mowa u Lolka i uslyszenia jak najszybciej MAMO.
    M d.

    OdpowiedzUsuń
  3. ufff.... czyli sa jeszcze prawdziwi lekarze /Ula

    OdpowiedzUsuń